zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Iron Maiden, Slayer, Ghost, Poznań "Inea Stadion" 24.06.2014

27.06.2014  autor: Mikele Janicjusz
wystąpili: Iron Maiden; Slayer; Ghost
miejsce, data: Poznań, Inea Stadion, 24.06.2014

Wspominkowe trasy Iron Maiden to fantastyczna sprawa. Już w 2003 roku, kiedy przyjechali do "Spodka" w ramach trasy "Give Me Ed... Til I'm Dead" i zagrali niemal same stare kawałki, wiadomo było, że to może chwycić. I chwyciło. W 2005 roku objeżdżali świat z materiałem znanym z pierwszych albumów - "The Early Years". Następna trasa wymownie zatytułowana została "Somewhere Back In Time" i objęła również Polskę w 2008 roku. A od dwóch muzycy lat "promują" materiał z nieśmiertelnej płyty "Seventh Son Of A Seventh Son" (1988). Już w ubiegłym roku zorganizowano w Polsce dwa koncerty - w Łodzi (zob. relację) i Gdańsku. Teraz przyszedł czas na Poznań. No i grzechem byłoby nie być 24 czerwca na "Stadionie Inea", szczególnie kiedy to tak blisko...

Koncert został zaplanowany nieprzypadkowo w Poznaniu. Podobno sam zespół wyraził zainteresowanie tym, by zagrać w Polsce tam, gdzie naprawdę dawno nie był. Nigdzie Maideni nie grali chyba dawniej niż w Poznaniu, bo jedyny ich występ w stolicy Wielkopolski miał miejsce trzydzieści lat temu. Na tegoroczne wydarzenie sprzedało się około 25 tysięcy biletów, co uważam za wynik niezły, choć nie rewelacyjny (stadion bowiem mógłby pomieścić ponad 40 tysięcy ludzi). Osobiście uważam, że z tą sprzedażą byłoby o wiele gorzej, gdyby organizator w pewnym momencie nie ogłosił, że do składu dołączy Slayer.

Wpuszczano ludzi na stadion od 16:45 z czterech stron. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo kto się spieszył pod scenę, barierki i tak nie dotknął. Pierwszy rząd był już zajęty przez fanów z fanklubu. Ja nie wiem, co się dzieje, ale to już druga taka sytuacja w tym roku (wcześniej byłem świadkiem tego na koncercie Manowar). Kiedyś to było nie do pomyślenia. Teraz też się trochę poszarpaliśmy z tymi pulkami, a ochrona co na to? "Ej, dobra, bądźcie cicho, bo to goście ze Stanów Zjednoczonych i Brazylii". Dacie wiarę? Ja wiem, że należąc do fanklubu oczekuje się na przywileje, ale też wiem, że zespoły dla takich ludzi organizują sekretne koncerty, gdzie mają prawo wejścia tylko ci ze specjalnym zaproszeniem. Był to potężny zgrzyt ze strony organizatorów, bo poza tym było w porządku. Ochrona była na maksa wyluzowana, wpuszczali z parasolami, butelkami z wodą i nakrętkami! I co? Nikt nikogo nie zabił.

Iron Maiden, gadżety koncertowe, Poznań 24.06.2014, fot. Mikele Janicjusz
Iron Maiden, gadżety koncertowe, Poznań 24.06.2014, fot. Mikele Janicjusz

Supporty zostały dobrane według dziwnego klucza. No bo pomyślcie: headliner to przedstawiciel klasycznego heavy metalu, Slayer to brutalny thrash metal, a Ghost to oniryczny metal liturgiczny. Wcale a wcale mi to nie wadziło, ale z rozmów, które się wychwytywało tu i ówdzie, można wywnioskować, że wielu fanów przybyło specjalnie dla Slayera, którego młodsi fani Ironów po prostu nie strawili. A Ghost to w ogóle był twardy orzech do zgryzienia. I tylko nieliczni zrozumieli, o co w tym chodzi.

No to zacznijmy od relacji z występu Szwedów. Ghost zagrał secik około czterdziestominutowy, który przyjęty został z bardzo mieszanymi uczuciami. Nie wiem, czy większą konsternację wzbudzała muzyka, czy przebrania. Zacznijmy od muzyki, której nie sposób jednoznacznie sklasyfikować, choć ma w sobie coś z doom metalu osadzonego w liturgicznych oparach black metalu. Zaczęli od "Year Zero", potem "Con Clavi Con Dio" i tak na przemian po trochu z każdego albumu. Ciekawie zrobiło się przy coverze "If You Have Ghosts" Roky'ego Ericssona, a szczególnie przy dość udanej kompozycji zatytułowanej "Monstrance Clock", którą grupa zaserwowała na sam koniec. Utwór został odśpiewany razem z fanami. Teraz o przebraniach. Wtajemniczeni wiedzą, że formacja wychodzi na scenę w strojach stylizowanych na zakonników. Dowodzi pół-papież, pół-zombie Papa Emeritus II, który zakłada na siebie zielono-czarny płaszcz. Ta groteskowa maskarada przypomina trochę weneckie karnawały, a trochę mistyczne obrzędy religijne. Zapewne duchowym mentorem tego show mógłby być King Diamond, gdyby nie fakt, że muzycznie to całkiem inna galaktyka. Przygotowałem się trochę do tego występu, przyjąłem zespół życzliwie, ale szczerze mówiąc lepiej Ghost wypada na albumach studyjnych. Jakoś koncert nie okazał się - przynajmniej dla mnie - wielką ucztą. Ale ciekaw jestem, jak wypadli w warunkach klubowych, bo przecież następnego dnia grali w "Stodole" (Warszawa).

Co do Slayera to przypierdolili jak zawsze. Pod sceną zrobiła się dzicz, choć oczywiście nie taka, jaką znamy z występów klubowych. Jednak długość sceny pozwoliła żywiołowi rozejść się nieco po bokach. Slayer w obecnym wydaniu to Araya, King, Bostaph i Holt. Trudno tej ekipie czegokolwiek odmówić poza tym, że mogliby odświeżyć nieco setlistę, bo w kółko grają to samo. Wśród jedenastu ani trochę niepremierowych kompozycji wyleciały poza obręb sceny: "World Painted Blood", "Hate Worldwide", "Mandatory Suicide", "Captor of Sin", "War Ensemble", "Disciple", "Seasons in the Abyss", "Dead Skin Mask", "Raining Blood" (przy którym rozpętało się srogie piekło), "South of Heaven" oraz "Angel of Death". Za jedyną dekorację sceny posłużył wielki baner zawieszony na tylnej ścianie, przedstawiający czachę żołnierza w hełmie z wyciętym napisem "Slayer". W odpowiedniej chwili, czyli przy dźwiękach "Angel of Death", płachta została efektownie odczepiona i naszym oczom ukazał się baner będący hołdem złożonym zmarłemu niedawno Jeffowi Hannemanowi - na czarnym tle logo będące odwzorowaniem symbolu piwa Heineken, do którego przyzwyczaił nas ten genialny gitarzysta. Wzruszający moment. I świetny koncert. Hanneman na pewno go oglądał i cieszył się wraz z nami.

Posprzątanie sceny nie zajęło wiele czasu, właściwie wszystko odbyło się zgodnie z planem. Więc punktualnie o 21:00 rozpoczęło się finałowe szaleństwo. Iron Maiden używa spektakularnych dekoracji scenicznych, trochę tandetnych, ale to i lepiej, bo było jeszcze bardziej "past". Wszystkie elementy nawiązywały do okładki płyty "Seventh Son Of A Seventh Son", czyli ogólnie mówiąc kraina lodu. Mogliby już wyprać szmaty, które były zawieszone przy jupiterach, bo czarne były w diabły. Po obu stronach sceny były telebimy, na których chętnie odnajdywali się fani. A na tylnej ścianie sceny zamontowane były przesuwające się plansze nawiązujące tematycznie do poszczególnych numerów. Niewiele zespołów robi jeszcze taką scenografię, więc trzeba przyklasnąć grupie, że łoży na to forsę. Nie wiem, po co były aż trzy kompozycje poprzedzające zasadniczy występ: tradycyjnie na intro poleciał z głośników "Doctor, Doctor" z repertuaru UFO, dalej monumentalne "Rising Mercury", by wreszcie dźwięki akustycznej gitary obwieściły wstęp do "Moonchild".

Sześciu mężczyzn wtargnęło na scenę jak huragan, huknęła pirotechnika i oto Iron Maiden w całej okazałości zawładnął stadionem wyremontowanym na Euro 2012. Stojąc pod samą sceną trudno ogarnąć to, co się na niej dzieje. Bo na co tu patrzeć? Na latające kry ze świecącymi diodami ozdabiające tylną ścianę? Na Steve'a Harrisa strzelającego co rusz ze swego basu do ludzi? Na Bruce'a Dickinsona ubranego w staroświecki frak i biegającego po całej scenie? Na Dave'a Murray'a stojącego najbliżej nas, ale raczej mało aktywnego? Na Adriana Smitha, który ciągle układał usta w zabawne "O", choć najfajniej pogrywał na gitarze? Na Janicka Gersa, który przejawiał tyle radochy z bycia na scenie, co dzieciak na komunijnym rowerze? Na Nicko McBraina nie dało się z tej perspektywy patrzeć - "wmurowany" z tą swoją perkusją pomiędzy dwie ściany był kompletnie niewidoczny; czasem tylko powstawał, by się powygłupiać.

Kolejny numer to wybitnie stadionowa rzecz - "Can I Play with Madness". Chyba nie było takiego, który tego nie śpiewał. Zwróciłbym tu uwagę, że nienajlepsze było nagłośnienie: słabo było słychać wokal i trochę brakowało "przestrzeni" między instrumentami. Ale to w sumie drobiazg, który zresztą trochę się udało akustykowi "wyprostować". Dickinson ujawnił swe aktorskie predyspozycje podczas słownej introdukcji do utworu "The Prisoner", naśladując człowieka szydzącego z nieszczęśnika, który nie chce być "numerem". Koncertowym pewniakiem jest "2 Minutes to Midnight"; nie mam pewności, czy tego w jakiś sposób nie wydłużyli, bo ta kompozycja trwała i trwała. Rewelacyjny był "Revelations"; wokalista zachęcał nas do wrzasku w tych fragmentach, kiedy muzyka na chwilę cichnie. Ale czy musiał? Sami wiedzieliśmy, co robić!

"Scream for me Poznań"! "Yeahhhhhh"! "Scream for me Poznań"! No to my jeszcze głośniej "Yeahhhhhh"! A Bruce z szelmowskim uśmiechem: "The Trooooooper!" W tle Eddie kawalerzysta nacierający z flagą, to samo czyniący Dickinson na podeście za perkusją. To jedna z najlepszych kompozycji Żelaznej Dziewicy - w skali od 1 do 10 daję 10,5 - 0,5 za brawurowe wykonanie.

"Woe to you, on earth and sea,
for the Devil sends the beast with wrath,
because he knows the time is short...
Let him who hath understanding reckon the number of the beast
for it is a human number,
its number, is six hundred and sixty six"

No i wiadomo, o co chodzi. Ponownie zmienia się dekoracja na tylnej ścianie na adekwatną do kompozycji. W przerwie gitarzyści wyrzucają w tłum wysłużone kostki i biorą świeże. I za chwilę struny drgają, talerze wibrują, włosy powiewają, tłum szaleje. Ekstaza płomieni buchających w różnych miejscach sceny wzbogaciła wizualnie "Phantom of the Opera". Ha, to dopiero frajda usłyszeć na żywo ten numer. "Run to the Hills" nie może zabraknąć na żadnym koncercie Maidenów, ale i tak wrażenia za każdym razem są te same. Tym razem na scenie zaprezentował się ruchomy Eddie przebrany za żołnierza konfederatów, z szablą próbował dogonić Gersa; ten zaś jak zawsze pokręcił się wokół niego, dwa razy pod nim, na te złośliwości wielkolud odpowiedział dość wulgarnie strzepaniem konia. Za bardzo dobry numer uważam "Wasted Years", choć z płyty "Somewhere In Time" (1986) wolałbym usłyszeć "Heaven Can Wait".

Wybrałem się na ten koncert przede wszystkim, by na żywo pochłonąć tytułową kompozycję z albumu "Seventh Son Of A Seventh Son". Ta długa natchniona suita wręcz wzbudza ciary na moich placach, kiedy odtwarzam ją w chacie. Na koncercie musiały te doznania się podwoić. Było przepięknie, kiedy całą scenę spowiła sztuczna mgła. Było przepięknie, kiedy perkusista trzymał rytm w środkowej wolnej partii. Było przepięknie, kiedy zza sceny wychylił się Eddie prorok z różowymi oczkami. Było przepięknie, kiedy na słowa "So it shall be written" zapaliła się jedna świeca, a potem druga, gdy frontman jęknął "So it shall be done". Ale przede wszystkim muzyka rozbrzmiewająca na stadionie obezwładniła mnie zupełnie. Potem trzeba było jeszcze się włączyć na chwilę, by pośpiewać sobie o strachu w ciemności. I na sam koniec podstawowego setu trochę "popunkować" przy zadziornej muzyce "Iron Maiden". Wtedy też, o ile dobrze pamiętam, wysunął się słynny potworek trzymający w lewej dłoni poruszający się w macicy płód.

Bis rozpoczął się dość szybko od "Churchill's Speech". Co mogło być po tej mowie? Oczywiście, że "Aces High". Dickinson znów biegał po "promenadach" w pilotce z czasów II wojny światowej. Ten szybki utwór to doskonały otwieracz na początek, ale w roli bisu nabrał nowego znaczenia. Przewidywalny "The Evil That Men Do" wymieniłbym na miejscu muzyków na "Only the Good Die Young" - to dopiero byłaby niespodzianka. No można powiedzieć, że swoistą niespodzianką był kawałek "Sanctuary", który podsumował niejako całe widowisko. Muzycy długo się kłaniali, rozdali też wiele pamiątek. Bardzo długo skandowaliśmy "Maiden" w nadziei, że to nie koniec. Może Ironi namawiali się ze sobą, czy jeszcze coś zagrać. Ale w końcu "Always Look At The Bright Side Of Life" rozwiało wszelkie wątpliwości. No nic, przez jakiś czas będziemy patrzyli na jaśniejszą stronę życia, mając w pamięci wspaniały koncert w Poznaniu.

Tytułem podsumowania: zespół był w dobrej formie. Piszę to dlatego, że nawet wśród znajomych, którzy byli przy Bułgarskiej, mówiło się o tym, że główni przedstawiciele NWOBHM już się przejedli. Ja wiem, że każdy koncert wygląda tak samo, wiem, że Dickinson biega jak opętany, Harris skacze jak młodzieniaszek, a Murray wygląda wciąż tak samo. Ale jednocześnie Bruce naprawdę się postarzał, to samo Harris. Najlepiej z nich wygląda Gers. Ile jeszcze lat grania mogą mieć przed sobą? Oby jak najwięcej, bo to jest sposób na długowieczność. Zupełnie inaczej odbiera się koncert, kiedy muzycy wyglądają na zblazowanych starszych panów, a zupełnie inaczej, kiedy ze sceny tryskają hektolitry potu i radości. Tak długo, jak długo Iron Maiden będzie robił to swoje show, tak długo, jak z ich ryjów nie będą znikać uśmiechy, tak też będą zapełniać stadiony, a przychodzić będą kolejne pokolenia fanów. Up the Irons!

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Iron Maiden, Slayer, Ghost, Poznań "Inea Stadion" 24.06.2014
BauerRoman (gość, IP: 88.156.226.*), 2014-06-27 19:21:40 | odpowiedz | zgłoś
Koncert rewelacja, Slayer jak zwykle - pelen ogien, Maiden w topowej formie, ludzie sie bawili pieknie, zadowoleni , usmiechnieci, piwo bylo w sprzedazy, 3,5% ale bylo, lepsze to niz ciepla pepsi.
Ghost wypadl srednio, nie mieli show, zagrali 5 utworow, nie bylo to zle ale troche brakowalo klimatu.
re: Iron Maiden, Slayer, Ghost, Poznań "Inea Stadion" 24.06.2014
Samhain89
Samhain89 (wyślij pw), 2014-06-27 18:40:55 | odpowiedz | zgłoś
Ghost w Wawie zmiazdzył festiwalowy występ
Ghost 2014
Mikele
Mikele (wyślij pw), 2014-06-28 08:18:56 | odpowiedz | zgłoś
Było do przewidzenia
2
Starsze »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?