- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Hunter, Kaatakilla, Kraków "Studio" 25.03.2012
miejsce, data: Kraków, Studio, 25.03.2012
Chyba niemal każdy ma zespół, który kojarzy mu się z czasami, gdy był się beztroskim gówniarzem, dopiero wchodzącym w świat rockowych koncertów. Zespół, który przypomina o szczeniackich wygłupach, powodując mimowolny uśmiech za każdym razem, gdy zetkniemy się z nim nawet po wielu latach. Dla mnie takim zespołem jest Hunter. Tak się składa, że zawsze w okolicach pierwszego dnia wiosny Huntersi pojawiają się w grodzie Kraka, wobec czego witając przyjemniejszą część roku chętnie przypominam sobie o własnym muzycznym przedwiośniu.
Hunter, Kraków 25.03.2012, fot. Verghityax
Koncert trasy "Armageddon Tour", jak zresztą każdy krakowski gig Huntera, przyciągnął liczną rzeszę wielbicieli Draka i spółki. "Studio" zapełniło się bardzo szybko, a po upływie kilku minut od otwarcia o miejscu pod barierkami można było tylko pomarzyć. Średnia wieku była bardzo niska w porównaniu z większością metalowych gigów - Hunter jest zespołem, który niezmiennie od lat znajduje wdzięcznych odbiorców swojej twórczości w młodszych fanach muzyki, a gdy ci wyrastają z muzyki panów ze Szczytna, ich miejsce zajmuje kolejne pokolenie. Młodość publiczności niemal zawsze przekłada się na jej zaangażowanie w koncert i na energię, którą jest w stanie z siebie wygenerować podczas gigu, wobec czego większość występów Hunter kończy się klasyczną miazgą podscenową. W to mi graj!
Kaatakilla, Kraków 25.03.2012, fot. Verghityax
Zanim jednak na deski wyszli Huntersi, krakowska publika powitała Kaatakillę, grupę której wcześniej nie miałam okazji usłyszeć i o którym wiedziałam tylko tyle, że jej szeregi zasila Goliash, były basista Hunter. Występ Kaatakilli był dla mnie miłym zaskoczeniem. Muzykę zespołu cechowało ciężkie, mięsiste brzmienie i ciekawy wokal, który, choć lekko zmanierowany, dobrze pasował do kaatakillowych kompozycji. Teksty były odrobinę zbyt pretensjonalne i nieco pachniały Comą, za którą wybitnie nie przepadam, ale ogólne wrażenie z koncertu suportu było zadziwiająco pozytywne. Muzycy rzeczywiście przeżywali każdy kolejny kawałek, widać było zaangażowanie w tworzenie atmosfery koncertu. Wokalista starał się nawiązać kontakt z publicznością, dyrygował tłumem i wydawał się świetnie bawić na scenie. Widzom wyjątkowo spodobało się wykonanie "Aerials" zespołu System of a Down i ciekawa interpretacja "Oni zaraz przyjdą tu" Tadeusza Nalepy. Kilka razy występ Kaatakilli przerwały dochodzące z sali okrzyki "Hunter! Hunter!", na co muzycy reagowali śmiechem i zapewnieniami, że już za chwilę ustąpią miejsca głównej gwieździe wieczoru.
Kaatakilla, Kraków 25.03.2012, fot. Verghityax
Pojawił się Hunter. Chwilę wcześniej pod barierkami było wprawdzie ciasno, ale dało się swobodnie oddychać, a teraz naraz nie wiadomo skąd za moimi plecami pojawił się napierający tłum, wciskający mnie w metalowe pręty. Szelmowski uśmiech Draka powitał zebranych, którzy już na wejście zostali zmasakrowani pochodzącym z ostatniej płyty kawałkiem "Dura Lex Sed Lex". Każdy, kto kiedykolwiek miał okazję być na koncercie, na którym Hunter występuje przed swoimi ulubionymi krakowskimi "smokami", może wyobrazić sobie, co zaczęło dziać się na sali. Od razu zaroiło się od wirujących w przestrzeni włosów, glanów, nóg i rąk, a górą po rękach tłumu przetaczały się niesione na fali kolejne ciała fanów. Bez wątpienia Huntersi mają w Krakowie liczne grono wyznawców - utworem pod tym tytułem przenieśliśmy się do "T.E.L.I.". Przekrojowa setlista pozwoliła cieszyć się obecnością kawałków z różnych okresów twórczości formacji. Muzycy, zadowoleni z reakcji publiczności, sami zaczęli bawić się na scenie - Saimon biegał w tę i z powrotem wymachując głową, Jelonek uśmiechał się demonicznie i, połączywszy siły z basistą, zaaranżował układ choreograficzny z baletowymi podskokami na środku sceny. Daray'a niestety niemal nie było widać zza perkusji, ponieważ słabe, czerwone światło nie docierało do jego stanowiska, poza tym wiecznie zasłaniał go wszechobecny Drak. Pit początkowo wydawał się najbardziej spokojny z całego składu, lecz szybko przekonał się, że krakowskie koncerty wymagają szczególnego zaangażowania i również dołączył do wygłupiających się kolegów. "Płytki Dołek" i niosące się z widowni jak dźwięk wyjącej syreny "ijaijaija!" nie pozwoliły już nikomu na stanie bez ruchu.
Hunter, Kraków 25.03.2012, fot. Verghityax
Ochrona miała co robić, wyłapując nadlatujących z różnych kierunków fanów, co chwila spadających z czyichś rąk do fosy. Na moment zrobiło się ciut spokojniej przy "Arges". Po chwili odpoczynku ludzie byli już gotowi, by zmierzyć się z "Armią Boga", która rozkręciła młyn, wypluwający ze swych trzewi zmasakrowane ciała szczęśliwych fanów. Nadszedł czas na coś starszego. Pojawiło się "Greed", a później "So..." z nieśmiertelnego "Medeis". Zawsze bawi mnie, gdy Drak wyje: "Why...? am I fuckin' dyin'...?", zwłaszcza gdy za jego plecami podskakuje Saimon, który tego wieczoru miał chyba jakiś atak nadpobudliwości ruchowej. "Medeis" zabrzmiało podczas koncertu jeszcze w dwóch odsłonach; raz tytułowym kawałkiem, a drugi - hitem Huntersów, czyli balladą "Kiedy umieram", którą oczywiście śpiewali wszyscy zgromadzeni. "Big Bang" znów rozgrzał publiczność do czerwoności, a rozochoceni ludzie wzywali cieszącego się powszechną sympatią Jelonka do zaprezentowania jego wirtuozerskich umiejętności. Drak patrzył na nas czule, wciąż nazywając swoimi kochanymi smokami. Koncerty Hunter w Krakowie są jednymi z niewielu gigów, na których jestem skłonna wierzyć w prawdziwość typowych zapewnień muzyków, że wyjątkowo lubią grać w tym mieście i stęsknili się za tutejszą publicznością. Oj, było za kim!
Hunter, Kraków 25.03.2012, fot. Verghityax
Drak postraszył nas jeszcze starym niedźwiedziem w "Osiem", później, żeby było do rymu, Huntersi zagrali też "Łosiem". Doczekaliśmy się "Zbawienia" i "Labiryntu Fauna" z "Hellwood". Stanowisko przy barierkach było w tej chwili już tak oblegane, że możliwość swobodnego postawienia na ziemi jednej stopy należałoby poczytać za sukces. Jelonek gonił Saimona, bijąc go smyczkiem po tyłku w ramach zemsty za uprzednie łaskotanie, spoceni ochroniarze trzymali niebezpiecznie kołyszące się barierki, a rozpędzone tryby rockowej maszyny pod sceną mieliły kolejne ofiary. Jeśli komuś jeszcze udało się ostać w stanie nienaruszonym, już po chwili dobity został morderczym "necro reggae" w postaci "$mierci $miechu". Pojawił się także "Strasznik". "T.E.L.I" ostatecznie zmiotło wszystko z powierzchni ziemi. Fragmenty śpiewane tylko przez publiczność znów wzbudziły we mnie dumę z krakowskiej widowni. Pięknie nam to wyszło. Huntersi patrzyli na fanów z autentycznym szacunkiem. Może to dzięki naszemu zaangażowaniu widocznemu podczas całego gigu zespół zdecydował się spełnić życzenie głośno wyrażane przez tłum: "Easy Rider!". Co prawda nie mogło się to odbyć normalnie - Drak zmusił Pita do przejęcia obowiązków wokalisty i nakazał publiczności, by wspomogła nowo mianowanego gardłowego. Przy okazji wszyscy mieliśmy okazję popodziwiać nowy tatuaż Pita, którym było - jakże by inaczej - logo Hunter na przedramieniu.
Hunter, Kraków 25.03.2012, fot. Verghityax
Choć setlista była naprawdę długa i bogata, zawsze informacja o zakończeniu koncertu wzbudza we mnie wewnętrzny sprzeciw i smutek. Niestety - na nic się zdały ryki i krzyki, Hunter w końcu musiał zejść ze sceny, obiecując jednak, że niebawem pojawi się, by pogadać z fanami, podpisać fanty i dać się sfotografować. Przy okazji otrzymaliśmy zapewnienie, że niedługo możemy spodziewać się nowego krążka w dyskografii zespołu. Fani wytaczali się z sali cali zlani potem, podziwiając rosnące z każdą chwilą siniaki i witając wiosenną noc nową energią w potężnej dawce. Tak oto Hunter mimo 25 lat na karku znów okazał młodzieńczą siłę i swoją niszczycielską moc.
Zobacz zdjęcia: Hunter, Kaatakilla.
A Hunter nie ma może mieć nic wspólnego z Comą... Powstał dużo wcześniej i to Coma co najwyżej nieudolnie kopiuje Huntera, który jest kapelą metalową w każdym calu. I to bardzo oryginalną kapelą metalową.
Hunter kapelą metalową był przez chwilę w okolicach "Requiem". Potem zostali harcerskim zespolikiem grajacym muzykę dla dzieci. I nawet to robią cokolwiek żenująco. I jeszcze te cylindry...
Materiały dotyczące zespołów
- Hunter
- Kaatakilla