- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Dream Theater, Porcupine Tree, Bydgoszcz "Hala Astoria" 9.10.2000
miejsce, data: Bydgoszcz, Astoria, 9.10.2000
"Dream Theater WRESZCIE przyjechał do Polski!" - tak rozpoczął koncert James Labrie - wokalista zespołu. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, że wielu ludzi zgromadzonych w "Astroii" będzie miało w pamięci ten dzień przez całe życie...
W Bydgoszczy zjawiłem się około godziny 18:20. Szybko i sprawnie odebrałem wejściówkę (brawo dla organizatorów) i znalazłem się w środku Hali "Astroii". Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to mała powierzchnia obiektu. Wejście na salę podczas występów graniczyło z cudem. Było po prostu ciasno. Miało to oczywiście także swoje plusy - członkowie obu występujących zespołów byli po prostu na "wyciągnięcie reki". Stojące nawet na końcu tłumu znajdującego się na płycie, było się blisko sceny. Dzięki temu na sali zapanowała naprawdę fajna atmosfera (co zresztą było widać po zachowaniu muzyków). Pokusiłbym się także o stwierdzenie, że było kameralnie. Koncert rozpoczął się o godzinie 19:50 występem Porcupine Tree. Przyznam szczerze, że zespoł ten słyszałem po raz pierwszy właśnie tego wieczoru. Wrażenia jak najbardziej pozytywne. Muzyka stworzyła ciekawą atmosferę. Słuchało się tego bardzo przyjemnie, mimo iż zespoł nie stawia na wyrafinowane, techniczne elementy, tak popularne w muzyce progresywnej. Szczególnie podobał mi się ostatni, instrumentalny utwór. Ogólnie występ bardzo udany, ciepło przyjęty (widziałem kilku ludzi, którzy przyjechali tylko i wyłącznie na Porcupine Tree). Jednak najchętniej zobaczyłbym ten zespół na siedząco w Kongresowej.
Po trzydziestominutowej przerwie technicznej usłyszliśmy głos technicznego, dającego znać panu zza konslety, że wszytko jest OK. Z głośników rozległ się znajomy temat muzyczny z kultowego serialu Twin Peaks (dziwne, bo z tego co wiem, to John Petrucci jest fanem Melrose Place :). Światła przygasły i na scenie pojawiły się ciemne sylwetki "pięciu wspaniałych" z Dream Theater. Salę wypełnił wstęp znany z obu części "Metropolis". Mnie przeszły ciarki po plecach (podejrzewam, że nie tylko mnie). Światła rozbłysły, a wraz z nimi "Metropolis p. I", który rozpoczął koncert. Ludzie po prostu oszaleli. stałem w "basenie" dla fotografów i słyszałem za plecami spiewający tłum. Po wyrazie twarzy muzyków widać było, że nie spodziewali się takiego przyjęcia. Kolejnym utworem był "Overture 1928" i następujący po nim "Strange Deja Vu" (także odśpiewane z publicznością). Trzeba przyznać, że nowy materiał na koncercie brzmi totalnie. Następne utwory to "Through My Words" i "Fatal Tragedy". Wszytko oczywiście perfekcyjnie wykonane. Petrucci grający na nowym MusicMan'nie, Portnoy za imponującym zestawem, Myung - mały człowiek z dużym basem, Rudess za kurzwailem i Labrie wymachujący na wszystkie strony statywem. Ta piątka wygrywała swoją misterną muzykę z uśmiechami na ustach (no może oprócz Myunga, który się nigdy nie uśmiecha :)). Wszyscy oczekiwali kolejnych utworów z "Metropolis II", a tu niespodzianka... Usłyszeliśmy miażdżące "The Mirror" (odegrane w całości!), połączone z partią solową z "The Lie". Trzeba przyznać, że jest to jeden z najciężej brzmiących utworów w historii muzyki. Kolejnym, bardziej spokojnym utworem był "Another Day", który przerodził się w popis solowy Petrucci'ego. Popis naprawdę godny uwagi. Tym razem Petrucci darował sobie pokazy "prędkości światła". Skupił się na zaprezentowaniu, jak korzystać z urządzenia zwanego Volume Pedal (zreszta zrobił to genialnie). Dalej mieliśmy świetny utwór odegrany przez Rudessa i sampler, naprawdę przejmujący. Koniec solówki to dosłownie "zbudowany" na dźwiękach fragment "Master Of Puppets". Krótko mówiąc - facet jest genialny. Po popisie zgasły światła i z głośników zabrzmiał intro "Home". Trzeba przyznać, że jest to kolejny hit Dream Theater (może nawet porównywalny do "Pull Me Under"). Tym razem końcówka kawałka przerodziła się w występ solowy Rudessa. Trzeba przyznać, że ten BARDZO doświadczony muzyk (dość mocno odbiega wiekiem od reszty zespołu) pokazał wysoką klasę. Nie będę opisywał dokładnie tego momentu. Wspomnę tylko, że mieliśmy pokaz wszytkich technik gry. Od klasyki do nowoczesnego "samplowanego" i solowego grania. Oczywiście koniec partii solowej Rudessa dał początek znakomitej "Erotomanii". Ten utwór to pokaz kunsztu Dream Theater... bez dwóch zdań. "Erotomania", wzorem "Awake" przerodziła się w "Voices" - piękny, ciężko odegrany numer. Przyznam, że utwór ten zyskuje na koncertach specyficzny charakter. I czas na kolejny akcent z "Scenes...". Tym razem "The Spirit Carries On". Dla mnie to taki floydowy numer (zwłąszcza początek). Tu trzeba pochwalić Petrucci'ego, który swoją partią solową stworzył niesamowicie patetyczną atmosferę. Utwór zakończył się cichutkim, kobiecym głosem (puszczonym z taśmy). Światła przygasły, a ja myślałem że odpłynę ze szczęścia. Powodem tego stanu było wykonanie mojego ulubionego (zreszta uwielbiam wszytkie!) "Learning to Live". Utwór zagrany w całości (bez skrótu, jak to było na "Once in a live time"). Oczywiście muzycy wprowadzili pewne zmiany - mała wstawka reggae, przedłużone partie solowe no i niesamowita końcówka, przypominająca poszczególne partie utworu. Byłem zachwycony. Tu nastał czas tak zwanego "pożegnania chwilowego" :). Muzycy zeszli ze sceny, a zebrana publiczność zaczęła domagać się bisu. Wszyscy spodziewali się, że na bis na pewno poleci "Pull Me Under". Ten znany tytuł był nawet skandowany przez ludzi zebranych na płycie. I tu kolejne zaskoczenie. Dream Theater nie zagrało "Pull me Under"!!! Na bis zabrzmiał w pełnej, dwudziestominutowej wersji, "Change Of Seasons". Przyznam, że tu mnie zaskoczyli. Tak długi bis... :) Efektowanie zakończony "Crimson Sunset" był ostatnim utworem tego wieczoru. Zapalono światła i wspaniały wieczór zakończył się.
Czułem się nasycony. Chociaż zabrakło mi paru utworów ("One Last Time", "Finally Free" czy "Pull Me Under"). Myśle, że Dream Theater nie spodziewali się takiego przyjęcia. Polska publiczność na pewno nie spodziewała się niespodzianki w postaci tylu starych utworów. Wszytkie odegrane w pełnych wersjach, bez składanek tak często granych przez Dream Theater. Koncert na pewno był udany. Również organizacja nie zawiodła (no może poza małymi roblemami z photopassami - tu podziękowania dla tour manago DT). Minusem było tylko nagłośnienie, ale podejrzewam, że to po prostu wina akustyki sali. Dla mnie był to naprawdę bardzo ważny dzień. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że w najbliższym czasie DT wróci do Polski, by zagrać całe "Metropolis II" na żywo.
P.S. Ciekawi mnie tylko jedna rzecz. Warszawski sklep MegaDisc sprzedawał bilety do Bydgoszczy z podziałem na płytę i trybuny (ten drugi droższy o 10 zł). Na miejscu jednak, bez żadnego problemu można było wejść wszędzie. Pani w kasie także nic o podziale nie wiedziała. Dla mnie to trochę dziwna sytuacja... Tym bardziej, że na samych biletach żadnych adnotacji o płycie i trybunie nie było.
Materiały dotyczące zespołów
Zobacz inną relację
Dream Theater, Porcupine Tree, Bydgoszcz "Hala Astorii" 9.10.2000
autor: Turdus Musicus