zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Deep Purple; Emerson, Lake & Palmer; Dream Theater Nowy Jork "Jones Beach" 9.08.1998

14.08.1998  autor: rick
wystąpili: Deep Purple; Emerson, Lake & Palmer; Dream Theater
miejsce, data: Nowy Jork, Jones Beach, 9.08.1998

Dziewiątego lipca przylecieliśmy z Karoliną do Nowego Jorku, chcieliśmy, między innymi oczywiście, zobaczyć kilka koncertów. Trudno o lepsze miejsce, mógłby ktoś powiedzieć. Okazało się, że i tak, i nie.

Na początek niezbyt przyjemnie zaskoczyły terminy - dwa dni przed naszym przylotem Iron Maiden (w Polsce też ich nie zobaczymy, zagrają przed naszym powrotem...), póżniej wyprzedany Page i Plant. Natychmiast też okazało się, że bez samochodu możemy właściwie zapomnieć o oglądaniu czegokolwiek, niewiele rockowych przedstawień odbywa się w zasięgu wygodnej komunikacji miejskiej. Z tego powodu nawet nie próbowaliśmy organizować wycieczki na Metallicę. Do tego bilety są mniej więcej trzykrotnie droższe niż w Polsce... Wiem, wiem, tubylcy zarabiają odpowienio więcej, ale ja jestem turystą!

Podoba mi się tutejszy sposób kupowania biletów. Można zadzwonić, użyć sieci (naprawdę!) albo pofatygować się do dużego sklepu płytowego. Niezależnie od miejsca i sposobu zamawiania, dostępne są wszystkie bilety na wszystkie miejsca (z małymi wyjątkami, ale o nich później). Warto wspomnieć, że są to wyłącznie miejsca siedzące. Nie ma problemu z bieganiem od sklepu do sklepu i szukaniem tego, do którego akurat rzucili wejściówki na najlepsze sektory. Oczywiscie muszą być jakieś wady takiego pięknie skomputeryzowanego systemu. Po pierwsze trzeba się spieszyć z zakupem, nie można liczyć na małe, nikomu nie znane sklepiki. Po drugie papier, który dostałem, nie jest nawet w połowie tak ładny, jak specjalnie drukowane w Polsce. Coś za coś.

Koncert w amfiteatrze na Jones Beach był jednym z wielu amerykańskiej trasy Deep Purple, ELP i Dream Theater, w dodatku niezbyt oddalonym od miasta. Udało mi się zorganizować samochód (dzięki Tadeusz!), kupić całkiem niezłe bilety, przeżyć chwilę grozy (samochód, którym porusza(ł) się tymczasowo Tadeusz wart jest oddzielnego opisu...), postać w korkach (jeżdżenie po Nowym Jorku i po Warszawie wcale specjalnie się nie różni, mimo, że mają w Stanach znacznie więcj dróg) i dojechać o czasie do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów miejsca koncertu (da się to zrobić bez samochodu, ale powrót w środku nocy mogłby okazać sie i trudny, i niebezpieczny).

Dream Theater rozpoczęli punktualnie o 19:30. Było jeszcze widno, dopiero pod koniec czterdziestominutowego występu włączono oświetlenie, dało się też coś zobaczyć na wiszących po obu stronach sceny dużych ekranach. Nie mieliśmy lornetki, tylko dzięki telewizji przemysłowej, będącej standardowym wyposarzeniem tego położonego nad samym oceanem amfiteatru, mogliśmy oglądać muzyków "z bliska". Przyznaję bez bicia, że pamiętałem tylko jeden albo dwa utwory, które wykonali (w tym "Pull Me Under"). Mimo to podziwiałem umięjetności zespołu. Kompozycje, technika gry (naprawdę warto popatrzeć dokładniej na każdego z nich, również na czym grają - basista na przykład używał między innymi wielostrunowego urządzenia, bardziej przypominającego deskę z udziwnieniami, niż gitarę - to Chapman Stick, dzięki za poprawkę!), improwizacje i głos wokalisty dały w sumie wspaniały koncert. Muszę dopaść wszystkie płyty Dream Theater, przydałoby się też posłuchać ich na żywo w bardziej sprzyjających warunkach, kiedy nikogo nie będą supportować na przykład.

Po kilkunastu minutach przerwy na scenie pojawili się panowie Emerson, Lake i Palmer. Tutaj należy wyznać ze wstydem, że kompletnie nie znam ich twórczości, a to przecież wielka firma progresywnego rocka (progresywnego? przecież nic się w nim nie zmienia od prawie trzydziestu lat!). Moja wina, jestem winien. Co gorsza pozostanę w ignorancji. ELP nie zagrali źle, wręcz przeciwnie, kilka momentów wzbudziło powszechny entuzjazm publiki. Tyle, ze te fragmenty przypominały do złudzenia albo Jethro Tull, albo Pink Floyd. Może troszkę za dużo klawiszy, za mało gitary? Przecież w większości utworów pan Lake gra na basie, a tylko on dotyka gitar. Nie, nie, to nie tak. ELP są świetni, tylko spodziewałem się czegoś innego. Zresztą końcówka ich występu była wspaniała. Solo na perkusji, fragmenty Bacha zagrane na fortepiania do góry nogami, to jest kucając za klawiaturą, na pudle, z głową w dół. Na bis uraczyli nas doskonałą wersją "21st Century Shizoid Man" King Crimson (Lake grał w King Crimson w czasach "In The Court Of The Crimson King"). Pierwsza część nie różniła się specjalnie od oryginału, druga przerodziła się w wielominutową improwizację.

"Hash" rozpoczęło występ gwiazdy wieczoru, po niezbędnej przerwie oczywiście. Nie byłem do tej pory na żadnym koncercie Deep Purple, mimo kilkakrotnej ich bytności w Polsce. Wiedziałem, że nie grają "Child In Time", mimo to po cichu liczyłem, że usłyszę ten utwór. Niestety, nic z tego. Gillan nie jest w stanie mówić, śpiewa jednak całkiem nieźle, tyle, że nie wszystko. Szkoda. Co usłyszeliśmy w trakcie siedemdziesięciominutowego koncertu? Kawał świetnego rocka, cudownie zagranego i wykrzyczanego. Długo będę pamiętał "Perfect Stranger", "Lazy" albo improwizację "nowego" gitarzysty przed (rewelacyjnym oczywiście) "Smoke On The Water". Rzeczona improwizacja zrobiła na mnie ogromne wrażenie, nie wiedziałem, że istnieją efekty gitarowe, umożliwiające osiągnięcie brzmienia nieco (tylko nieco, to trzeba usłyszeć...) przypominającego kościelne organy. Nie wyobrażam sobie słuchania tego fragmentu w małym i/albo zamkniętym pomieszczeniu, szybowanie bez skrzydeł nie ma sensu. Zawsze wydawało mi się, że "Smoke On The Water" zaczyna się prościutkim riffem. Nic bardziej błędnego, można te kilka dźwięków znacznie zmienić i przedłużyć, prawie zmieniając sens całości. Jeszcze tylko kilka hitów w stylu "Black Woman In Tokyo" i koncert kończy "Speed King". Publika zaczyna wychodzić, robi się troszkę zamieszania. Oczywiście jest bis, "Highway Star", biegniemy pod scenę, wcześniej nie było można nawet o tym myśleć, skrupulatnie pilnowawno, żeby plebs nie mieszał się z vipami. Podczas bisu wszyscy stali, nie było mowy o podsiadaniu kogokolwiek, mimo to przepędzono nas, tyle, że niezbyt uważnie. Popatrzyliśmy sobie na dziadków z bliska. Muzyka umilkła, zapaliły się światła, z taśmy puszczono jakąś nędzną wersję "Smoke On The Water", definitywnie skończyło się.

Czas na wnioski i obserwacje. Przede wszystkim warto było, warto. Gillan nie jest w stanie mówić, to może być ostatnia trasa Deep Purple - tym bardziej szkoda, że nie grali dłużej. Udało mi się też zobaczyć ELP i arcyciekawe Dream Theater. Nie tylko z opowiadań wiem teraz, jak wyglądają koncerty w Stanach, a są organizowane nieco inaczej niż ich polskie odpowiedniki. Przy Jones Beach Theater znajduje się ogromny parking, nie ma problemu ze znalezieniem miejsca (założenie: każdy przyjeżdża samochodem). Zwraca uwagę oddzielny plac dla autokarów (ani jednego) i limuzyn (kilka, nie tylko biedota lubi rocka). Nie ma żadnego kłopotu z wejściem, brakuje tak lubianych przez nas kolejek i przepychanek do jedynego wejścia. W środku podobnie do katowickiego Spodka, nie ma jednak miejsca do skakania, cała przestrzeń zapełniona jest numerowanymi siedzeniami (tak jest również w innych miejscach, w których organizowane są koncerty). Miejsca przed sceną zarezerwowane są dla VIPów, pewnie miło być takim (kto łapał na przykład gadżety rzucane ze sceny?), ciekaw jestem, ile taka przyjemność kosztuje i czy tylko pieniądze. Ogólnie rzecz biorąc publiczność (wielonarodowa, słyszałem ludzi mówiących po polsku, włosku, rosyjsku i oczywiście angielsku) reagowała dość żywo i ciepło, ale naprawde daleko Amerykanom do tego co dzieje się zwykle w Spodku. Jeszcze jedno. Nowy Jork przypomina kociołek z zupą, na każdym kroku widać wszystkie kolory skóry, przy czym biali wcale nie stanowią większości. Jaka publika odwiedziła koncert Deep Purple? Tak, oczywiście, w stu procentach biała. Murzyni mają swoją muzykę i sprawiają wrażenie, że żadna inna ich nie interesuje. Trochę mnie to zdziwiło, przecież istnieje spora grupa białych, uwielbiających na przykład rap.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?