zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Grai, Velesar, Morhana, Wrocław 12.06.2019

18.06.2019  autor: Krasnal Adamu
wystąpili: Grai; Velesar; Morhana
miejsce, data: Wrocław, Liverpool, 12.06.2019

Rządowe Centrum Bezpieczeństwa SMS-owo zapowiedziało na ten wieczór bardzo silny wiatr, burze, grad i możliwe przerwy w dostawie prądu, zakazało chować się pod drzewami i doradziło pozostanie w domu. Po pierwsze: nie grad, tylko Grai. Po drugie: zespoły rosyjskie i folkmetalowe chwilowo interesują mnie najbardziej, więc podczas koncertu Grai nie zamierzałem siedzieć w domu. Przerwy w dostawie prądu? Przeczekamy, nie po raz pierwszy - to po trzecie. W ramach kompromisu zgodziłem się tylko na unikanie drzew - chociaż natknięcia się na driadę wykluczyć nie mogłem.

W punktualnie wypuszczonej chmurze dymu Morhana zaczęła swój występ od "Trolls on the Sea". W tych pierwszych minutach mająca do dyspozycji trzy różne flety Karina Duczyńska wydawała się najmocniej ze wszystkich muzyków przywiązana do swojego stanowiska. Skrzypek Mariusz "Tarzan" Pisarski tymczasem - przeciwnie: miał najwięcej swobody i kręcił się z nagim torsem pomiędzy kolegami. Razem z ubranym w kilt gitarzystą i wokalistą Maciejem Dzidą i z grającym na pięciostrunowej gitarze basowej Łukaszem Łobodą dwójka ta bez problemu zmusiła publiczność do rytmicznego skandowania i klaskania - i tą drogą ruch się rozprzestrzenił. Widzowie nie tracili czasu - ich pląsy już się zaczęły.

Po pierwszej w secie nowości - "High Noon" - Maciej Dzido przeszedł do mikrofonu z boku sceny, a główny wokal przejęła Karina. Później flecistka miała też inne, oprócz "The Traveller", okazje, by odpocząć od stania w miejscu. Nie tylko śpiew dawał jej tę wolność przemieszczania się. Zyskiwała ją głównie dzięki temu, że najczęściej używany przez nią instrument miał przypięty osobny mikrofon, nie była więc uzależniona od statywu.

Kolejna nowość, zatytułowana "Thundercry", opowiadała, według zapowiedzi wokalisty, o "najbardziej znanym z panteonu nordyckich bogów" - o Thorze. Specjalistą nie jestem, ale taki opis pasuje mi tylko do Odyna. Jego wspomniany syn obecnie faktycznie zyskuje nową sławę, ale innego charakteru - stopniowo stając się bohaterem bajek Disneya. To jednak tylko dygresja, chociaż chyba jeszcze w trakcie "Dreamland" temat nie dawał mi spokoju.

Z butelką piwa w ręku wokalista przypomniał publiczności - w związku z panującymi upałami - że należy się nawadniać. Zajrzał jeszcze pod kapsel, żeby sprawdzić, czy zdobył jakąś nagrodę. Przeczytał na głos: "Graj dalej". Nawiązanie do nazwy gwiazdy wieczoru zdawało się nieświadome, ale jako sugestia utrzymania ciągłości występu Morhany komunikat został chyba szeroko zrozumiany - obojętnie, czy pod kapslem naprawdę było coś napisane. Po tym przerywniku wokalista zaprosił nas do chatki Baby Jagi. Zapowiedziany w ten sposób "Queen of Torment" okazał się najcięższym i najagresywniejszym utworem w secie. Młyn po prostu musiał się pojawić.

Set podstawowy dopełniły zapowiedziany jako optymistyczny "Horned God", najmniej poważny "WTF", dedykowany obchodzącej urodziny Joli "Moonshine" i "Mgła". Na bis usłyszeliśmy utwory "Morhana" i instrumentalny "Plinn", podczas którego ponownie rozkręcił się młyn. Trwający odrobinę ponad godzinę występ zakończył się ukłonem muzyków i skandowaniem nazwy zespołu. Całość odebrana została dobrze i trudno się dziwić. Przyczepić się mogę tylko do wykonanej dwukrotnie przez flecistkę i wokalistę figury polegającej na tym, że opierali się o siebie barkami, po czym ona omiatała swój instrument palcami jak gryf gitary - że wyglądało to sztucznie i ani trochę spontanicznie. Poza tym jednak nie mam żadnych zastrzeżeń. Morhanę cechuje koncertowa energia, której można pozazdrościć.

W kolejnej chmurze z dymiarki i przy odtwarzanym z playbacku intrze miejsca na scenie zajęli: skrzypaczka Iga Suchara, Adam Kłosek z pięciostrunową gitarą basową, gitarzyści Dawid Holona i Marcin Frąckowiak, flecistka Katarzyna Babilas i perkusista Łukasz Obiegły. Po chwili dołączył do nich lider projektu Velesar - Marcin Wieczorek. Mikrofon umieścił w uchwycie na końcu grubego, okorowanego, trzymanego w rękach kija. Śpiewając do niego, kojarzył mi się z Freddiem Mercurym, chociaż polski wokalista nie przybierał takich póz ani nie wykazał się porównywalną charyzmą. Kij wykorzystywał jednak w trakcie całego występu nieźle, np. udając, że to gitara - a palcami ruszał przy tym tak, że widać było, że dobrze zna ten instrument i może nawet mógłby sam grać wykonywane przez kolegów riffy. Swój drewniany rekwizyt wystawiał też nad publiczność, by ta wspierała go wokalnie. To niestety robił już mniej z głową, bo z mikrofonem skierowanym do sufitu, a nie do widzów. Gdyby ktoś zwrócił na to uwagę, mógłby nie czuć się zachęcany.

Po "Tańcu diaboła" z ledwo słyszalnym wokalem wspierającym w wykonaniu jednego z instrumentalistów, grupa zagrała "Zew Arkony". Jak wspomniał lider, miejsce miała akurat rocznica przedstawionych w utworze wydarzeń. Jako trzecia zaprezentowana została "Ostatnia kupalnocka", której fragment perkusista zagrał z niemałą werwą na stojąco. Dotychczas na tle Morhany Velesar wypadał nieprzekonująco - dawało się wyczuć, że to nie prawdziwy, zgrany zespół, tylko projekt wokalisty z wynajętymi muzykami. Perkusista swoją postawą na chwilę zatarł to wrażenie.

Gdy skończył się "Ślad Swarożyca", Marcin Wieczorek uprzedził, że następny kawałek - "Dziwadła" - wykonany zostanie bez wokalistki. Zachęcił równocześnie do zakupu w sklepiku płyty - której oficjalna premiera miała się odbyć prawie miesiąc później - żeby się przekonać, jak utwór ten powinien brzmieć.

Na godzinny występ złożyły się jeszcze kompozycje "Karczmiany troll", "Normanica (szanta wikińska)", "Dzikie pola (pieśń o kozackiej sławie)", "Bratnia krew", "Wilcza wataha" oraz, na bis, "Plony", w którego refrenie szybko nauczona przez wokalistę publiczność wykrzykiwała powtarzający się wers "Niech strzeże nas!". Velesar zagrał więc prawie cały materiał z "Dziwadeł" - swojego debiutanckiego albumu - oprócz utworu "Pan na łysej". Początkowo grupa miała problem z wywołaniem takiego entuzjazmu, jak jej poprzednik, ale w końcu doprowadziła do rozkręcenia niezłego młynu, chociaż agresywniejszego, jakby muzyka projektu Marcina Wieczorka trafiała bardziej do metalowców, nie folkowców.

Pomimo kolejnego przemeblowania sceny, w zestawie perkusyjnym pozostała centrala z grafiką Velesara. Nie spodziewałem się, że tatarstański Grai będzie korzystał z bębnów Polaków. Może muzykom zależało na czasie - nie chcieli stracić go za dużo na demontaż i montaż sprzętu. Ponadto po raz trzeci zobaczyliśmy pięciostrunową gitarę basową. Uwagę w trakcie występu skupiali jednak głównie: skrzypaczka Leta, growlujący gitarzysta Vitold i, przede wszystkim, Irina. Wokalistka pokazała się jako wzorowa frontmanka. Kontakt z publicznością utrzymywała bardzo dobry. Kilka razy wyduszała z nas jak najgłośniejsze okrzyki, sugerując, że jesteśmy już zmęczeni. Wielokrotnie kazała rytmicznie unosić ręce. Mówiła do nas głównie po angielsku, z fragmentami po rosyjsku i po polsku, przy czym pokazała, że zna lub rozumie oraz że umie prawidłowo powtórzyć takie słowa, zwroty i wyrażenia, jak "zajebiście", "napierdalać" i "jeszcze dziesięć". Pomimo swej wiodącej pozycji na scenie z zespołem się nieźle uzupełniała - chociaż akurat flecistka prezentowała się przy niej dość niemrawo i podrzędnie.

Po intrze "Haze" usłyszeliśmy "Song of Dead Water" i "Tread of Winter". Następnie wykonany został utwór "Mlada", w którym na prośbę Iriny wspieraliśmy ją w szybko przećwiczonych wokalizach. Przy okazji "Shade" frontmanka zachęcała nas, nie po raz ostatni, do headbangingu. Dalej Grai uraczył nas utworami "Darkness with Me", "Birch", "A Water Well", "In the Arms of Mara", "Donya" i "Hugging the Storm". Mnie ten wybór cieszył. Miałem nadzieję, że w secie znajdzie się głównie materiał z ostatniego, wydanego w 2017 r., czwartego, najbardziej metalowego albumu grupy - "Ashes" - i pod tym względem się nie zawiodłem. Lekkie przesunięcie środka ciężkości w stylistyce zespołu w ostatnich latach znalazło zresztą odzwierciedlenie również w wizerunku scenicznym - dziewczyny występują obecnie ubrane na czarno, nie w strojach ludowych. Tylko finisz mnie rozczarował. Zestaw podstawowy zakończył się coverem "...Pir Threontai" Rotting Christ, a na bis zespół wykonał własny, skoczny kawałek - czy był to "Beard", czy "Leshak", czy jeszcze co innego, nie byłem już w stanie rozpoznać. Osobiście uważam, że dwa ostatnie utwory zniszczyły klimat występu, jednak faktem jest, że w ich trakcie wrócił, zanikły po paru początkowych kompozycjach, młyn oraz pojawił się pierwszy surfer, który zaliczył też międzylądowanie na scenie, naprzeciwko ucieszonej jego widokiem wokalistki.

Grai zajął nam kilka minut powyżej godziny. Publiczność domagała się jeszcze kolejnego bisu. Flecistka tymczasem przybiła widzom kilka piątek. Gdy było już pewne, że zespół nie wróci, pozostała tylko chwila skandowania "spasiba" - a naprawdę było za co dziękować.

Chociaż wszystkie trzy grupy odebrane zostały podobnie dobrze, pod względem indywidualności pokazały się jako różne twory. Skrajności przedstawiły polskie supporty: cieszący oko jako całość, zgrany zespół Morhana i mniej atrakcyjny wizualnie, zbyt wyraźnie solowy projekt Velesar. Grai był czymś pośrednim: mocną grupą z przyćmiewającą wszystko wokalistką. Velesarowi trzeba przyznać, że ratował się dobrym materiałem muzycznym, ale i tak jedyną potęgą na sali byli Rosjanie. W skrócie: we Wrocławiu tego wieczoru siane było zniszczenie, ale nie przez zapowiadane wichury ani gradobicie, tylko przez zespół z Tatarstanu. Oby Grai długo utrzymał tę formę i szybko wrócił do Polski.

PS Nazwę zespołu Grai i tytuły jego albumów i utworów podałem nie w oryginale, czyli cyrylicą, ani w polskiej transliteracji trochę dla wygody, a trochę dlatego, że grupa sama stosuje na swoich internetowych profilach zapisy przyjazne anglojęzycznemu światu - mimo że śpiewa i na żywo przedstawia swoje dzieła po rosyjsku.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?