- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Gortal, Stillborn, Sphere, Warszawa "Progresja", 09.10.2004
miejsce, data: Warszawa, Progresja (stara lokalizacja), 9.10.2004
O grupie Stillborn nasłuchałem się sporo dobrego jak dotąd, więc gdy dowiedziałem się, że zagra w Progresji, postanowiłem ruszyć swoje zwłoki i wybrać się na koncert. Szczególnie, że przed Stillborn miały zagrać dwie death metalowe kapele - młody, lecze prężnie rozwijający się zespół Sphere oraz pięciu jeźdźców apokalipsy - Gortal, od paru lat siejący "zło i zniszczenie wśród niewiernych".
Zaczęło się niestety trochę drętwo. "Świr" wszedł na scenę i zaczął kawałkiem "Of The Martyrdom" ze świeżej jeszcze demówki "Spiritual Dope". Forma wysoka, widać, że chłopaki mordują się dość intensywnie na próbach i są tego wyniki. Zespół jest cholernie zgrany, co nie jest łatwe przy tak pokręconych, death metalowych kawałkach. Dlaczego więc drętwo? Otóż pod sceną większego zamieszania nie było. Ludu póki co niewiele, ale Sphere chyba się nie przerazili. Wokalista Sapen pociągnął koncert dalej, bulgotem wydobywanym z gardła. Niesamowity growl, raz to niski, jak ze studni, raz bardzo wysoki wrzask. Niestety był to jeden z ostatnich koncertów tego wokalisty (przyczyny odejścia "osobiste", czyli nie do końca jasne). Sphere wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, po raz kolejny udowadniając, że ma ogromny potencjał. Mam nadzieję, że jakaś porządna wytwórnia zainteresuje się ich wydaniem (choć wydawca powinien udać się na koncert, bo niszczy on znacznie bardziej niż demówa).
Nie ukrywam, że do przybycia do "Progresji" nakłoniła mnie obecność właśnie drugiej występującej tego dnia formacji - Gortal. Kiedy pierwszy raz zjawiłem się na ich koncercie (przed Sceptic), wywarli na mnie pozytywne wrażenie, ale kompletnie nie byłem obeznany z materiałem. Tym razem, po parokrotnym przesłuchaniu niezłego demo, byłem gotowy na "wojnę" pod sceną. ;) Zaczęli dość mocnym uderzeniem w postaci "Christwhores", mojego ulubionego kawałka z ich repertuaru. Od razu ogień ze wzmacniaczy i z gardzieli wokalisty Betona. Całkiem niedowcipne rozpoczęcie, bo numer zrobił z większości zgromadzonych pod sceną miazgę. W tym przypadku nie można mówić o zastoju wśród publiki. Profesjonalnie podany, bardzo klasyczny death metal starej szkoły (Morbid Angel, Nile i inne tego typu kapele disco polowe). Może bez fajerwerków, ale na te jeszcze, jak sądzę, przyjdzie czas. Maszyna Gortal całkiem sprawnie odegrała parę kompozycji osadzonych w klimatach "śmierć metalu". Fajne wymiany growli Betona i Chrystego (gitara prowadząca), choć następnym razem poleciłbym dźwiękowcom podgłośnienie tego drugiego. Ku mojemu zdumieniu na scenie znów zjawił się Laska z Devilyn, tym razem zagrał na basie (przed Sceptic zastępowal nieobecnego Majora na gitarze). Punkt kulminacyjny koncertu nastąpił gdy Beton zniknął na moment, a scena spowita została dymem. Nagle ujrzałem wokalistę Gortal wchodzącego na scenę w długiej szacie z kapturem (trochę jak charakterystyczny ubiór członków Ku Klux Klanu, ale całe szczęście nie białej) i z wielkim mieczem w dłoni. Popłakałem się niemalże ze śmiechu ale to co odegrał Gortal mogło spowodować co najwyżej opadnięcie kopary na podłogę. Potężny, motoryczny cover Vital Remains - "I Am God" spowodował, iż pod sceną można było zbierać trupy. Brawo Gortal, aczkolwiek muszę opieprzyć kapelę za to, że nie wydali jeszcze nic poza dwoma demami. Czekam na materiał i będę jego pierwszym recenzentem.
W końcu, po pewnej przerwie, zamontowali się Stillborn. Podczas występu Gortal przykleił się do mnie pewien łysy mężczyzna, mocno widać zmęczony sporą dawką alkoholu. Zdziwiłem się niezwykle, gdy ów człowiek wpakował się na scenę i wziął w swoje ręce gitarę basową. Na szatana! Kultowe kapele grały zawsze trochę podpite na scenie, ale nie w takim stanie. Stillborn przyładował dość surowym i ostrym death metalem, nijak to jednak nie działało na mnie. Obserwowałem jednak w konwulsjach poczynania basisty, który bez kabla udawał, że gra (gdy w końcu mu go podłączyli, efekt nie uległ zbytniej zmianie). Jestem sztywnym pozerem, ale dla mnie to jest po prostu frajerska postawa w stosunku do fanów i ludzi którzy zapłacili za bilet aby zobaczyć Stillborn. Reszta kapeli starała się jak mogła, ale parominutowe przerwy między kawałkami też nie wpłynęły za pozytywnie na mój odbiór. Właściwie niewiele zrozumiałem. Chętnie zapoznam się z muzyką Stillborn z kompaktu, albo pójdę na jeden jeszcze koncert, nie chcę jednak pamiętać o tym cyrku, bo to najzwyczajniejszy obciach. Szkoda, podobno dobra kapela z tego Stillborn. Podsumowując - następnym razem po prostu trochę się spiję, aby lepiej odebrać muzykę ;). Choć Gortal i Sphere "łykam" na trzeźwo.