- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Internal Suffering, Sanatorium, Cruentus, Szczecin DK "Słowianin" 19.05.2003
miejsce, data: Szczecin, Słowianin, 19.05.2003
Ten koncert zapowiadał sporą dawkę emocji dla miłośników najekstremalniejszych odmian metalu. W ramach europejskiej trasy i krótkiego wypadu do naszego pięknego kraju, do szczecińskiego "Słowianina" zawitać miały szwedzki Throneaeon, kolumbijski Internal Suffering, rzeźnicy zza południowej granicy Sanatorium (Słowacja), a supportować te zespoły w Szczecinie miały deathmetalowy Requiem ze Szwajcarii i, we wcześniejszych zapowiedziach przynajmniej, stargardzki Perverse, którego członkowie zdaje się w dużym stopniu przyłożyli rękę do organizacji polskiej części tej objazdowej jatki. Długo się nie zastanawiałem. Po prostu zebrałem dupę w troki i nieco przed 19.00 (bo o tej godzinie impreza miała się zacząć) zameldowałem się pod "Sławkiem".
"Sławek" nie byłby jednak "Sławkiem", gdyby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Problemem okazało się nawet dostanie się o wyznaczonym czasie do środka... "Kasjera jeszcze nie ma" - stwierdził z rozbrajającą szczerością zapytany o tego przyczynę ochroniarz. Pan hrabia, niech mu ziemia lekką będzie, nie kazał na szczęście zbyt długo na siebie czekać i jakieś pół godzinki później, po zostawieniu w szatni "kurtki" (a jakże!), można było wejść na salę i napić się ZIMNEGO piwa w BUTELCE (pierwszy raz mi się to chyba w tym miejscu zdarzyło)! Na sali rozpaczliwa pustka. Jak się zresztą chwilę później okazało, na koncert nie dojechali Szwedzi, Szwajcarzy, a jako lokalny support wystąpić miał nie Perverse, a Cruentus, którego muzycy akurat ustawiali na scenie brzmienie. Minęła 20.00... nic, nudy, pustka, padaczka totalna, nawet piwo przestało smakować. Syf i myszy. Wreszcie chłopaki z Cruentusa zdecydowali się rozpocząć. Widziałem ich już po raz trzeci i właściwie bez żadnego wachania stwierdzić mogę, że Szczecinianie nigdy mnie już do siebie nie przekonają. Trzeba zresztą z góry zaznaczyć, że jak stwierdził później sam basista tego zespołu, Cruentus "wziął się tam trochę z dupy" (bo impreza skierowana była raczej do fanów brutalnego death metalu), a ja osobiście "modern blacku" wzorowanego na dokonaniach Dimmu Borgir po prostu nie znoszę i nudzi mnie on potwornie. Z Cruentus jest mi więc zupełnie nie po drodze. I jakkolwiek trudno chłopakom odmówić zaangażowania, wiary w to, co robią, obycia scenicznego i nienajgorszego warsztatu technicznego (z pominięciem klawiszowego może, którego "plumkanie" doprowadzić może do szału) - wszystkiego tego najlepszym dowodem niech będą prowadzone ponoć przez zespół negocjacje z Nuclear Blast Records - raczej będę się starał ich koncerty omijać. Po prostu nie ta bajka, nie ta parafia, zupełnie inna piłka na zupełnie innym boisku. Natomiast fanom nowoczesnego blacku radzę zwrócić na tą nazwę uwagę. Cruentus może się wkrótce stać jedną z ważniejszych na tym poletku polskich kapel.
Co lekarze zalecają na smutek i zmęczenie? Sanatorium! I tym razem nie trzeba było się nawet do niego wybierać... Trzech doktorków ze Słowacji zrobiło na scenie taki turnus... tfu!... rozpiździaj, że humory - nie tylko mi zresztą, bo pod sceną właściwie od pierwszego ich kawałka zawrzało - natychmiast wróciły. Bo Sanatorium to maszynka do mielenia mózgów, bezlitośnie atakująca ośrodki nerwowe swych kuracjuszy wybuchową mieszanką death metalu i grindu z piekielnie szybką perkusją, masakrującymi, ale i pod względem technicznym nie pozostawiającymi wiele do życzenia partiami gitar i rykiem zarzynanego tępym kozikiem bawołu. Dokonania Słowaków znałem wcześniej z ich pierwszego, przeciętnego albumu "Arrival of the Forgotten Ones", to jednak, co pokazali w "Słowianinie" - czyli w większości zapewne materiał z drugiego CD, zatytułowanego "Internal Womb Cannibalism" - przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Chaos, śmierć i zniszczenie. Ekspresji wykonania pozazdrościć im zaś może zdecydowana większość muzycznych ekstremistów, a miny strojone podczas gigu przed brzydala młócącego (i to jak!) na gitarze, na pewno wielu na długo pozostaną w pamięci. Zajebisty koncert! I o ile Cruentus raczej nie będzie magnesem przyciągającym mnie na jakikolwiek koncert, o tyle gdziekolwiek w pobliżu pojawi się słowackie trio, zrobię wszystko, by tam być. Rzeź!
Poniedziałkowy koncert zakończyli egzotyczni goście z Kolumbii - Internal Suffering. Przyznam się szczerze, że sporą część ich seta spędziłem na kuluarowych rozmowach z Błażejem z "Daily Horror 'zine" i Karkiem ze szczecińskiego Bombera (a przy okazji wokalistąheavy metalowego Eternal Symphony), robieniu pamiątkowych zdjęć i szperaniu w pudłach z płytami wystawionymi na sprzedaż przez Słowaków prowadzących także własną dystrybucję Forensick Music ("Hell's Unholy Fire" za 35 zł było tego warte!), warto jednak było na salę zajrzeć. Wściekła, agresywna mikstura death i black metalu, z dwoma wokalami o barwach charakterystycznych dla kanonów tych gatunków i echa twórczości tak Deicide, jak i co brutalniejszych przedstawicieli skandynawskiego black metalu sprawiły, że pod sceną niewielu się oszczędzało. Nie oszczędzali się także Kolumbijczycy, którzy udowodnili, że ściągnięcie ich z drugiego końca świata na koncerty w Europie było warte zachodu, jaki zapewne temu poświęcono i bez choćby cienia wątpliwości usatysfakcjonowali wszystkich fanów czarcich dźwięków, którzy tego dnia się w "Słowianinie" stawili i otrzymali to czego chcieli - sporą dawkę bezkompromisowej, dzikiej metalowej jazdy.
Szkoda tylko, że nie dłużej niż 5 minut po ostatnim tego wieczoru numerze obsługa "Sławka" opuściła rolety baru, a i nawet do kibla w końcu zabroniła wchodzić. Nie od dziś jednak wiadomo, że czas zatrzymał się tam w miejscu. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść...