- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: The Gathering i Sirrah, Warszawa "Proxima" 5.06.1997
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 5.06.1997
Gdy zobaczyłam w jakimś kolorowym czasopiśmie zajawkę trasy koncetrowej Sirraha i Gatheringa, byłam rozradowana. A kiedy jeszcze doczytałam, że zawitają i w stolicy, radości mojej nie było końca. Oczywiście, popierając rodzimą produkcję, szykowałam się przede wszystkim na Sirraha. Najpierw zakupiłam długo oczekiwaną płytę pod arcytajemniczym tytułem "Did tomorrow come". Nie wiem dlaczego, ale to zdanie wywołało u mnie wspomnienia z zamierzchłej przeszłości, kiedy to trend zwany punkiem święcił triumfy, a na czarnych wyćwiekowanych skórach kolorowowłosych widniał napis jutro to dziś, tyle, że jutro. Płyta zupełnie inna od swojej poprzedniczki, ale nie mniej udana. Nie da się ukryć, że cięższa, ale taki to rodzaj muzy chłopcy objęli. Myślą przewodnią albumu jest czas i jego przemijanie.
Kupiłam więc bilet i czekałam z utęsknieniem cały boży tydzień, by zobaczyć w akcji naszą chryzantemę, jak to kiedyś określiłam Sirrah. Kiedy nadszedł ów upragniony dzień, przyodziałam się w odpowiedni strój i wyruszyłam przez Pola Mokotowskie (czego mało nie przypłaciłam niegdyś życiem i to nie z powodów eskalacji przemocy, ale kwitnących w owym okresie traw i drzew) prosto przed siebie. I zaraz na dzień dobry, tuż pod klubem usłyszałam powalającą wiadomość, że Sirrah nie wystąpi. No tak, jak się człowiek wybiera na koncert dla jednego zespołu, a zespół ten nie ma ochoty wystąpić, można albo zaskowyczeć z bólu, albo - jeśli się da - odsprzedać bilet komuś w potrzebie. Na szczęście dało się słyszeć odgłosy prób i dobiegły mych uszu znajome dźwięki. Czyli Sirrah jest. Jeszcze kilka chwil i znalazłam się w środku. Znalazłam strategiczne miejsce siedzące i wyżebrawszy długopis i kartkę czekałam już tylko na duchowe doznania. I wreszcie na prowizorycznej scenie pojawili się Oni. I pierwszy kop - kto tak s...kopał nagłośnienie ? Takich ludzi powinno się wieszać, a co dopiero powierzać im nagłośnienie exportowego bandu Trzeciej Rzeczypospolitej. Możnaby się dowalić do brzmienia każdego instrumentu z osobna, ale ja opiszę tylko jak Szanowny Akustyk pogrążył gitarę i jaki wspaniały efekt osiągnął ze skrzypcami, a raczej altówką. Otóż gitara brzmiała (właściwsze byłoby określenie, że wcale nie brzmiała) jak zza światów - nie wiem, może o to chodziło, ale do mnie to jednak nie docierało. Co do skrzypiec zaś, trudno było uwierzyć, że ta zarzynana owca i te potworne trzaski to rzeczywiście ten sam instrument, który tak czysto i melancholijnie pobrzmiewa na "Acme" czy "Did tomorrow come"... Mimo tych wszystkich nieprzychylności technicznych Sirrah zagrała dość ładnie. Zaczęli ostro od utworu "For the sake of nothing" z nowej płyty, później dwie starocie "Acme" i "Passover 1944", i znowu newsy. Zakończyli bez bisów(!) i poszli sobie. W sumie nie dziwota, ja też bym nie porywała się na granie przy tak fachowym nagłośnieniu.
Nastąpiła trzydziestominutowa przerwa, w czasie której akustycy zespołu The Gathering, zapewne nauczeni niesamowitym wręcz nagłośnieniem Sirraha, postanowili nie dać podobnej plamy i pewien gostek w aborygeńskich koralikach dwoił się i troił, co zaowocowało kilka chwil poźniej. W tzw. międzyczasie pojawili się workowi i zmiatali ze stołów jak odkurzacze. Pogasły światła, zaplumkały klawisze i na scenę wkroczyła Anneke. Uśmiechnięta, w burzy jasnych złotych włosów, uraczyła zebranych swym silnym i niezwykłym głosem. Posypały się utwory z "Mandyliona" i tytułowy song z "Always", śpiewane z niesamowitą wręcz pasją i siłą ekspresji. Całkiem miło, ale ponieważ fanem takiego śpiewania nie jestem, zachowywałam się poniekąd jak niemiecki fan - stałam sztywno na baczność i z założonymi rękami obserwowałam widowisko. Bisów się nie domagałam, ale jak to w takich sytuacjach bywa, Anneke wyszła jeszcze raz (a już miałam cichą nadzieję, że nici z bisu, bo padły na chwilę klawisze), podziękowała za gorące przyjęcie i zaśpiewała ostatni tego wieczora song. Wszystko ucichło, zaświeciły się światła i cała wesoła brygadka ruszyła do wyjścia. A potem już tylko nocne i do domu. Back to reality...
Materiały dotyczące zespołów
- The Gathering
- Sirrah
Zobacz inną relację
The Gathering, Sirrah, Warszawa "Proxima" 5.06.1997
autor: Zwierz