zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Gutting 4 Europe Tour 2006 (Monstrosity, Deeds Of Flesh, Vile i Impaled), Warszawa "Progresja" 23.03.2006

11.05.2006  autor: mjr
wystąpili: Monstrosity; Deeds Of Flesh; Vile; Impaled
miejsce, data: Warszawa, Progresja (stara lokalizacja), 23.03.2006

Deathmetalowi weterani z Monstrosity od dawna należą do czołowych przedstawicieli florydzkiej sceny. Z godną podziwu konsekwencją wypluwają raz na kilka lat bardzo dobry krążek. Po ponad dwóch latach od premiery doskonałego "Rise To Power" ekipa Lee Harrisona ponownie odwiedziła Polskę. A jako, że towarzyszące im zespoły wzbudzały również duże zainteresowanie, impreza zapowiadała się ze wszech miar interesująco.

Kiedy dotarłem do klubu trwał już koncert Impaled. Zespół zafundował publice energetyczny show, w opinii większości widzów jeden z najlepszych tego wieczoru. Poprawne brzmienie, luz sceniczny, wszystko to okraszone carcassowym duchem sprawiło, że występ był jak najbardziej udany. Dodam od siebie, że podczas "Dead Shall Dead Remain" miałem wrażenie, że z głośników dochodzą mnie dźwięki autorstwa ekipy Jeffa Walkera...

Vile promuje obecnie płytę "The New Age Of Chaos", która momentami zdradza fascynacje twórczością głównej gwiazdy wieczoru. Tak jak się spodziewałem, muzyka Amerykanów świetnie broni się w warunkach scenicznych. Duża w tym zasługa żywiołowego wokalisty Mike'a Hrubovcaka, który niepodzielnie panował na scenie. Zespół osiągnął nieco lepsze, bardziej klarowne brzmienie od poprzednika, jedynym minusem dla mnie był dosyć słabo zsynchronizowany ruch sceniczny instrumentalistów. Rozczarowaniem dla kilku znawców tematu była nieobecność niejakiego Marco Pitruzzelli, który był awizowany w koncertowym składzie Vile. ALe zastępujący go za bębnami garowy Panzerchrist podołał zadaniu bez większych problemów.

Studyjna twórczość Deeds of Flesh nie należała nigdy do czołówki moich zainteresowań. O ile na płytach zespół nieco mnie nuży, o tyle na żywo zaimponował chirurgiczną precyzją, świetnym nagłośnieniem, i programową brutalnością. Z przyjemnością oglądałem występ rzeźników z Los Osos, który mógł uchodzić za wzorcowy pokaz profesjonalizmu. Nie da się tez ukryć, ze spora część publiki przybyła do klubu właśnie ze względu na Deeds of Flesh.

Kilka miesięcy temu okazało się, że Tony Norman i Jason Avery definitywnie zakończyli współpracę z Monstrosity. Obok Lee Harrisona byli filarami zespołu, dlatego odejście tak utalentowanych muzyków uznałem za stratę trudną do powetowania. I rzeczywiście nieobecność wyżej wymienionych dała się odczuć. Następcą Normana miał być Mark English, posiadający epizod w zespole podczas trasy, promującej debiutancki "Imperial Doom". Okazało się, że jego miejsce zajął niezidentyfikowany przez mnie wirtuoz sześciu strun, który umiejętności posiadał niezwykłe, ale niestety miał zaledwie trzy tygodnie na poznanie i opanowanie materiału. Efektem tego było jego zejście ze sceny podczas "Destroying Divinity", które pozbawione solówek zabrzmiało nieprzekonywująco. Nowy wokalista zespołu, pomimo ogromnych chęci i rozpierającego go animuszu nie dorównuje wokalnie Avery'emu. Również wygląd frontmana budził ironiczny uśmiech. Odwrócony krzyż w połączeniu z irokezem to dosyć egzotyczne zjawisko dla polskiego zjadacza metalu.

Pomimo tych uwag uważam, że Monstrosity zaprezentował mimo wszystko dobry, agresywny i spontaniczny show. Szczególne słowa uznania kieruję pod adresem Lee Harrisona, który pokazał świetny warsztat i kapitalny feeling. Bez wątpienia należy mu się miejsce w światowej czołówce bębniarzy trudniących się "śmierć" metalem. Zespół zaprezentował przekrój swoich dokonań. Usłyszeliśmy, o ile dobrze pamietam: "Burden of Evil", "The Exordium", "Awaiting Armageddon", "Abysmal Gods", "The Angels Venom", wspomniany wyżej "Destroying Divinity", "Shapeless Domination", instrumentalny "The Pillars Of Drear" oraz "Shadow of Obliteration" jako outro, na skutek kłopotów technicznych, które skróciły set i pozbawiły publikę możliwości usłyszenia klasyka "Imperial Doom".

Reasumując wieczór należał do udanych, koncert wart uwagi, piwo warte wypicia. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości Lee Harrison z ekipą uraczą nas płytą równie udaną jak "Rise To Power" i ponownie zawitają do Polski, najlepiej w gościnne progi "Progresji", która powoli staje się najlepszym miejscem w stolicy do organizacji metalowych imprez, o profilu międzynarodowo - undergroundowym.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?