- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Incantation, Ragnarok, Forgotten Tomb, Poznań "U Bazyla" 16.11.2013
miejsce, data: Poznań, U Bazyla (stara lokalizacja), 16.11.2013
Gdyby koncert odbył się w jakimś klubie w Warszawie, można by było powiedzieć, że był on stołeczny. Ale ten taki nie był. On był stołowy. Dawno nie byłem na tak źle zorganizowanym i nagłośnionym koncercie. Imprezy w poznańskim klubie "U Bazyla" niestety przeważnie są robione na "odwal się". Poniekąd wynika to ze specyfiki miejsca, jego kształtu i warunków w nim panujących, ale dużą winę ponoszą również organizatorzy i obsługa. Sala koncertowa to wąska przestrzeń - prostokąt o szerokości niecałych 10 metrów (tak na oko 7 - 8), dosyć długi co prawda, ale na potrzeby koncertów wyznaczone jest około 40% jej długości. "Scena" to podest o wysokości powiedzmy 30 cm, oddzielony bramkami. Z tyłu "sceny" nie ma żadnego wyjścia, więc muzycy muszą przeciskać się między publicznością.
O "nagłośnieniu" można powiedzieć tyle, że piece gitarowe wystarczają, aby zagłuszyć klubowe głośniki, więc o dobry dźwięk jest bardzo trudno. Zapowiedzi utworów nie były w ogóle zrozumiałe - skoro nie da się nagłośnić porządnie jednego mikrofonu, to o czym tu więcej mówić. Aby dostać się pod scenę, trzeba się było przecisnąć między ławami, przy których zazwyczaj pija się piwo, a że ustawione były one z obu stron wąskiej sali, wejście na "parkiet" stanowiło wąskie gardło o szerokości maksymalnie dwóch metrów. Było ciasno, co chwilę ktoś kogoś potrącał, żeby przecisnąć się dalej. Jednym słowem: syf.
Żeby było jasne - to był w końcu koncert deathmetalowy, a nie uczta melomana, nie oczekiwałem więc warunków jak w filharmonii, ale żeby ani organizatorowi, ani obsłudze nie chciało się usunąć przeszkadzających stołów, żeby można było bez trudu dostać się pod scenę, to już przesada. Chyba że z góry założyli, że przyjdzie 50 osób. A było na szczęście trochę więcej, bo około 200 głów, chociaż jak twierdzi organizator - 300. Ja pod sceną widziałem maksymalnie 100 osób, ale trudno ocenić liczbę ludzi "na oko". Na szczęście mimo tragicznych warunków publiczność była wspaniała, żywo reagująca, głośno skandująca nazwy wszystkich występujących zespołów.
Włoski Forgotten Tomb z racji tego, że wykonuje muzykę najwolniejszą, był najlepiej nagłośniony. Brak gęstej ściany dźwięku sprawił, że dało się słyszeć coś więcej niż bzyczenie gitar w tle. Ich wolny, posępny, ale jednocześnie bardzo melodyjny black metal o dziwo przypadł do gustu fanom Incantation. To idealny zespół na rozgrzewkę. Muzycznie mocno kojarzyli mi się ze starą Katatonią, szczególnie z okresu "Brave Murder Day", czasami ze starym Burzum, więc można ich muzykę określić jako melodyjny black - doom. Utwory długie, rytmiczne, z powtarzającymi się w nieskończoność motywami. Grali nieco ponad 40 minut, w ciągu których zdążyli wciągnąć tym swoim monotonnym, melancholijnym klimatem niezbyt liczną publiczność. Idealny zespół na rozgrzanie mięśni karku przed...
Ragnarok, który w bojowych makijażach misia panda dał popis czarnej "sztuki". Chociaż jak dla mnie ta ich sztuka jest nieco monotonna. Jakoś mnie nie przekonali ani teraz, ani na przedostatniej edycji "Brutal Assault". Niby grają jak trzeba, robią swoje, ale czegoś brakuje... Brakuje trochę agresji Marduk, może surowości Gorgoroth, a może po prostu dobrych riffów? W każdym razie na pewno o wiele lepiej słucha się ich z płyt, bo na koncercie, szczególnie przy braku dobrego nagłośnienia, słychać było jedynie bzyczącą ścianę dźwięku, więc poza wolniejszymi fragmentami utwory były praktycznie niemożliwe do odróżnienia od siebie. Ale przyjęcie publiczności mieli godne. Pod sceną mały kocioł, który sprawił, że żeby spokojnie stać i patrzeć, trzeba się było zmieścić na przestrzeni między kotłem a rozstawionymi stołami, czyli na dosłownie kilku metrach. Tak na oko pod sceną znajdowało się około 50 osób plus mniej więcej drugie tyle stojących z tyłu sali, już za stołami.
Przed występem Incantation pod sceną zrobiło się gęsto. A że co chwilę jakiś napakowany "true metal" musiał przez wąskie gardło o szerokości dwóch metrów na chama rozpychając się łokciami przeciskać się w stronę kotła, żeby udowodnić ludziom, którzy chcieli spokojnie sobie postać i pomachać łbami, że nie są godni aby tu być i mają mu spieprzać z drogi, co chwilę ktoś wpadał na stoły, z których spadały butelki i szklanki. Owszem, mnie też lekko drażni "niemiecka publiczność", czyli taka, która stoi cały koncert nieruchomo, w jednej ręce trzymając piwo, a w drugiej telefon, żeby koniecznie nagrać fragment koncertu, ale w końcu każdy bawi się tak, jak lubi. Acha, nie muszę chyba dodawać, że w tym dziwnym klubie nie ma żadnej ochrony?
W każdym razie, pomijając wszystkie techniczne trudności i przeszkody (oraz stoły), Incantation zagrał świetny koncert! Niestety na początku prawie w ogóle nie było słychać gitar, tylko dudniące stopy i bas, ale z czasem jednak akustyk podołał temu arcytrudnemu zadaniu i tak mniej więcej od połowy występu dało się nawet już tego słuchać. Chociaż pomiędzy utworami nieco poirytowany John McEntee tłumaczył akustykowi przez mikrofon, z którego mało co było słychać, czego u nich nie słychać, zagrali dobre 80 minut, a dotrwać do końca pomagała im fantastyczna publiczność. Naprawdę widać było, że ludzie przyszli specjalnie dla nich i mając przed sobą taką publikę, trudno byłoby artyście na przykład z przyczyn technicznych przerwać występ. Głośne skandowanie nazwy między utworami, kocioł taki, jaki mógł się zmieścić pomiędzy ścianami, żywe reakcje na poszczególne utwory.
Recepta na muzykę Incantation jest bardzo prosta, a jakże chwytliwa. Napieprzamy ile wlezie, po chwili robimy żółwie zwolnienie w stylu Autopsy, potem napieprzamy ile wlezie, a potem robimy zwolnienie jeszcze wolniejsze od poprzedniego. I za to ich uwielbiam! Sporo kawałków usłyszeliśmy z promowanej właśnie płyty "Vanguish In Vengeance", ale nie zabrakło też na przykład "Impending Diabolical Conquest" oraz wielu klasyków. Miło zaskoczony byłem, że ze wspaniałego krążka "Mortal Throne Of Nazarene" poleciały przynajmniej 3 (a może 4?) utwory, w tym "Ibex Moon" oraz niespełna minutę trwający "Blissful Bloodshower", który miał koncert zakończyć, ale ten plan się nie powiódł, gdyż zespół zmuszony został do bisu (a może po prostu nie mieli którędy zejść ze "sceny"?).
W trakcie występu Incantation tłum pod sceną robił się coraz rzadszy, pewnie dlatego, że true metale już się wystarczająco o siebie poocierali i udali się w stronę baru. Mimo wszystkich niedociągnięć (i stołów), zapamiętam ten koncert jako udaną imprezę, głównie dlatego, że pokazał, że to publiczność tworzy klimat występu, wydziela się energia, którą muzycy przejmują od fanów i oddają ją ze zdwojoną siłą. Można nazywać Incantation zespołem podziemnym, ale mimo to mało trochę ludzi przyszło, jak na taką legendę. Na "Brutal Assault" dwa lata temu grali w południe przez 35 minut, a moim zdaniem ten zespół zasługuje na wiele więcej. Może to kwestia promocji? Bo gdyby grał jakiś zespół o porównywalnym statusie, dajmy na to Autopsy, to wątpię, żeby przyszło na niego tak mało ludzi. Właściwie to ciekawe, dlaczego Incanataion traktowani są jako (tak to nazwijmy) kultowy, drugoligowy zespół, a na przykład Immolation, który startował w tym samym czasie, został jedną z największych gwiazd death metalu? W każdym razie, nawet jeżeli na koncercie w Poznaniu było 200 osób, to tym większy szacunek dla zespołu, który wybrał tak nierentowny interes ze zwykłej miłości do death metalu! Chwała za to, że im się jeszcze chce. Przecież pan John kilka lat temu skończył 40 lat. Z drugiej strony, jeżeli połowę życia spędził na graniu death metalu, to co niby w tym wieku może innego robić? Przecież nie zatrudni się jako pomocnik stolarza albo jako pracownik baru przestawiający stoły przed koncertami.