- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Down, Jack Daniels Overdrive, Kraków "Studio" 22.06.2009
miejsce, data: Kraków, Studio, 22.06.2009
Kiedy tylko dowiedziałem się, że Duchy znad Mississippi po raz drugi nawiedzą nasz kraj, mając w pamięci ich fantastyczny, zeszłoroczny występ w Warszawie, natychmiast zakupiłem bilet. Z niecierpliwością oczekiwałem 22 czerwca, by udać się do krakowskiego klubu "Studio". Jak na pierwszy dzień astronomicznego lata przystało, przychędożyło deszczem i chłodem. Alex z "Mechanicznej pomarańczy" Burgessa zaśpiewałby pewnie w tej sytuacji "I'm singing in the fucking rain". Prowadzenie auta podczas ulewy do przyjemności nie należy, a w perspektywie była jeszcze jazda permanentnie remontowaną drogą A4 Katowice-Kraków (drogą, bo nazywanie autostradą czegoś, co w 1/4 składa się z odcinków wyłączonych z ruchu, a w 3/4 ze zwężeń, jest grubym nadużyciem). Po spędzeniu za kółkiem czasu, w jakim mógłbym równie dobrze dojechać do Gwatemali, dotarłem wreszcie do grodu Kraka. Na miejscu udało mi się dorwać przed koncertem Rexa Browna, Kirka Windsteina i Jimmy'ego Bowera. Po wejściu do klubu od razu rzuciło mi się w oczy, że jednak w "Stodole" na poprzednim gigu było więcej wiary. Okazało się, że spora część zgromadzonych (a przypuszczam, że większość) uczestniczyła w zeszłorocznym koncercie Down, toteż atmosfera była naprawdę swojska.
Down w klubie "Studio" w Krakowie, fot. Lazarroni
W roli supportu wystąpiło czyste zło w koncentracie, wielbiciele złocistej whisky z Tennessee - siemianowicki Jack Daniels Overdrive z czerepem rogacizny na stojaku od mikrofonu. Co prawda zagrali tylko około pół godziny, ale to w zupełności wystarczyło, by dostrzec, że chłopaki mają potencjał. Ich agresywne, wgryzające się głęboko w trzewia riffy oraz mocarny wokal Susła solidnie rozgrzały publikę.
Po elektryzującym występie, muzycy Jack Daniels Overdrive zeszli ze sceny, aby ustąpić miejsca wyczekiwanej gwieździe wieczoru. Spragniony doznań dźwiękowych tłum co chwilę skandował nazwę kapeli z Nowego Orleanu, będącego zdychającą damą negocjowalnego afektu. W końcu, 15 minut po godzinie 21 czasu lokalnego, na scenę wjechała armia Konfederacji z generałem Anselmo na czele. Phil sprawiał wrażenie, jakby po przyjeździe do klubu pogrzebał się w dymie i to nie papierosowym. Albo były wokalista Pantery jest już bardzo zmęczony życiem, albo nadal serwuje sobie personalne wizyty u Stwórcy. Warto również odnotować, że Anselmo zmienił fryzurę, aczkolwiek miał chyba dylemat, czy powrócić w tej kwestii do czasów Kowbojów z Piekła, czy tylko lekko przyciąć. W efekcie na głowie Phila pojawiło się coś, co wyglądało jak położony plackiem bobrzy ogon (te ciężkie do opisania uczesanie można podziwiać na zdjęciach z fotorelacji). Pomijając pudelkowe doniesienia ze świata mody, nie da się zaprzeczyć, że Anselmo jest genialnym i charyzmatycznym frontmanem, co dobitnie udowadniał przez cały koncert zagrzewając publiczność do zabawy i co chwilę przybijając piątki ze zgromadzonymi pod sceną.
Down w klubie "Studio" w Krakowie, fot. Lazarroni
Setlista występu Down była zdecydowanie krótsza, niż z warszawskiego gigu z 2008 roku, ale za to treściwa niczym golonko obłożone boczkiem i pociągnięte smalcem. Na wstępie chłopcy przyłożyli widowni po uszach za pomocą "Lysergik Funeral Procession", by zaraz potem zagrać "The Path" oraz rozbuchany "Lifer", przy którym publiczność urządziła konkretny circle pit, a stage diverzy popłynęli na fali rąk. Rozochocony tłum zaintonował starodawną, tradycyjną pieśń rycerską (nie, nie Kyrie Eleison), która, cytując Anselmo z koncertu w "Stodole", brzmiała mniej więcej tak: "NA-PIER-WHAT?" (kto był, ten wie o co chodzi). Na szczęście tym razem ktoś przy barierkach prawidłowo przetłumaczył zawołanie, co Phil skwitował następująco: "Bring it on? Oh, I like that crowd". Dalej było coraz lepiej, chłopcy zagrali "N.O.D.", "The Seed", "Losing All" i "On March the Saints". Gdy po rzeczonych utworach klub "Studio" wypełniły pierwsze akordy "Ghosts Along the Mississippi", pod sceną miał miejsce prawdziwy wybuch euforii. Nic to jednak w porównaniu z zachwytem, jaki wzbudził wałek "Nothing in Return", który pojawił się tuż po "Eyes of the South" oraz coverze piosenki Zeppelinów - "Dazed and Confused". Publiczność, jak jeden mąż, wydała z siebie okrzyk nieskrępowanej radości, bowiem "Nothing in Return" nie figurowało w repertuarze Down podczas ich warszawskiego występu. Po zagraniu tego utworu, muzycy zeszli ze sceny.
Down w klubie "Studio" w Krakowie, fot. Lazarroni
Zgromadzona widownia jęła się domagać dokładki, na przemian wywrzaskując nazwę kapeli oraz inwokację wspomnianej już, nobliwej chanson de geste. Anselmo i jego formacja nie mogli długo pozostać obojętni wobec takiego wezwania, toteż prędko powrócili, by uraczyć fanów bisem w postaci obowiązkowego "Stone the Crow" i "Bury Me In Smoke". W trakcie tego ostatniego do zespołu przyłączyła się, o ile się nie mylę, gitarzystka Rebecca Colclough, przyrodnia siostra Phila. Oba wałki wypadły rewelacyjnie - pod sceną szaleństwo pełną gębą. W ramach finału Anselmo zaśpiewał z publicznością kawałek "Schodów do Nieba", po czym nastąpiło definitywne pożegnanie.
Summa summarum, koncert wypadł fantastycznie, moim zdaniem lepiej niż zeszłoroczny, mimo iż zabrakło "Temptation's Wings". Mam szczerą nadzieję, że Down zawita do nas jeszcze nie raz. Do domu wracałem tak ukontentowany, iż nawet nocna trasa drogą A4 Kraków-Gwatemala nie była mi w stanie popsuć nastroju.
Zobacz: