- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Fear Factory, Toxic Bonkers, Kraków "Loch Ness" 10.08.2010
miejsce, data: Kraków, Loch Ness, 10.08.2010
Od czasu ostatniego występu Fear Factory, który miał miejsce podczas "Hunterfestu 2006", minęły cztery lata. Pomimo rozpadu kapeli i różnorakich towarzyszących temu scysji, panowie Burton C. Bell i Dino Cazares - stanowiący główną siłę napędową projektu - poszli po rozum do głowy i zreformowali Fabrykę Strachu. Co prawda udało się tego dokonać tylko połowicznie, albowiem do składu nie powrócił ani Christian Olde Wolbers, ani Raymond Herrera. Przyczyn tego stanu rzeczy ciężko dojść, a sami zainteresowani unikają w wywiadach wypowiedzi na ten temat. Nie ulega jednak wątpliwości, iż dawni współtowarzysze broni znaleźli się na wojennej ścieżce, czego wyraz stanowi batalia sądowa, wytoczona przez Wolbersa i Herrerę, o prawo do używania nazwy Fear Factory. Pozwani Bell i Cazares najwyraźniej nie zrazili się wysuniętymi pod ich adresem zarzutami, dobierając do formacji sprawdzonego basistę Byrona Strouda oraz kultowego, teksańskiego pałkera Gene'a Hoglana, który w swej karierze udzielał się między innymi w Testament, Dark Angel, Strapping Young Lad czy Death Chucka Schuldinera. Nagrany w 2010 roku album "Mechanize" niezaprzeczalnie dowodzi, że to Bell i Cazares od zawsze byli naczelnymi wizjonerami Fabryki i doskonale radzą sobie bez starych kolegów.
Fear Factory, Kraków 10.08.2010, fot. kriz
Na trasie "Fear Campaign Tour 2010" znalazły się aż dwa polskie przystanki - w warszawskiej "Progresji" i krakowskim "Loch Ness". Z racji ogólnego lenistwa i powodów logistycznych, ja wybrałem ten drugi wariant. Generalnie nie przepadam za tym małopolskim klubem, lecz tym razem atmosfera oraz forma muzyków sprawiły, iż wszystkie niedostatki techniczne lokalu odeszły w zapomnienie.
W roli supportu na obu gigach wystąpili Toxic Bonkers. Dla mnie była to idealna okazja, by wreszcie nadrobić braki i zapoznać się na żywo z twórczością grupy. Dotychczas miałem do Toksycznych Świrów straszliwego pecha, gdyż rozmaite przeszkody uniemożliwiały mi dotarcie na ich show, tudzież obejrzenie ich choćby w charakterze otwieracza. Po tym, co zaserwowali we wtorek w Krakowie, widzę że jest czego żałować. Muzycy sami określają swój styl jako swoistą mieszankę hardcore'u i death metalu. Moim zdaniem ciężko ich jednoznacznie zaszufladkować, ale mniejsza o etykietki. Ta muzyka zdecydowanie broni się sama dojrzałością kompozycji i warsztatem technicznym. Impreza ruszyła punktualnie o 20. Panowie dali solidny, liczący sobie niemal czterdzieści minut popis. Szkoda tylko, że tak niewiele osób, mimo zapełnionego już podówczas klubu, dało się zaprosić do wspólnej zabawy. Jako że Bąki wypuściły w tym roku na światło dzienne swój piąty studyjny krążek, "Plague", grupa skupiła się przede wszystkim na promowaniu nowego wydawnictwa. W efekcie w "Loch Ness" można było usłyszeć połowę tracklisty "Plagi", uzupełnioną głównie o numery z "Progress" i "Seeds of Cruelty". Na set złożyły się "Anti-Violent", "Generation Ignorance", "Homeless", "Reincarnation", "Don't Be Afraid", "Poisoned", "Nazi Fuckers", "The Past", "Free World", "Plague", "Forget" i "Bez przyszłości". Choć nie każdy z kawałków należy do tych, które z automatu wpadają w ucho, to są one na tyle energetyczne, że czas mija przy nich jak z bicza strzelił. Wokalista zacnie zdzierał sobie gardło, dwojąc się i trojąc na pudle. Całkiem dobrze wypadł też perkman, soczyście, siłowo łojąc w gary.
Toxic Bonkers, Kraków 10.08.2010, fot. kriz
Jednak dopiero w okolicach godziny 21 przyszła pora na spotkanie z prawdziwą, atomową bestią perkusji, z jednym z moich ulubionych bębniarzy - Genem Hoglanem. Nie ukrywam, że pomimo mojej wielkiej sympatii do Fear Factory, w pierwszym rzędzie przyjechałem tu dla Gienka. Ten słusznej postury instrumentalista, jakby na przekór swym gabarytom udowadnia, że jest szybki jak diabli i precyzyjny niczym zegarek poskładany przed najprzedniejszych szwajcarskich mistrzów. Niezależnie od narzuconego tempa, gość bezbłędnie wpasowuje się w rytmikę, tłukąc wtedy, kiedy trzeba, szczególnie na polu gry stopami. Nie bez przyczyny nadano mu przezwisko Gene the Machine. Moim zdaniem Bell i Cazares nie mogli wybrać lepiej. Z tak niszczycielskim pałkerem Fabryka Strachu miażdży z siłą nieśmiertelnego grymasu Clinta Eastwooda. I nie ma się co czarować - z Raymondem Herrerą kalifornijskie cybermonstrum nigdy nie osiągnęłoby podobnego pułapu.
Panowie nie zawiedli w żadnym aspekcie; gdy tylko wparowali na scenę, publiczność zgotowała im gorące powitanie. I to naprawdę gorące, gdyż już w trakcie pierwszego utworu temperatura skoczyła na niebotyczne wysokości, stwarzając pozory fińskiej sauny. Takiego ukropu nie uświadczy się nawet w restauracyjnej kuchni, do której akurat weszła Magda Gessler. Dino śmigał po podium, wyskakując to z lewej, to z prawej strony Burtona. Wokalista też mógł się tego dnia popisać fantastyczną formą i nawet czysto śpiewane fragmenty wychodziły mu bez problemu. Choć muzyków częstokroć przesłaniały gęste opary, to goszczący co chwilę na twarzy Bella banan przebijał się przez dym jak światło latarni morskiej przez burzę. I nie ma się co dziwić tej radości, bo rewelacyjna publika dawała z siebie wszystko, czy to śpiewając razem z zespołem, czy też dając upust swym emocjom w trwającym przez cały koncert młynie. Kapela nie pozostawała swym fanom dłużna, serwując konkretną, brutalną sztukę z autentyczną werwą i chęcią. Deckard z "Łowcy androidów" nie miałby szans w starciu z tymi cyborgami.
Fear Factory, Kraków 10.08.2010, fot. kriz
Jakby tego było mało, to jeszcze do ogólnej wspaniałości tego znakomitego, sonicznego obrazka dołożyła się smakowita, przekrojowa setlista. Zero zbędnego pitolenia, sama moc: "Mechanize", "Shock", "Edgecrusher", "Smasher/Devourer", "Acres of Skin", "Linchpin", "Powershifter", "Fear Campaign", "Martyr", "Christploitation", "Demanufacture", "Self Bias Resistor", "Zero Signal", "Pisschrist" i "Replica". Jedyne, do czego się można przyczepić, to że gig skończył się tak szybko, bo już po niecałych osiemdziesięciu minutach. Tym niemniej, to było jedne z najbardziej intensywnych osiemdziesięciu minut w moim życiu.
Finałowe pytanie nie brzmi: "czy było warto?". Brzmi: "kiedy Fear Factory zawita do nas ponownie?". I to koniecznie w tym właśnie składzie, bo Fabryka Strachu od strasznie dawna nie brzmiała tak strasznie dobrze.
Zobacz zdjęcia:
- Fear Factory, Warszawa "Progresja" 9.08.2010,
- Fear Factory, Toxic Bonkers, Kraków "Loch Ness" 10.08.2010.