- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: I Am X, James Cook, Kraków "Rotunda" 17.10.2009
miejsce, data: Kraków, Rotunda, 17.10.2009
Są artyści, którzy wytwarzają wokół siebie takie zamieszanie, że słuchacze wsiąkają w nich na dobre. Żyją ich muzyką oraz wyrywkami koncertów na YouTube w oczekiwaniu na chwilę, gdy przyjdzie im zobaczyć ulubioną gwiazdę na żywo. A potem - byle do następnej okazji, bo te chwile chce się przeżywać znów i znów. Dlatego na krakowskim koncercie IAMX znajome twarze witały się niemal na każdym kroku. Śmiało można przyjąć, że zjechało się pół Polski, bo odległość nie miała tu dla fanów żadnego znaczenia. Kogo tam nie było? Śliczna jak obrazek Ewelina z Tarnowa stała przy Robercie z Piekar Śląskich i Bogdanie z Sącza, a to przecież tylko sam początek wyliczanki. Wszędzie "Cześć! Pamiętasz mnie?", prawdziwy festiwal wspomnień - Jarocin, Bolków, Mysłowice... I dam głowę, że na następnym koncercie będzie dokładnie to samo. Bo i przecież tuż po tym niektórzy popędzili prosto do Warszawy, na następną schadzkę z Chrisem. Co tam Chrisem! I tak wszyscy mówią o nim Krzyś. "Krzyś jest booooooski. Zgwałcimy go zbiorowo po koncercie". Ale ja nie o tym miałem pisać...
I Am X, Kraków 17.10.2009, fot. Kriz
Kraków, 17 października 2009 roku. Godzina? Oj, wczesna. A pod "Rotundą" już wianuszek fanów, z silnym naciskiem na płeć piękną. Tego, kto był pierwszy - Patrycja czy Daria, raczej już nie dojdę. Tłumek w każdym razie szybko gęstniał. Tu tradycyjne kółeczko wokół Pauliny, tam Łukasz na spółkę z Grześkiem zapoznawali młode damy. Czasu na nudę absolutnie nie było, zresztą co rusz ktoś odchodzi, żeby przyprowadzić kolejne osoby. Oprócz coraz ciemniejszego nieba, o upływie czasu świadczył również stan wstawienia Heli, która z rozbrajającym uśmiechem coraz śmielej zataczała się wśród zgromadzonych fanów. W końcu ktoś wyszedł z klubu i z beztroską w głosie spytał, "czy my na Ajmaksa". Zastanawiam się, czy jest jeszcze sposób, w jaki ta nazwa nie została odczytana, bo i w trakcie koncertu słychać było z tuzin najróżniejszych wersji.
Wpuszczają. Tłumek przebijał się dość sprawnie przez bramkarzy, pozostawiając przy okazji rzeczy w szatni. Teraz już tylko na pięterko i tu oczywiście zależnie od priorytetów - dziewczyny biegiem zająć miejsca pod samą sceną, a faceci przy barze, by zamówić pierwsze trunki. Tu może słówko o muzyce. Nie będzie ich zbyt wiele, bo tak naprawdę mało kogo tego wieczoru muzyka interesowała. Jako support wystąpił James Cook, znany niektórym z niezbyt popularnego w naszym kraju zespołu Nemo. Tym występem z całą pewnością zaskarbił sobie sympatię wielu osób. Wielu to może przesada, bo w momencie jego koncertu na sali "Rotundy" nie było zbyt tłoczno. Dwa tygodnie wcześniej, kiedy grał support Riverside, było już tłoczno - tutaj praktycznie połowa sali pozostawała pusta i jedynie pod sceną coś się działo. Uzbrojony w swój instrument James śpiewał do lecącej z playbacku muzyki i robił to całkiem wdzięcznie. Same piosenki były melodyjne i łatwo wpadały w ucho - biorąc pod uwagę, że był to jedynie support umilający swoim radosnym plumkaniem czas oczekiwania na gwiazdę wieczoru, więcej do szczęścia chyba nikomu nie było trzeba. Znam jednak takich, którzy już po całym koncercie podchodzili do artysty pytając o płyty - w swojej kategorii musiał więc wypaść całkiem nieźle, poza tym trzeba mu przyznać, że sam okazał się w rozmowie skromnym i miłym facetem.
I Am X, Kraków 17.10.2009, fot. Kriz
Gdy James opuścił scenę, powoli zaczęły się pod nią pojawiać większe tłumy. Ja nie miałem ochoty pchać się do przodu, gdzie średnia wieku w miarę zbliżania się do barierek drastycznie spadała - swoje zobaczyłem w Jarocinie, teraz dałem szansę innym, a sam wybrałem się na pokaz emo mody. Bo korytarz "Rotundy" stanowił prawdziwy wybieg dla domorosłych modelek spod znaku mhrrocku i zua. Co ciekawe, wiele z nich było dość posuniętych wiekiem. Podejrzewam, że odkurzyli swoje stare ciuchy ze złotych czasów Depeche Mode albo, co bardziej prawdopodobne, pozabierali je z szaf swoich latorośli. Młodzież nie pozostawała w tyle - bezguście goniło bezguście, choć przyznam, że w przypadku niektórych dziewcząt ostry makijaż i stroje rodem z katalogu dla emo pokolenia robiły ciekawe wrażenie. Gorzej, jeśli próbował się tak ubierać facet, choć niekiedy "facet" to było już za dużo powiedziane. Kto napatrzył się już na tę rewię, szedł zainteresować się ciekawszymi sprawami, czyli ceną piwa w "Rotundzie" (ci, którzy pierwszy raz) oraz stoiskiem z gadżetami, które było naprawdę ciekawie zaopatrzone. Obok licznych koszulek i innych elementów garderoby, znalazło się tam na przykład... kurczę, wolę się nawet nie domyślać, do czego to służyło.
Oczekiwanie na koncert umilał nam DJ Kaszana (bo tak go naprędce ochrzciliśmy) - puszczane przez niego umcy umcy skutecznie dopingowało ludzi do tego, aby czym prędzej wywołać gwiazdę wieczoru i dać uszom odpocząć od tej męczarni. W końcu, wśród głośnych pisków, wrzasków i papuziego skrzeku, muzycy wyszli na scenę. Widok tej kapeli za pierwszym razem robi spore wrażenie. Przy kolejnym zresztą też - między innymi ze względu na obdarzonego wzrostem Marcina Gortata perkusistę. Wszyscy chudzi jak nasza szkapa, co biorąc pod uwagę ich wpływ na sporą rzeszę mocno zaangażowanych fanów, wcale nie jest zdrowe - co gorsza u płci pięknej prowadzi to do przypadłości zwanej popularnie "absolutnym brakiem cycków". Najlepszym przykładem była przesympatyczna Janinka, która grając na klawiszach robi wprawdzie niezłe show, ale tego elementu kobiecego wyposażenia raczej u niej nie uświadczysz. Ale co tam Janinka, skoro po niej na scenie zameldował się Krzyś. W tym momencie pierwszy rząd jak zwykle oszalał. Rzut oka na pokoncertowe fotki wystarczy zresztą do przekonania się, że to ta sama ekipa, która dokazuje na krzysiowych występach regularnie. Flaga z napisem "You were the president, now you're the king", pod którą stały Paulina, Wera, Zuza i spółka, stała się wdzięcznym tematem dla wszystkich fotoreporterów.
I Am X, Kraków 17.10.2009, fot. Kriz
Co to ja miałem? Właśnie, muzyka. No, koncert się odbył. Napisałbym więcej, ale akustyk sam chyba wystarczająco najadł się tego wieczoru wstydu, że nie ma co się nad nim dodatkowo znęcać. Co jest najważniejsze w brzmieniu IAMX? Klawisze? No to chyba nie byliście w "Rotundzie", bo przecież akustyk wie lepiej - podstawa to basik i perka, a klawisze są po to, aby Janinka ładnie zza nich wyglądała. Cóż - jeśli ktoś stał idealnie na środku, to od czasu do czasu coś tam nawet usłyszał. Na szczęście większości fanów w zupełności wystarczył sam fakt, że na scenie stał Krzyś, w pełnym makijażu i z eleganckim krzyżykiem z kolorowej taśmy klejącej na policzku. Paradował wdzięcznie po scenie w przykrótkiej kiecce, w której wyglądał chyba bardziej seksi niż jego koleżanka z zespołu.
Sumienie znów mi podpowiada, że zboczyłem z tematu. To może zacznę od setlisty. Promowany był najnowszy album ("Kingdom Of Welcome Addiction"), ale nie brakło solidnej dawki kawałków z "The Alternative" i wycieczek w stronę "Kiss + Swallow", z czego i ja byłem bardzo zadowolony. Łącznie usłyszeliśmy dziewiętnaście piosenek i choć ze dwie można by wymienić na inne, to w zasadzie zgromadzonej publiczności trudno byłoby dojść do zgody co do tego, z których konkretnie utworów chcieliby zrezygnować - może poza "Running", ale do tego jeszcze dojdziemy. Na dobry początek poszła wizytówka nowego albumu - "Kingdom Of Welcome Addiction" i "Nature Of Inviting". W tym momencie gwiazdą stał się Kazzi, który miał ambicję dać się ponieść na wiotkich rączkach szesnastoletnich dziewcząt, w dodatku niektórych zdrowo podpitych. Cóż - brawa za odwagę. Ale to znowu poza tematem.
Muzyka, podejście kolejne. "Bring Me Back A Dog" i "The Alternative", czyli cofamy się o płytę wstecz. Dalej "Sailor" - tu już jesteśmy u źródeł. Publiczność doskonale znała wszystkie albumy, więc naprawdę trudno było wskazać piosenkę, która nie została przyjęta z należytymi owacjami. Nieco mdle wypadło "My Secret Friend", ale nie ma się co dziwić, skoro u boku Krzysia zabrakło śpiewającej tu w oryginale boskiej Imogen Heap, znanej z Frou Frou i własnej, solowej twórczości. Zmiażdżył za to odśpiewany gromko "I Am Terrified". W tym momencie wiedziałem już, że raczej nie dane nam będzie usłyszeć równie świetnego "This Will Make You Love Again" - bardzo podobnego kawałka z poprzedniej płyty zespołu. W sumie "I Am Terrified" koncertowo sprawdza się znakomicie, więc może to i lepiej. Bawiące się pod sceną podpite dziewczęta były zresztą w siódmym niebie, bo to przecież utwór idealnie pasujący do ich stanu i emocji. Takiego potencjału nie ma niestety zagrany w dalszej kolejności "Running", który zamyka najnowszy album IAMX. W dodatku Krzyś usiadł tyłem do publiczności i można było obserwować go jedynie na ścianie, gdzie puszczony został mocno rozmazany obraz z kamery. Zdecydowanie chybiona sztuczka, tym bardziej, że obraz padał akurat na róg, przez co był mocno zniekształcony.
I Am X, Kraków 17.10.2009, fot. Kriz
Ci, którzy odpoczęli w trakcie "Running", nabrali sił, by poskakać przy "Tear Garden". Ale ten kawałek, jak i następujący po nim "An I For An I", był jedynie wstępem do najciekawszego momentu koncertu. Bo przecież na to wszyscy czekali, co dało się momentalnie rozpoznać po ogromnej wrzawie, jaka zapanowała, gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki wpadającego w ucho ze skutecznością natrętnej muchy "Spit It Out". Dla nikogo nie liczyło się nawet, że ten zbudowany przede wszystkim na grze klawiszy utwór w istocie stracił całą swoją moc, bo tych najzwyczajniej w świecie nie było słychać. Wystarczyło, że wszyscy znali tekst i mogli pośpiewać wspólnie z Krzysiem. Po "You Can Be Happy" dostaliśmy drugie danie tej przebojowej uczty - oczywiście "Think Of England", czyli znakomity singiel z najnowszej płyty zespołu. W oczach zgromadzonej publiczności płci obojga widać było doskonale, że gdyby tylko Krzyś szepnął słówko, pobiłby tej nocy wszelkie seksualne rekordy. Kurcze, też bym chciał mieć takie branie.
Zamiast kolejnej piosenki dostaliśmy "Thank You", "Goodnight" i inne czułe słówka. Dobry krok, bo czym właściwie mogliby przebić atmosferę z "Think Of England"? Sztuki tej dokonał basista Dean, który dziewczyny z pierwszego rzędu poczęstował wódką z colą. Ciekawe, czy wie, że w naszym kraju mamy na upijanie nieletnich odpowiedni paragraf. Od trwających w nieskończoność pisków popękały chyba wszystkie żarówki, jakie tego dnia stanowiły główny element dość ubogiej scenografii, bo więcej już nie dały znaku życia. Pojawił się za to "Kiss And Swallow", czyli kolejny bardzo mocny akcent wieczoru - zresztą wersja koncertowa tej piosenki brzmi znacznie lepiej, niż studyjna. "Nightlife" był natomiast popisem Janinki, której gry wprawdzie słychać nie było, ale robiła co tylko mogła, aby zachęcić publiczność do dalszej zabawy. Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki "President", nikogo namawiać już nie było trzeba. Kolejny kawałek o takiej mocy, że ten koncert równie dobrze mógłby się na nim skończyć i wszyscy byliby wniebowzięci.
Na szczęście to nie był jeszcze koniec. Pojawił się jeszcze "Song Of Imaginary Beings", a potem świetnie przyjęte "The Negative Sex", czyli kolejny koncertowy wymiatacz. Finałem nie mogło być oczywiście nic innego jak "After Every Party I Die". Utwór trwał w nieskończoność, a gdy w końcu ucichł, nastąpiło ostateczne rozstanie grupy z krakowską publicznością. W tłum poleciały pałeczki, całusy i co tylko mogło innego. Paulina odzyskała swój cylinder, który w trakcie koncertu rzuciła Krzysiowi, by ten założył go na głowę. Niestety do innej właścicielki nie wróciły rzucone w tym samym celu perły - choć Krzyś nosił je z szacunkiem. Zamiast wrócić z nią do Rybnika, pozostały już w Krakowie, u innych uczestników koncertu.
I Am X, Kraków 17.10.2009, fot. Kriz
Koniec był już standardowy. Wymiana poglądów, wspólne fotki podczas leżącego odpoczynku na parkiecie, prześciganie się w tym, kto dostał pałeczkę, a kogo częstowano wódką. Kto wystarczająco długo poczekał, mógł się załapać na autografy. Poszczęściło się szczególnie Adrianowi, któremu Krzyś napisał na okładce lokalnego czasopisma WUJ "God is dead". Jednak zanim wyszedł Krzyś, pojawił się menedżer, który zabrał od wszystkich chętnych bilety i kartki, żeby po jakimś czasie wrócić z podpisami. Takie załatwianie sprawy jest mimo wszystko stanowczo niefajne, bo ludzie po to chodzą na koncerty, aby mieć z tego wspomnienie na całe życie i autograf chcą dostać bezpośrednio od muzyka, by zamienić z nim parę słów lub chociaż otrzymać indywidualny uśmiech. A reszta publiczności? Kto tylko mógł, umawiał się na afterparty ze starymi i nowymi znajomymi. Bo tak krakowski koncert IAMX był wydarzeniem przede wszystkim towarzyskim. I jako takie będzie ciepło wspominane.
specjalistą ds recenzji muzycznych?
aha, i tak obiektywnie patrząc, to moim zdaniem trochę za dużo osobistych wycieczek w tej recenzji ;) (w końcu nie każdego interesują imiona Twoich znajomych :P ) ale poza tym ładnie i ciekawie napisane.
Materiały dotyczące zespołów
- I Am X
- James Cook