- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Dying Art Open Air Festival, Rusocin 24-25.08.2001
miejsce, data: Rusocin, 24.08.2001
Dzien pierwszy (autor: m00nf0g)
Niestety mając pracę pełnoetatową i wykorzystany urlop, nie wszędzie udaje się zdążyć. Tak było również i tym razem. Ominął mnie fragment pierwszego dnia festiwalu. Trudno mi powiedzieć, czy wiele straciłem. Myślę, że godnym uwagi był występ Immemorial, a w szczególności możliwość zobaczenia growlującej niewiasty, co jest rzadkością nie tylko na naszej scenie.
Znając możliwości (a raczej ich brak) czasowe miałem nadzieję, że zdążę chociaż na gościnny występ Romana Kostrzewskiego z Unnamed. Idąc wzdłuż płotu otaczającego teren, na którym odbywał się festiwal, usłyszałem znajome dźwięki. Gdy zjawiłem się w wejściu, Robert (wokalista Unnamed - red.) zapraszał właśnie lidera Kat (i Alkatraz). Nie zastanawiając się, pobiegłem pod scenę. W towarzystwie ubranego w jakąś przedziwną perukę Romana Kostrzewskiego zespół zagrał oczywiście "Śpisz jak kamień". Duet wyszedł tak sobie, chyba z winy gwiazdy, która moim zdaniem nie najlepiej radziła sobie ze śpiewem. Zespół wypadł dobrze, po raz kolejny potwierdzając moje zdanie na swój temat. Ku mojemu zaskoczeniu, reszta koncertu przebiegała pod znakiem nowych kompozycji. Z debiutanckiego materiału "Id" usłyszeliśmy tylko "Saving Myself" oraz przebojowy "Dancing With Desire". Pod koniec wystąpiły problemy z oświetleniem, nie przeszkodziło to jednak, by Unnamed spokojnie zakończyło koncert.
Chwila przerwy pozwoliła mi porozmawiać ze znajomymi i za pomocą kartonowych żetonów zakupić piwo. Następnie na scenie pojawiła się jedna z moich ulubionych polskich kapel - Domain. Paweł i spółka ciągle w dobrej formie, co cieszy me uszy i sprawia dużą przyjemność. Tym większą, że zawsze grają utwory Pandemonium. Nie zabrakło ich w Rusocinie, o ile dobrze pamiętam znalazły się wśród nich "Sunless Domain", "Devilri" czy "Unholy Existence". Nie mogę wypowiadać się o nagłośnieniu, bo dużą część koncertu spędziłem na scenie.
Występu Traumy nie udało mi się obejrzeć, bo postanowiłem zrobić coś z plecakiem, który wciąż nosiłem, i pomyśleć o noclegu. Na kolejną kapelę poszedłem z ciekawości. O trójmiejskim Dark Legion trochę mi opowiadano, postanowiłem skonfrontować cudze opinie z rzeczywistością. Przyznam, że się zawiodłem. Muzyka mnie rozczarowała. I nie sądzę, żeby nagłośnienie miało na to decydujący wpływ. Zespół brzmiał hałaśliwie, trudno nawet określić co grają. Pomieszanie death, black i grindu, może i thrashu? Kompletnie nie przypadła mi ta muza do gustu.
Tym razem przyszła kolej na weteranów, bo Ghost nie należy do debiutantów. Zespół niedawno się reaktywował, a koncert potwierdził moim zdaniem słuszność tej decyzji. Muzyki, z którą zaprezentowali się na festiwalu, do odkrywczych bym nie zaliczył. Właściwie to tylko death metal, ale cholernie mi się spodobał. Z jednego prostego powodu. Dla mnie Ghost to polski odpowiednik Bolt Thrower i to w pozytywnego tego znaczeniu. Całość zagrana sensownie, brzmienie również nie budziło większych zastrzeżeń. Sympatyczny koncert.
Damnation ominęło mnie podobnie jak Trauma. Było już po 1:30, gdy na scenie zjawiła się Luna Ad Noctum tradycyjnie w makijażach. Rozpoczęli intrem i utworem "The Angel's World". Dobrze nagłośnieni, szczególnie klawisze zwróciły moją uwagę, nie zdążyli zagrać zbyt długo. W ciągu tych kilkunastu minut usłyszałem pięć utworów z obu materiałów demo, w tym "The Evil's God" i "Lunarium". Z pewnością niepocieszony, zespół zszedł ze sceny.
O ile mi wiadomo, organizatorzy ustali z lokalnymi władzami, że impreza trwać będzie do godziny drugiej w nocy, jeśli nie krócej i stąd cała nieprzyjemna sytuacja. Tej nocy miał również wystąpić Yattering, lecz z oczywistych powodów przełożono ich koncert na dzień następny. Można było już pójść na piwo w towarzystwie znajomych...
Dzien drugi (autor: kalisz)
Na miejsce udało mi się dotrzeć dopiero drugiego dnia festiwalu. Już z szosy przebiegającej przez Rusocin widać było pole namiotowe, dużą scenę i trochę kręcących się tu i ówdzie czarno odzianych osobników. Miejsce okazało się całkiem niezłe - duży plac, sporo przestrzeni na namioty, scena także pokaźnych rozmiarów. W płocie otaczającym teren festiwalu pojawiła się dziura, więc ochrona miała co robić...
Z powodu przerwania koncertu dnia pierwszego, część kapel przeniesiono na sobote. Miało to i zalety, i wady. Z jednej strony zobaczyłem więcej zespołów, z drugiej jednak powstał lekki chaos organizacyjny. Brakowało też informacji o kolejności zespołów, więc w dużej mierze pozostawała ona niespodzianką. Nie do końca też odpowiadał mi "undergroundowy" charakter imprezy, który polegał na tym, że o kolejności występów nie zawsze decydował staż grupy, często młodsze kapele mogły zaprezentować się w późniejszych godzinach niż starzy "wyjadacze". Oczywiście przy tak dużej ilości grup znajomych na polu namiotowym ;) ciężko było zobaczyć wszystko, ale starałem się w miarę możliwości "zarejestrować" większość występujących.
Kiedy dotarłem na pole namiotowe, swój koncert rozpoczynała formacja Asbeel. Może nie rzuciła mnie na kolana, ale trzeba przyznać, że grupa wykonuje solidny kawał metalu. Nieźle też radzi sobie wokalistka. Kolejne Non Opus Dei robiło duże wrażenie głównie dzięki "kolczudze" wokalisty. Sama muzyka nie była zbyt ciekawa, coś z death metalu, coś z blacku, ale żadna rewelacja. Pierwszym ciekawym zespołem drugiego dnia festiwalu był poznański Viggen. Black metal, klawisze (użyte dosyć oszczędnie) i niezły gitarzysta solowy. Ciekawostką był cover Slayera, zresztą nie ostatni tego dnia. Zespół zagrał "Black Magic". Występy kolejnych trzech zespołów (Shadows Land, God In Ruins i Tormentum) umknęły mi niestety. Trzeba było zrobić sobie przerwę i znaleźć trochę czasu dla znajomych, których na Dying Art zawitało sporo. Powróciłem pod scenę, gdy grała Misteria. To bardzo ciekawy zespół - miesza wiele gatunków w bardzo fajny, chwytliwy styl. Jest tu trochę thrashu, trochę deathu, trochę klasycznego heavy i "klimatów". Nieco przypomina mi Misteria częstochowskie Odium - ten sam pomysł na wymieszanie wielu gatunków i ten sam polot w łączeniu ich. Na uznanie zasługuje wokalista - bardzo sprawny i łapiący świetny kontakt z publicznością. Ta przyjęła zespół bardzo ciepło. Podobało się też monstrualnych rozmiarów konikowi polnemu, który pojawił się w naszych okolicach... Ludzie bawili się podczas koncertu Misterii znakomicie, najlepiej chyba podczas wykonanego z energią i poczuciem humoru coveru motywu przewodniego z filmu "Pulp Fiction". Ciepło też przyjęto "Cremation", oryginalnie wykonywane przez zespół Kinga Diamonda. Występ Misterii był dla mnie jednym z najciekawszych punktów sobotniego koncertu. Ale bardzo interesujące rzeczy miały dopiero się zacząć, na scenie pojawił się bowiem Esqarial. Z twórczością tego zespołu zetknąłem się ostatnio po wydaniu płyty "Amorphous", miałem więc małą przerwę i grupa bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie swoim rozwojem. Jeśli ktoś nie zna muzyki Esqarial, spieszę z informacją, że zespół wykonuje bardzo techniczny i melodyjny death metal ze sporymi wpływami heavy, klasyki i gitarowej wirtuozerii spod znaku Steve'a Vai'a. Naprawdę świetna technika to główny atut. Ważne, że przy tym muzycy nie zapominają o melodiach, o klimacie... Po Esqarialu na scenie pojawił się Yattering, który zaprezentował się dosyć dziwnie. Muzycy poubierani w festyniarskie wdzianka, perkusista ustawiony tyłem do publiczności. Pomijając jednak niekonwencjonalny wygląd, trzeba przyznać, że Yattering zagrał niezły koncert. Dzięki wykonanym na specjalne zamówienie wzmacniaczom grupie udało się osiągnąć potężne i niesamowicie ciężkie brzmienie, perkusista kombinował jak mógł (ocierając się o jazz)... Po melodyjnym Esqarialu Yattering wypadł jak potężny walec drogowy, jednak koncert mógł się podobać. Na pewno nie brakowało siły i brutalności. Devilyn sobie odpuściłem, nie jestem jakimś wielkim fanem tej grupy, wróciłem pod scenę dopiero na występ warszawskiego Atropos. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć ten zespół na tak dużej scenie i wrażenie było całkiem niezłe. Gitarzyści biegali jej deskach (szczególnie Godless aka Żaba ;) ), wokalista/basista skutecznie straszył potężnym growlingiem. Death/blackowa mieszanka Atropos przyjęła się w Rusocinie świetnie, między innymi z powodu obecności wielu znajomych zespołu. W czasie koncertu zaszło słońce... "Umarł dzień", jak powiedział na koniec wokalista grupy. Atropos zeszli ze sceny żegnani gorącymi brawami, a ich miejsce zajęło Mercyful Fate... Dokładniej mówiąc Sonheillon, ale zespół ten tak bardzo zainspirowany jest Kingiem Diamondem i jego kolegami, że chwilami miałem wrażenie jakbym był na koncercie Mercyfuli. Sonheillon jako pierwszy miał okazję zaprezentować się z pełnym oświetleniem i z pewnością wyszło to zespołowi na dobre. Nie obeszło się bez coveru "Come To The Sabbath". Kolejnym występującym był trójmiejski Medebor. Widziałem tę grupę na żywo po raz drugi i bardzo mi się spodobała. Wprawdzie dość daleko odeszła od doom metalu, jaki kiedyś wykonywała, ale złego słowa o ich muzyce powiedzieć nie można. Obecnie Medebor gra nieco szybciej i bardziej agresywnie, jednak nie traci charakterystycznego klimatu. Nie zabrakło coveru Tiamat.
Po Medeborze na deskach sceny w Rusocinie pojawiła się pierwsza z "gwiazd" drugiego dnia - warszawski zespół Hate. Grupa promuje ostatnio nowy materiał "Cain's Way". Nowy był także gitarzysta, który może z początku czuł się na scenie nieco niepewnie, jednak z czasem rozkręcił się. Mimo pewnych problemów z d-drumem Mittloffa, Hate dało znakomity koncert. Kawał solidnego death metalu został ciepło przyjęty przez maniaków. Minęło już parę godzin od rozpoczęcia festiwalu, więc postanowiłem dać trochę odpocząć uszom i całemu organizmowi, udałem się więc na małą kolacyjkę złożoną z rozwodnionego piwa (na talony ;) ) i niezbyt smacznej kiełbaski z grilla. W międzyczasie umknął mi występ trójmiejskiego Grin i fragment koncertu czeskiej Pandemii. Ta jednak grała jeszcze bardzo długo i jakoś niezbyt mi się spodobała. Może dlatego, że byłem już zmęczony... Z tego samego powodu darowałem sobie występ deathowego Azarath. Trzeba zresztą było poszukać jakiegoś miejsca do spania. ;) Ale przed Azarathem wystąpił jeszcze jeden zespół, na który czekałem - Krabathor. Niestety koncert Czechów był jednym z największych rozczarowań tego festiwalu - po prostu z powodu ograniczeń czasowych (które spowodowały wcześniejsze zakończenie pierwszego dnia imprezy) grupa zagrała bardzo krótko, chyba niecałe pół godziny. Jak na dobry tysiąc kilometrów, które przejechali, żeby zagrać w Rusocinie, to raczej niewiele... Krótko zagrała też gwiazda wieczoru - Witchmaster. Na ubiegłorocznym Thrash'em All Festival zespół ten wybitnie mi się nie podobał, tym razem było może trochę lepiej, ale grupa zagrała za krótko, żeby można było spokojnie ją ocenić... Nie było też obiecanych niespodzianek w czasie koncertu. Słowem Witchmaster również rozczarował, ale z przyczyn "wyższych".
Muszę przyznać, że zorganizowanie tak dużego festiwalu wymagało ogromnego nakładu pracy. W zasadzie impreza była udana - zagrało wiele świetnych grup, atmosfera na polu namiotowym była znakomita... Trochę natomiast nie dopisała publiczność. Poniżej tysiąca osób na tak dużym festiwalu open air to zdecydowanie za mało, by wytworzyć koncertowy klimat. Mimo wszystko Dying Art Open Air uważam za imprezę udaną i mam nadzieję, że za rok znów wybiorę się na nią nad morze.
Materiały dotyczące zespołów
- Krabathor
- Pandemia
- Trauma
- Devilyn
- Demise
- Hate
- Domain
- Witchmaster
- Damnation
- Misteria
- Yattering
- Ravendusk
- Immemorial
- Medebor
- Esqarial
- Dark Legion
- Calvaria
- Luna Ad Noctum
- Unnamed
- Non Opus Dei
- God in Ruins
- Bad Taste
- Sonheillon
- Shadows Land
- Atropos
- Tormentum
- Azarath
- Grin
- Viggen
- Asbeel
- Ghost (Polska)