- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Dimmu Borgir, Destruction, Susperia, Warszawa "Proxima" 19.05.2001
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 19.05.2001
Wczesna godzina rozpoczęcia koncertu, niewątpliwie wymuszona poźniejszą dyskoteką, spowodowała, że prawie się nań spóźniłem. Kilka minut przed 17-tą pod "Proximą" większość ludzi stała już w kolejce do wejścia, bądź była już w środku. Ku mojemu zaskoczeniu na zewnątrz Nicholas Barker i Silenoz rozdawali autografy. Duża frekwencja wewnątrz uświadomiła mi, że ludzie musieli wybierać i większość zdecydowałą się na ten koncert Dimmu Borgir zamiast zeszłoniedzielnej deathmetalowej rzeźni. Czy zawiedli się?
Dzięki opieszałości "bramki" straciłem 10 minut z występu Susperii. Zachwycony debiutem "Predominance", liczyłem na nich. Wkurzony, że ominęły mnie dwa kawałki, skierowałem swe kroki na salę. Już od samego początku coś mi się nie podobało. Chodziło o nagłośnienie. Jak na "Proximę", w której na ogół jest za głośno i zbyt dużo basu, tym razem było po prostu za cicho. A co za tym idzie, muzyka Susperii straciła na sile. Energetyczne gitary po prostu gasły lub ich zwyczajnie nie było. Reszta wypadła całkiem dobrze. Na wyróznienie zasługuje wokalista, który całkiem dobrze poradził sobie ze swoimi partiami. Ciekawiło mnie, jak to wypadnie "na żywo", głównie z powodu zróżnicowania wokalnego płyty. I było całkiem ciekawie, wyłącznie na plus, podobnie jak wyczyny Tjodalva na perkusji. Susperia grała niestety tylko około 30 minut, opierając swój set na materiale debiutanckim. Z powodu straconych 10 minut nie wiem, czy zagrali świetny "Specimen" (naprawdę wyśmienity), ale o ile pamiętam pojawiły się "Vainglory" i "Of Hate We Breed", być może również "Objects Of Desire". Gdyby nie brzmienie, ich koncert naprawdę byłby bardzo udany.
Wiele osób przyszło specjalnie na występ reaktywowanych weteranów niemieckiej sceny thrash metalowej Destruction, o czym świadczył napływ widzów w okolice sceny, gdy instalował się na niej zespół. Za czasów "Sentenced Of Death" i "Infernal Overkill", należeli do cenionych przeze mnie zespołów, jednak ostatnim albumem bardzo się zawiodłem. Podobno jednak koncert Destrucion miał składać się głównie ze starszego materiału - skierowałem się ponownie do sali. Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to brzmienie. Zdecydowanie pełniejsze, potęzniejsze od tego, jakie miała Susperia. Moim zdaniem wypadli najlepiej tego wieczoru. Szorstkawo, thrashowo brzmiące gitary i zaskakujący dobry głos Schmiera. Wszystko to przypominało stare, dobre Destruction. Nie powaliło mnie, ale jednak zaskoczyło na pewno. Nie spodziewałem się, że ci goście mogą jeszcze zagrać "z ikrą", wykrzesać z siebie tyle energii i ruszyć publikę. A trzeba przyznać, że udało im się to. W tłumie pod sceną bawili się i starzy, i nowi zwolennicy Destruction. Wydaje mi się, że właśnie dzięki temu dobremu występowi zespół zdobył sobie kolejnych fanów. Na 45 minut koncertu złożyły się kompozycje z różnych lat, jednak to raczej starsze utwory wiodły prym. Niestety niewiele pamiętam tytułów, przede wszystkim był sztandarowy "Mad Butcher", którym zespół zakończył koncert, "Total Desaster" (utwór stary, jednak ponownie zarejestrowany na ostatnim albumie). Także z nowej płyty usłyszeliśmy "The Butcher Strikes Back" i chyba "Tears Of Blood". Ze starszych mogło też być "Bestial Invasion", ale pewności nie mam. Doskonale przyjęty przez większość publiczności zespół zakończył wspomnianym wyżej, wybranym przez publiczność "Mad Butcher", dla którego konkurencją był "Tormentor".
Występ gwiazdy wieczoru Dimmu Borgir rozpoczęło intro "Fear And Wonder" z najnowszego albumu, któremu towarzyszyły utrzymane w kolorystyce płyty reflektory błądzące po scenie. Zaraz po nim zabrzmiały pierwsze dźwięki "Blessings upon The Throne of Tyranny". I powtórzyła się sytuacja, która była w przypadku Susperii. Znowu było za cicho. Instrumenty były słyszalne lepiej, jednak do dobrego brzmienia jeszcze trochę brakowało. Dla moich uszy było zbyt dużo klawiszy, które zasłaniały gitary, a Dimmu Borgir to nie tylko klawisze (tak nie było i chyba nie będzie nigdy). Znowu brakło cięższych gitar, które na nowej płycie brzmią czysto i soczyście. Żeby dokończyć czepiania się, na początku Vortex brzmiał, jakby śpiewał z playbacku, zbyt dobrze mi to brzmiało. Później jednak zmieniłem zdanie i zacząłem przysłuchiwać się jego wokalom, które udowodniły, że śpiewa po prostu dobrze. Dimmu Borgir skupił się właściwie na dokonaniach z "Spiritual Black Dimensions", "Enthrone Darkness Triumphant", nie zapominając oczywiście o "Puritanical Euphoric Misanthropia". Z tej ostatniej zabrzmiały wyśmienite "Puritania" i "Maelstrom Mephisto", oprócz tego też "Indocrination". Do kompletu słynny chyba już "Mourning Palace", przez część śpiewany razem z Shagrathem, "Arcane Lifeforce Misteria", czy "Spellbound (By The Devil)". Zestaw bardzo dobry, tylko myślę, że zamierzony efekt zepsuło brzmienie.
Po około 70 minutach Dimmu Borgir opuścił scenę. Prawdę mówiąc, po doskonałym "Puritanical..." liczyłem na ciekawy koncert, ale się nieco zawiodłem. W dużej mierze była to "zasługa" nagłośnienia, bo zespół wypadł świetnie. Tego wieczoru najlepiej zagrało Destruction. Swoją drogą, nie rozumiem czemu taka instytucja jak oni, grała jako support.
Materiały dotyczące zespołów
- Dimmu Borgir
- Destruction
- Susperia