zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Dream Theater, Opeth, Bigelf, Unexpect (Progressive Nation 2009), Bydgoszcz "Łuczniczka" 30.09.2009

9.10.2009  autor: tjarb
wystąpili: Dream Theater; Opeth; Bigelf; Unexpect
miejsce, data: Bydgoszcz, Łuczniczka, 30.09.2009

Objazdowy festiwal "Progressive Nation" to jedno z najważniejszych tegorocznych wydarzeń dla fanów muzyki metalowej nie tylko w naszym kraju. Polska edycja imprezy miała miejsce 30 września 2009 roku w bydgoskiej Hali Sportowo-Widowiskowej "Łuczniczka". Zagrały kolejno Unexpect, Bigelf, Opeth i Dream Theater.

Dream Theater, Bydgoszcz 30.09.2009, fot. Lazarroni
Dream Theater, Bydgoszcz 30.09.2009, fot. Lazarroni

Tyle formalności. Jak było? Rewelacyjnie. Mogą sobie niektórzy narzekać na akustykę, ale koncerty były świetne i pozostaną w pamięci na długie lata. Pomysł Mike'a Portnoy'a, żeby przy okazji występów uznanych formacji dać szansę młodym gniewnym metalowej sceny, choć oryginalności nie ma w nim za grosz, sprawdził się świetnie. Tym bardziej, że sama kapela towarzysząca Dream Theater jako gwiazda - Opeth, jest jednocześnie na tyle bliska typowemu progresywnemu graniu oraz na tyle od niego odległa, aby przyciągnęła na koncerty fanów, którzy normalnie być może nie pojawiliby się na koncertach Dream Theater, ale świetnie będą się na nich bawić. Oczywiście fanom ciężko było rozstrzygnąć podstawowy spór. Dream Theater > Opeth czy Opeth > Dream Theater. Rok wcześniej, podczas wspólnej trasy w ramach "Progressive Nation" po Stanach Zjednoczonych, nie ulegało dyskusji, że w krainie hotdogów i popcornu to Dream Theater jest numerem jeden. Tutaj na forach internetowych czy w zmierzających ku Bydgoszczy pociągach trwały zażarte dyskusje na temat tego, który zespół tak naprawdę powinien zagrać jako gwiazda. Podział opinii po koncertach pozostał prawie taki sam, choć wielu uczestników festiwalu przyznawało, że nie spodziewało się po drugiej kapeli takiego czadu, jaki stał się naszym wspólnym udziałem.

Ale zanim usłyszeliśmy pierwsze dźwięki, trzeba było dostać się do hali. Kolejka posuwała się całkiem sprawnie, dodatkowo czas oczekiwania umilali swoimi wokalnymi popisami członkowie fanklubu Dream Theater, więc nikt raczej nie narzekał. Już w środku pojawił się jednak poważny zgrzyt. Kto chciał, z biletem na płytę mógł bez najmniejszych problemów zająć miejsce na trybunach, ale już z biletem siedzącym nie sposób było dostać się pod scenę. Sytuacja o tyle absurdalna, że miejsca siedzące były droższe, więc to właśnie taki bilet powinien dawać więcej praw. To chyba jedyny, choć bardzo poważny, organizacyjny zgrzyt, jeśli nie liczyć nagłośnienia, do którego jeszcze nawiążę. Cała reszta - stoiska z pamiątkami, napoje czy palarnie, jak najbardziej na poziomie.

Muzyczne święto rozpoczął zespół Unexpect, który w dużym uproszczeniu określiłbym jako The Mars Volta sceny gotyckiej. Większość uczestników koncertu zdążyła wcześniej zapoznać się z kapelą, którą raczej mało kto znał, zanim pojawiły się informacje o jej udziale w "Progressive Nation". Niestety ci, którzy tego nie zrobili, mieli małe szanse na rozsądne posłuchanie jej twórczości, jeśli nie stali naprawdę blisko sceny. Wówczas przynajmniej mogli się nacieszyć wizualną oprawą zaprezentowanego przez grupę odjechanego show, bo co do strony muzycznej - po prostu niewiele było słychać. Występ z pewnością był żywiołowy i pełen ekspresji - po zachowaniu spazmatycznie poruszającej się wokalistki i pozostałych muzyków można było wywnioskować, że brało się udział w energetycznym koncercie. Ale ogólnie trudno zaliczyć go do udanych, skoro dźwięk ustawiony był o wiele za cicho, przez co biorąc pod uwagę bardzo skomplikowaną formalnie muzykę zespołu, wszystko zmywało się w jedną muzyczną plamę i trudno było odróżnić grę skrzypka od chłopaka grającego na 9-strunowym sticku. Ogromna szkoda, bo mogło być świetnie i raczej mało kto negował sens zaproszenia na "Progressive Nation" akurat tej kapeli. W wypowiedziach zgromadzonych w hali fanów przewijały się pozytywne opinie o grupie, pozostaje zatem czekać na jej kolejny koncert w naszym kraju. Może wówczas wieńczący cały występ kawałek "Desert Urbania" doczeka się większych braw, bo choć zgromadzona publiczność chętnie skandowała nazwę grupy, słuchaczy było mało, a nagłośnienie skutecznie ograniczyło poziom jej ekspresji.

Tym bardziej nikt nie mógł mieć jakichkolwiek pretensji do Mike'a Portnoy'a za sprowadzenie do Polski zespołu Bigelf. W opinii wielu to była największa tegoroczna koncertowa niespodzianka w naszym kraju. O ile słabo nagłośnione, przez co ogólnie niezrozumiałe, Unexpect dla wielu stało się po prostu tłem do rozmów lub umilało poszukiwanie w hali dawno niewidzianych znajomych, obok tego koncertu po prostu nie można było przejść obojętnie. Tym bardziej, że dźwięk był już znacznie lepszy. A warto było, oj warto. Ze swoją osiemnastką na karku Bigelf to zespół starszy niż część zgromadzonej w hali publiczności, ale w Polsce mało znany. Tym koncertem muzycy udowodnili, że zasługują na o wiele większą popularność. Nawet ci, którym nie pasowały studyjne nagrania grupy, jednogłośnie stwierdzali, że na żywo prezentuje się znakomicie. Znane z płyt połączenie takich kapel, jak Deep Purple, Uriah Heep, Black Sabbath i Emmerson, Lake & Palmer (żeby wymienić tylko kilka z wyjątkowo licznych inspiracji), oblane mocnymi, metalowymi aranżacjami z hammondowską domieszką, na scenie okazało się prawdziwym hitem. Charyzmatyczny lider formacji, Damon Fox, zwany Szalonym Kapelusznikiem nie tylko z racji gustownego cylindra, zachwycił chyba wszystkich, a razem z pozostałymi członkami zespołu wydobył ze swojej muzyki prawdziwą energię. Choć na scenie nie działo się tyle, co w czasie koncertu Unexpect, czuć było o wiele większą klasę. Świadczy o niej najlepiej fakt, że w pewnym momencie na scenie pojawił się sam Mike Portnoy, aby zastąpić na jeden kawałek "długouchego" perkusistę. To był koncertowy sukces od początku do końca. Ba, muzycy mieli w garści całą halę jeszcze zanim weszli na scenę, bo jak mogło być inaczej, skoro w nastrój wprowadzał wszystkich "Marsz Imperialny"?

Pozostało już tylko czekać na pierwszą z głównych gwiazd wieczoru. Opeth wyszedł na scenę punktualnie, jak wszystkie kapele tego dnia, co należy zaliczyć do zdecydowanych plusów organizacyjnych. Zaczęło się od klimatycznego wprowadzenia w postaci "Windowpane", otwierającego płytę "Damnation" - jedyną w dyskografii grupy pozbawioną metalowych aranżacji. Na ten wybór narzekała później spora liczba miłośników zespołu, wielu wolałoby znacznie potężniejszy początek. Dalsza część koncertu jednak w pełni im to wynagrodziła. Publiczność ożywiła się przy "The Lotus Eater" z ostatniej płyty "Watershed", by następnie zaszaleć przy "Harlequin Forest". Wycieczkę w odległą przeszłość stanowił blackmetalowy kawałek "April Ethereal". Na koniec dostaliśmy kolejny klasyk w postaci "Deliverance" i "Hex Omega", drugi tego wieczoru utwór z "Watershed". Taki dobór mógł zadowolić zarówno fanów Opeth, jak i tych obecnych, którzy przyszli przede wszystkim zobaczyć na żywo Dream Theater. Nie będę owijał w bawełnę, należałem zdecydowanie do tej drugiej grupy. Mimo to Opeth lubię i niestety występ trochę mnie zawiódł. Wiadomo - fani byli zachwyceni, ale ja jednak wolę tę muzykę na płytach. Nie ujmuję tu jednak nic muzykom, bo granie było sprawne, a setlista bardzo ciekawa. Z mojego amatorskiego, jak na słuchacza Opeth, punktu widzenia brakowało przede wszystkim genialnego "Burden" z nowego albumu oraz jakiejkolwiek kompozycji z "Blackwater Park", którą to płytę z racji swoich progresywnych korzeni znam najlepiej. Na wygląd setlisty miał jednak z pewnością wpływ nie tylko sam kształt "Progressive Nation", ale i wizyta zespołu w naszym kraju pół roku wcześniej - bardzo łatwo było wśród zgromadzonych w "Łuczniczce" fanów odnaleźć osoby, które były obecne na warszawskim koncercie i te z pewnością oczekiwały od zespołu czegoś spoza tradycyjnej koncertowej rozpiski.

Niezależnie od setlisty jednak, w koncercie zabrakło tej iskry, która obecna była choćby podczas występu Bigelf. Czegoś, co dałoby odczuć, że uczestniczy się w wydarzeniu niesamowitym, wartym zapamiętania na dłużej. Podczas koncertu Opeth można już było śmiało ocenić frekwencję. Przede wszystkim rzucało się w oczy to, jak wiele osób zdecydowało się albo zakupić miejsca siedzące, albo przenieść na nie z płyty. Bardzo łatwo było zatem dostać się na płycie dość blisko sceny, bo oczywiście raz zajęte na początku imprezy barierki były już nie do odbicia. Nawet jednak stosunkowe pustki na płycie nie usprawiedliwiały tego, że publiczność reagowała dość niemrawo. Chwilami wydawało mi się, że większe wsparcie od fanów dostał nawet Unexpect, kiedy tłum pod sceną był o wiele mniejszy. Może było to spowodowane wymieszaniem fanów Opeth i Dream Theater, którzy nie znali tego zespołu aż tak dobrze, jak swoich ulubieńców. Później zresztą sytuacja wyglądała podobnie w trakcie występu samych mistrzów progmetalowego grania.

Dream Theater, Bydgoszcz 30.09.2009, fot. Lazarroni
Dream Theater, Bydgoszcz 30.09.2009, fot. Lazarroni

No właśnie, Dream Theater. Dawno już chłopaków na żywo nie widziałem, bo mam na koncie tylko krakowskie koncerty z 2000 i 2002 roku. To budziło obawy, że grupa, która od tego czasu nie nagrała ani jednej płyty zdolnej w mojej opinii konkurować z poprzednimi (może poza "Train of Thought", który i tak zdążył się już zestarzeć), po prostu nie da takiego show, jakie zapamiętałem z tamtych genialnych występów. Ale na to, co wydarzyło się tego dnia na "Progressive Nation", najzwyczajniej w świecie nie byłem przygotowany, choć setlisty z obecnej trasy oczywiście krążyły po sieci od dawna. Koncert rozpoczął się od kilkunastominutowego wstępu w postaci "A Nightmare To Remember" - dość przeciętnej jak na Dream Theater, najsłabszej moim zdaniem kompozycji na najnowszej płycie zespołu "Black Clouds & Silver Linings". Ale chłopaki, jak już zaczną, to wiadomo, nie ma zlituj się - na finał dostaliśmy zatem brawurowy popis instrumentalny. Brawurowy? Co ja plotę. Przecież to Dream Theater. Nawet jakby mieli zagrać solo na pośladkach, to i tak zabrzmiałoby po mistrzowsku. Po tym wirtuozerskim tsunami - nie ostatnim zresztą tego wieczoru (bo prawdziwe mistrzostwo świata miało dopiero nadejść) - nastąpiło z kolei trzęsienie ziemi. Ta osunęła się, a z jej czeluści wyłaniały się kolejne kompozycje sprzed lat.

Wycieczka po "starym, dobrym Dream Theater" wystartowała wprawdzie dopiero od płyty "Awake", ale pierwsze dźwięki klawiszowego wstępu do "The Mirror" wzbudziły w słuchaczach prawdziwą eksplozję radości. W końcu to dziś jeden z najbardziej lubianych przez miłośników grupy utworów, tak jak połączony z nim "Lie", który nastąpił chwilę potem. To był jeden z niewielu niestety momentów tego wieczora, kiedy fani śpiewali wraz z zespołem. Niestety, akurat bardzo dobrze dysponowany tego wieczora, James LaBrie ma tendencję do przeciągania na koncertach ostatnich słów refrenu tej piosenki. Z nagranej z Derekiem Sherinianem płyty "Falling Into Infinity" usłyszeliśmy balladę "Hollow Years", w świetnej, znacznie wydłużonej wersji znanej z koncertówki "Live At Budokan". Była to jednak tylko cisza przed burzą. Ta zaś nastąpiła wraz z pierwszymi dźwiękami kultowego "The Dance Of Eternity", który spokojnie można określić mianem jednego z najlepszych instrumentalnych kawałków rockowych wszech czasów. Jako finał posłużyła oczywiście połączona na płycie "Scenes From A Memory" z "TDOE" kompozycja "One Last Time". Aż chciałoby się potem "The Spirit Carries On", ale nie można mieć wszystkiego - w końcu to nie trasa "Metropolis 2000". No to lecimy do kolejnej płyty - z "6 Degrees Of Inner Turbulance" otrzymaliśmy przebojowe "Solitary Shell", które znakomicie uzupełniło "starszą" część setlisty, a James mógł sobie ponownie więcej pośpiewać.

Wspaniała podróż sentymentalna po najlepszych płytach zespołu udała się wybornie. Ale tym, czym Dream Theater naprawdę rozwalił tegoroczne jasełka, było co innego - instrumentalny spektakl, który muzycy śmiało mogli zatytułować "czemu nazywają nas najlepszym instrumentalnie zespołem na świecie". To, co wyprawiali przez nie powiem wam jak wiele minut arcymistrzowie z Dream Theater, przeszło moje wszelkie oczekiwania. I choć wiedziałem, że Rudess zagra na "Bebocie", choć dobrze wiem, jak wspaniałym gitarzystą jest Petrucci, choć nie trzeba mi powtarzać tego, że Portnoy jest bogiem zestawu perkusyjnego, z każdym kolejnym dźwiękiem zastanawiałem się, czy będę w stanie opisać tę magię w relacji. Stwierdziłem jedno - dam sobie z tym święty spokój, bo kto był, to samo dobrze wie, co się działo, a kto to przegapił, po prostu nie zrozumie. Napiszę tylko dla formalności, że niekwestionowaną gwiazdą wieczoru był Jordan Rudess, którego dzielnie wspierał na wielkim ekranie drugi czarodziej. Drugi dosłownie, gdyż Jordan w pewnym momencie grał z czapką czarodzieja na głowie, pokazując na instrumentach klawiszowych cuda, jakich ta scena jeszcze nie widziała i pewnie nigdy więcej nie zobaczy. Do tego warto wspomnieć o "Bebocie", czyli muzycznej aplikacji dla odtwarzacza iPod Touch i telefonu iPhone. Jako miłośnik tego rodzaju gadżetów, a także współtwórca "JR Hexatone", innego narzędzia przeznaczonego na tę samą platformę, Jordan udowodnił wszystkim, jak wiele można wyciągnąć z takiej wydawałoby się niepozornej zabawki.

Od strony piosenek, set uzupełnił jeszcze singlowy "A Rite Of Passage". Ale to przecież nie był jeszcze koniec koncertu. Bo nie wybaczylibyśmy nigdy chłopakom z Dream Theater, gdyby na finał nie zagrali w ramach bisów najdłuższej i najlepszej kompozycji z ich najnowszej płyty, czyli "The Count Of Tuscany". Muzyczna uczta trwała zatem jeszcze przez kolejnych 20 minut, a w jej trakcie oczywiście głównym bohaterem stał się John Petrucci, który wykonał pełną emocji środkową partię instrumentalną. O tym, jaki czad wywołała szalenie przebojowa piosenka wieńcząca tę kompozycję, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Ten jeden z niewielu niestety w ostatnich latach dowodów na to, że Dream Theater to nie tylko maszyna do grania znakomitych solówek, ale i twórcy świetnych melodii, wręcz idealnie sprawdza się na koncertach. Ten w Bydgoszczy, w ramach "Progressive Nation", lepiej po prostu nie mógł się zakończyć.

W ten sposób święto progresywnego metalu przeszło do historii. Impreza przeniosła się do bydgoskich knajp, gdzie komentowano ją do białego rana. Według zapowiedzi muzyków, jeśli trasa okaże się sukcesem (czytaj: sprzeda się), to możemy liczyć na powtórkę, choć oczywiście w innym składzie. Na kolejny występ Dream Theater jednak zawsze warto czekać. Podobnie fani Opeth z niecierpliwością będą wyglądali ich kolejnej wizyty w naszym kraju. Polecam też bez wątpienia wybrać się na Bigelf, jeśli ponownie pojawią się w Polsce. Do zobaczenia na koncertach.

Komentarze
Dodaj komentarz »
RE
tjarb (wyślij pw), 2009-10-16 16:05:26 | odpowiedz | zgłoś
To może ja odpowiem co do wpuszczania ludzi do hali. Ja musiałem wejść od innej strony, więc wcześniej poszedłem jedynie odprowadzić znajomych do kolejki i zerknąłem jak to wygląda. Większość znajomych widziałem w hali już w trakcie Unexpect. Wtedy jak dla mnie ten festiwal jeszcze na dobre się nie zaczął, więc przyjąłem to za dobrą monetę. Na sali było dość pusto, ale nie wiedziałem też, jak będzie ostatecznie z frekwencją. Resztę starałem się dopytywać, czy były jakieś problemy i nikt nie narzekał, więc tak to opisałem. Jeśli było inaczej, to mam nauczkę na przyszłość.

Co do sprawy sektorów - to było skrajnie głupie, jakbym się nie dostał na płytę, to bym się wściekł.

I oczywiście "One Last Time". :)
Wejście do hali
Blindsun (gość, IP: 83.5.110.*), 2009-10-15 23:14:31 | odpowiedz | zgłoś
Całkowicie zgadzam się z poprzednikami. Pod halę dotarłem trochę przed otwarciem bram, które nastąpiło godzinę przed koncertem. Mimo, że wejść było od groma, to można było wchodzić tylko dwoma. Przy tym, którym ja wszedłem 1 koleś od sprawdzania biletów i 1 od "obmacywania" (nie wiem jak było z drugiej strony, ale domyślam się, że tak samo). W każdym razie widząc tłum przed wejściem postanowiłem ze znajomymi wypić parę piwek przed koncertem (co również okazało się wcale nie takie łatwe, bo dookoła nie było żadnych sklepów, jedynie Tesco i to spory kawałek od hali) i poczekać aż ludzie wejdą do środka. Ok 15 min przed rozpoczęciem koncertu stanąłem w kolejce przed wejściem, bardzo rozczarowany, bo okazało się, że na schodach jest jeszcze więcej osób niż było wcześniej. Krótko mówiąc wpuszczanie ludzi wyszło tragicznie. Kiedy w końcu dostałem się do środka, okazało się, że Unexpect już grało i w sumie miałem okazję usłyszeć tylko 2 ostatnie kawałki, a mimo że nie znałem zespołu wcześniej, to przed koncertem posłuchałem kilku utworów i byłem mile zaskoczony, więc chciałem posłuchać jak grają na żywo.
Co do biletów to jakieś totalne nieporozumienie wyszło. Kupiłem sporo droższy bilet z miejscem siedzącym, ale kiedy chciałem na Opeth zejść na płytę, okazało się to niemożliwe (chociaż chłopczyk pilnujący bramki nie wyglądał zbyt groźnie). Znajomi, którzy mieli tańszy bilet na płytę mogli wchodzić na trybuny kiedy chcieli.
A co do nagłośnienia, to zupełnie zgadzam się z autorem relacji, ale uważam, że podczas występu Dream Theater było znów zbyt głośno. Na trybunach dało się wręcz czuć i słyszeć wibracje wszystkiego wokół, po ok 30 minutach dosłownie bolały mnie uszy i głowa, a wierzcie mi na słowo, że do głośnego grania jestem przyzwyczajony. Może miał to być kolejny chwyt promujący główną gwiazdę, ale wcale nie wypadło to dobrze.
Mimo tych kilku minusów cały festiwal okazał się niesamowitym przeżyciem!
hm...
lothien (gość, IP: 217.17.40.*), 2009-10-13 11:42:12 | odpowiedz | zgłoś
proces wchodzenia do Łuczniczki skandal
Przyczepię się lekko ( bo sama relację uważam za bardzo fajnie napisaną) do dwóch zdań.
1."Hollow Years", w świetnej, znacznie wydłużonej wersji znanej z koncertówki "Live At Budokan".
Ba - w Łuczniczce zagrano znacznie dłuższą wersję HL niż na "Budokanie", rozbudowaną chociażby o refren (dodatkowe 2 wersy przed "And maybe you'll understand :)
2.Jak rozumiem pan Autor wyczekiwał utworu One last time z Metropolis 2 , a nie One more time...(wybaczam :)
Poza tym podpisuje się "ręcyma swemi" pod relacją.
Wejście do hali
Ciasteczkowy (gość, IP: 77.45.42.*), 2009-10-10 10:30:27 | odpowiedz | zgłoś
"Kolejka posuwała się całkiem sprawnie" Tak akurat. Dwa wejścia na kilka tysięcy ludzi, godzinę przed koncertem

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?