- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Helloween, Stratovarius, Avatar, Warszawa "Stodoła" 17.12.2010
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 17.12.2010
Czy ktoś wie, ile osób jest w stanie pomieścić "Stodoła"? No to tyle właśnie było, choć obyło się bez niemiłosiernego ścisku i chyba wiem dlaczego. Część fanów mogła nie dojechać na czas z winy PKP. Ja sam dotarłem z Poznania z ponadgodzinnym opóźnieniem, choć były pociągi, które miały po 180 minut zwłoki. Piekło i szatani na tę beznadziejną instytucję. Powrót miałem jeszcze ciekawszy, ale nie o tym mi pisać, bo to nie "National Geographic". Pod "Stodołą" byłem ok. godziny 19:00 i zdziwiła mnie niewielka frekwencja. Z powodu mrozu wszyscy kłębili się w niewielkim przedsionku klubu, potem wylazł jakiś groźny ochroniarz, przegonił ludzi na zewnątrz, bo on musi rozstawić płotki. Jak mus, to mus. Ale drwiny pod jego adresem leciały jak z rogu obfitości. Kiedy wreszcie wpuścili nas do środka, po uprzednim macaniu, wreszcie można było wzmocnić się piwem. I jeszcze jedna uwaga natury ogólnej: cena biletu - 130 zł. Chyba lekko wygórowana. Przypominam sobie odwołany koncert Helloween z 2007 roku (Poznań, "Arena") - wówczas, o ile dobrze pamiętam, bilety miały kosztować 80 zł, a przecież suportem miała być zacna grupa Primal Fear. No, ale po koncercie w Warszawie, ubawiony po pachy, wiedziałem, że warto jednak było ponieść wszystkie koszty materialne i trudy podróży.
Helloween, Warszawa 17.12.2010, fot. vSpectrum
Impreza zaczęła się ok. godziny 19:30 od występu szwedzkiej formacji Avatar. Przyznam, że jak usłyszałem intro przypominające infantylną melodyjkę dyskotekową, to wpadłem w lekką konsternację. Wrażenie potęgował migoczący szyld z nazwą zespołu, który sprawiał równie kiczowate wrażenie. Ale kiedy na scenie znaleźli się muzycy, to wszystko wróciło na właściwy tor. Zespół zaprezentował melodyjną odmianę metalu z taką pasją, że wiele osób zostało kupionych bez reszty. Rzeczywiście Johannes Michael Gustaf Eckerstrom, wokalista, miał bardzo dobry kontakt z większością sali (docenił m.in. naszych rodzimych gigantów, czyli Vadera i Behemoth), a i jego koledzy uwijali się bez sztucznego zadęcia. Scena była za mała na ich wyczyny. Koncert trwał ok. 40 minut, jak ktoś zna setlistę, to niech sobie dopowie.
Avatar, Warszawa 17.12.2010, fot. vSpectrum
Stratovarius wkroczył na scenę o 20:30 i od razu zawładnął umysłami stłoczonych fanów. To, co od początku uderzyło mnie, to słabe nagłośnienie, a z pewnością nie stałem przy barze. Wokal był bardzo słabo słyszalny, a gitary grały tak miękko, jakby struny owinięto szmatami. Niestety bardzo kiepsko prezentowały się klawisze - bardzo ważny instrument w muzyce Stratovarius. Pozostałe instrumenty zagłuszały partie grane przez Jensa Johanssona. Potem akustyk wyprostował trochę te wady, było selektywniej, ale wciąż cicho. Fajnie jednak było uczestniczyć w tym wydarzeniu, bo muzyka fińskiej grupy ma niezwykłą moc. Inny to power metal niż wykonywany przez niemieckich klasyków, nie tak przebojowy, ale jednocześnie bardzo przyjemny dla ucha. Zaczęli od "Phoenix" z albumu "Infinite". Świetny numer na początek, świetnie zaśpiewany i wykonany. W ogóle frontmanowi należą się słowa uznania, bo posługiwał się falsetem z taką łatwością, jak gdyby gardło miał wyścielone aksamitem. Dalsze utwory to: "Legions", "Darkest Hours", "Kiss of Judas", "Against Wind", "Eagleheart", "Distant Skies", "Speed of Light", "Paradise", rewelacyjny "Hunting High And Low" (najgłośniej odśpiewany przez fanów) i na zakończenie "Black Diamond". Potem jeszcze tylko ukłon i podziękowania, i miejsce zostało dla technicznych.
Stratovarius, Warszawa 17.12.2010, fot. vSpectrum
Zdecydowana większość przybyłych na koncert czekała na Helloween. Atmosfera radości i uniesienia udzieliła się całej sali, bo okrzykom, skandowaniu nazwy gwiazdy wieczoru, wygłupom nie było końca: "Happy, happy Helloween, Helloween, Helloween. Happy, happy Helloween, ooo-ooo-ooo". Na scenie tymczasem ustawiono potężny zestaw perkusyjny z czterema centralami, za bębnami - tło informujące o tym, że zespół promuje ostatni krążek, "7 Sinners", a po obu stronach - pudła do serwowania efektów świetlnych. Rozpoczęli przed 22:00 od "Are You Metal", a że wszyscy są metalami, to rozkręciła się dwugodzinna jazda, jaką jest w stanie zapewnić niewiele zespołów. Koncert miał być energetyczny i był. Helloween postawił głównie na numery z "Keeperów...", które mają tak niesamowitą siłę rażenia na żywo, że głupotą byłoby tego nie wykorzystać. Pojawiły się tego wieczoru: "Eagle Fly Free", "March of Time", "I'm Alive", medley złożony z kawałków "Keeper of the Seven Keys" i "Helloween", "I Want Out", "Future Word" oraz "Dr. Stein". Ale zespół promował podczas trasy "The 7 sinners European tour 2010/2011" także swoje ostatnie dokonanie - oprócz otwieracza z nowej płyty zagrali jeszcze: "You Stupid Mankind" i chyba "Where the Sinners Go". Klasycznie została rozplanowana dramaturgia koncertu: mocny początek, trochę zwolnień w środku (z obowiązkową balladą wykonaną akustycznie przez Derisa i Gerstnera), zabójcze zakończenie (z licznymi dialogami prowadzonymi przez frontmana z publiką) i dwa jednoutworowe bisy. Nie zabrakło solowych popisów: Gerstnera przed "Where the Sinners Go" i Loblego przed "I'm Alive". Jakie jeszcze kompozycje pojawiły się w Warszawie? Były to: "Steel Tormentor", "Forever and One" i "Handful of Pain".
Helloween, Warszawa 17.12.2010, fot. vSpectrum
Podczas tegorocznej trasy grupa przygotowała dla fanów zabawę pod hasłem: "Czy jesteś dr. Steinem"? Polegała ona na tym, że przebrani za szalonych naukowców ludzie mogli wejść na scenę podczas wykonywania owej kompozycji, by wspólnie z zespołem bawić się na scenie. Rozochoceni doktorkowie wnieśli ze sobą nadmuchiwane dynie, które następnie powędrowały w wyciągnięte ręce zgromadzonych w klubie. Stałem się szczęśliwym posiadaczem jednej z nich, ale prawdziwą frajdę sprawiłem mojej córce: dynia ją zafascynowała, a to dobrze rokuje na przyszłość.
Zobacz zdjęcia:
- Warszawa 17.12.2010: Helloween, Stratovarius, Avatar,
- Kraków 18.12.2010: Helloween, Stratovarius.
Materiały dotyczące zespołów
Zobacz inną relację
Helloween, Stratovarius, Avatar, Kraków "Studio" 18.12.2010
autor: Tomasz "Thorin" Sugalski