- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Iron Maiden, Anthrax, Wrocław 3.07.2016
miejsce, data: Wrocław, Stadion Miejski, 3.07.2016
Iron Maiden już od wielu lat nie kreuje mód, stylów, trendów w muzyce, nie nagrywa nowatorskich i oryginalnych płyt. Przynajmniej dwa ostatnie krążki można według mnie uznać za małe koszmarki. Wśród całego tego kiczowatego, ale urokliwego na swój sposób heavy skansenu trzeba pamiętać, że muzycy Maiden mają za sobą naprawdę wielką karierę, a koncertowo nadal są światową potęgą. Na wyobraźnię działają do tego stopnia, że na każdym występie gromadzą wielotysięczne rzesze publiczności - we Wrocławu zjawiło się 38 tysięcy ludzi: śpiewających, bawiących się całych rodzin z dziećmi i dziadkami wystrojonymi w koszulki z Eddiem. Gnając na stadion miałem przeczucie, że tego dnia Maiden odstawi po prostu fajną i sympatyczną sztukę. Tak też się stało.
Iron Maiden, Wrocław 3.07.2016, fot. Verghityax
Pierwszy na scenie rozstawił się The Raven Age, który znalazł się tam chyba tylko z tego powodu, że na gitarze usiłuje w nim grać syn Steve'a Harrisa. Potem przyszedł czas na Anthrax, który zamłócił niemiłosiernie. Mam takie wrażenie, że trasa "Wielkiej Czwórki" dała temu zespołowi drugie życie i od tamtej pory jest mocnym punktem wielu festiwali i dobrym rozgrzewaczem przed występami największych gwiazd. Można nie trawić estetyki amerykańskiego thrash metalu lat 80. czy bajkopisarstwa Scotta Iana, ale grupa zaraża pasją do zdrowego tłuczenia thrashu. Krótki set z raczej topornym i siermiężnym stadionowym brzmieniem składał się z promowanego właśnie nowego albumu ("For All Kings") i klasyki: "Got The Time", "Caught In A Mosh", "Antisocial", "Indians". Była to treściwa przekąska, którą Anthrax podniósł znacznie ciśnienie.
Anthrax, Wrocław 3.07.2016, fot. Verghityax
Wrocławski show Iron Maiden zaczął się nietypowo. Wcześniej, kiedy oglądałem koncerty grupy, były typowe "wejścia smoka" i szybkie wskakiwanie na podest. Tym razem, kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki "The Book Of Souls", na scenie pojawił się tylko Bruce Dickinson w czarnej bluzie z kapturem. Zanurzył głowę w dymiącej czarze, niemal jakby zaczynał odprawiać jakiś rytuał. Głos sączył się pomału, by potem przejść w... Powiedzmy sobie to od razu: bywam na koncertach Ironów od 2003 roku i jeszcze nigdy nie słyszałem go w tak doskonałej formie. Brzmienie instrumentów pozostawiało trochę do życzenia (głównie za sprawą stadionowych warunków akustycznych), ale wokal Bruce'a był mistrzostwem świata. Przeszywał na wylot pod barierkami, szarżował po sektorach na dole, hulał jak wiatr po trybunach, jednym słowem masakra. Zastanawialiśmy się przez moment, czy to nie są jakieś sztuczki z playbackami, ale byłoby to niemożliwe. Za dużo spontanów i kilka wtop nie pozostawiało wątpliwości. Bruce Dickinson wielkim frontmanem jest - wiadomo - ale we Wrocławiu przeszedł sam siebie.
Iron Maiden, Wrocław 3.07.2016, fot. Verghityax
Punkt 21:00 zabrzmiały pierwsze dźwięki "If Eternity Should Fail" i potem "Speed Of Light". Okazało się, że nawet materiał z ciężkiej "The Book Of Souls" na żywo staje się całkiem przyswajalny. Przy "Children Of The Damned" Bruce wspomina pierwszą wizytę Maiden we Wrocławiu w 1984 roku. "Tears Of A Clown" zostaje zadedykowany Robinowi Williamsowi. Na "The Red And The Black" w końcu z pełną mocą wybuchają chóralne, tak charakterystyczne zaśpiewy publiki, obowiązkowe podczas każdego Iron Maiden show.
Obawiałem się kompozycji z "The Book Of Souls" w wersji koncertowej - zważywszy na to, że ten niezbyt udany album zajmuje znaczną część setlisty, a znajomi oglądający już Iron Maiden we wcieleniu 2016 mówili wręcz o nudzie. Jednak nic z tego - to, co w warunkach studyjnych wydawało się totalnie spalone, na rewelacyjnie wyprodukowanym widowisku nabrało zupełnie nowego wymiaru. Bo Iron Maiden live to nie tylko muzyka: to gra świateł, scenografia, kilka wersji Eddiego. Wydaje mi się zresztą, że nie ma tu ani jednego nieprzemyślanego manewru na scenie.
Iron Maiden, Wrocław 3.07.2016, fot. Verghityax
Podczas "Powerslave" w klimat egipskich hieroglifów najlepiej wpasował się Nicko McBrain świętujący niedawno 64 urodziny - z wyglądu coraz bardziej przypomina egipską mumię. Janick Gers miał jedyną okazję do popisu grając kultowy "Fear Of The Dark". Diabeł - kozioł, który wyłonił się zza piętrowej sceny podczas "The Number Of The Beast", doskonale wizualizował ten rock'n'rollowy song.
Teraz końcówka: cenię Iron Maiden chyba najbardziej za galopujący gitarowy duet Murray - Smith, który prześciga się w zadawaniu gitarowych ciosów, obawiałem się na bis czegoś progresywnego, męczącego i zupełnie nie w stylu Ironów ("Empire Of The Cloud"? Nie sprawdzam setlist, lubię niespodzianki, również te z pozoru niemiłe). Jednak i tutaj wspięli się na wyżyny - jako pierwszy poleciał "Blood Brothers" z "Brave New World", dla mnie ostatniej od początku do końca wybitnej płyty grupy. Przydałaby się trasa, podczas której można by było usłyszeć więcej kawałków z tego długograja, przecież to ważny album dla młodszego pokolenia ironowych fanów. A potem "Wasted Years". Wielkie pożegnanie.
Iron Maiden, Wrocław 3.07.2016, fot. Verghityax
Miałem przeczucie, że może być dobrze. Ale nie spodziewałem się, że aż tak dobrze. Dotarło to do mnie dopiero, gdy "chamskim busem" pędziłem nocą pustymi drogami, a pasażerowie nadal w półśnie nucili "Don't waste your time always searching for those wasted years". I było to najlepsze podsumowanie kolejnej wizyty Iron Maiden w Polsce.
> inaczej słychać uszami / inaczej nagra telefon
> najlepiej słychać na zatkanych uszach/ze stoperami
- echa i odbicia dźwięku są nie do wyeliminowania na takim obiekcie
Byłem na dolnej trybunie - na wprost sceny - nagłośnienie oceniam na 4.
Domyślam się że na górnej trybunie pod dachem był dramat.
(który przeżyłem na wspomnianej Mecie 2 lata temu
Byłem na wielu koncertach ( dużych i małych) i coraz częściej kakofonia. Ac/DC na narodowym tragedia , na Bemowie narzekają ci co daleko stoją. Na Sabbath narzekają trybuny. Gdzie jeździć?? Fakt , że kupuje bilety na GC i czuję się mocno wydymany bo w Polandzie ostatnio GC jest większe niż płyta. Ostatnie genialnie nagłośniony koncert to Slayer w Berlinie. Ale mały klub inna bajka.
Same koncerty IM w ostatnich latach są bardzo przewidywalne i niestety nudne, oczywiście dla mnie, gdy porównam je z latami poprzednimi. Ostatnim naprawdę fajnym ich koncertem był ten z trasy Dance of Death.
Faktycznie Bruce to mistrzostwo. Nie wiem jak to mu się udało, ale moja teoria jest taka, że uratowało go odejście z IM w 93 i chyba wtedy popracował nad śpiewem z przepony, a nie z gardła. Ale same koncerty od 2008 to już naprawdę szkoda gadać. Wymuszony spontan, a właściwie jego brak, przewidywalna i niestety nudna setlista, bez zaskoczeń i odkrywania starych płyt i nieoczekiwanych nagrań( pomijam oczywiście koncerty wspominkowe, choć i tu granie za każdym razem Fear, choć nie był z tych okresów, jest upierdliwe) I jeszcze ten, przepraszam, pajac Gers i wytwarzana też dzięki niemu kakofonia. Komu to przeszkadzało : tylko Dave i Adrian. Jak oni brzmieli, jaka selektywność, jaka wirtuozeria.
O płcie BOS mogę jedynie napisać, że swój własny ogon dawno zjedli. Do tej pory jednak było to w miarę ze smakiem. BOS to całkowity zakalec. Bez pomysłu, bez polotu. Wydłużymy utwory i dzięki temu powiemy, że to metal progresywny. Jako 48 letni zgred mam prawo napisać, że moja skala porównawcza jest znacząco większa niż Wasza, młodziaki -:) IM się niestety skończył, choć fajnie, że dalej grają, bo mam stale nadzieję, że znów nagrają coś w stylu BNW. Ot takie moje rozdwojenie jaźni i ślepa miłość fana -:). Ale porównajcie ich koncerty z Judas Priest. Byliście? Są starsi niż IM, ale potęgą dźwięku i nawet długością ! koncertów walą ich na pysk. Choć akurat głos Roba ... należy przy Bruce-ie przemilczeć.
No i chyba tyle. A Wy kłóćcie się dalej -:)
Pozdro
Nikt z moich znajomych (45+) nie powiedziałby, że BNW to dobry album. Właśnie tam zagnieździły się banalne melodyjki i powtarzane po naście razy głupawe refreny. Progres to był na 7thS, a potem równia w dół...
We wrocku też nie byłem, ale dziecko mi zrelacjonowało, że była kupa, jak chodzi o brzmienie.
Materiały dotyczące zespołów
- Iron Maiden
- Anthrax
- The Raven Age