- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Depeche Mode, Warszawa "Wyścigi" 2.09.2001
miejsce, data: Warszawa, Wyścigi, 2.09.2001
Godzina 21:00. W stolicy mokro, wietrznie, pada coraz większy deszcz. Ale też nikt specjalnie nie narzeka. Ekscytacja rozpoczynającym się niebawem widowiskiem jest ogromna. Stojąca obok mnie dziewczyna przytula do piersi czerwoną różę, symbol albumu "Violator". Cała ubrana jest na czarno. To ulubiony kolor subkultury wychowanej na muzyce Depeche Mode. Pod sceną panuje coraz większy ścisk, nad głowami - rewia parasoli. Osoby stojące z tyłu, którym zasłaniają one ekran i scenę, protestują: "Parasole w dół! Parasole wypier...". Pomogło. W górze został już tylko jeden parasol. "Jeszcze jeden, jeszcze jeden" - skandują jak na meczu piłkarskim fani "DM". Ostatni parasol więdnie niczym kwiat pozbawiony wody... W samą porę, bo zgasły właśnie reflektory, ucichła puszczana z płyty muzyka i rozpoczęło się widowisko z udziałem 30 tys. ludzi.
Strumień czerwonego światła zalał scenę. Pierwszy pojawił się na niej Martin Gore. Żeby zobaczyć dwóch kolejnych muzyków trzeba było skakać do góry. Ze starych czasów pozostała ich tylko trójka: Martin Gore, Dave Gahan i Andy Fletcher. Gdy zakładali zespół mieli po 18 lat, dziś to już panowie w średnim wieku. Gahan z wielką ufnością patrzy na ludzi i wyraża swe uczucia: "Czuję się kochany/ Czuję się chciany/ Czuje się pożądany/ Czuję moją płonącą duszę" ("I Feel Loved"). Publiczność daje mu znak, że tak w istocie jest, okrzyki "Depeche Mode" nie milkną. A jeszcze nie tak dawno Dave był bliski śmierci...
Teksty Gore'a są jak lustra, w których Gahan widzi swoje odbicie: "Jeśli wycierpiałeś wystarczająco dużo/ Rozumiem o czym myślisz/ Widzę ból, którego się boisz". Czy po latach szamotania się z samym sobą, ucieczki w narkotyki, odnalazł spokój ducha? Trudno jest uchwycić i zinterpretować czyjeś emocje. Chociaż przez czas trwania utworu "In Your Room" miałem wrażenie jakby Dave znów chciał się schronić we własnym malutkim pokoju. Ale gdy już po chwili wziął do ręki statyw i szalał z nim po scenie, te myśli uleciały gdzieś...
Koncert Depeche Mode nie może się obyć bez "martinówek", spokojnych nastrojowych utworów wykonywanych przez Martina Gore'a. Największy romantyk w zespole pojawia się w kilku utworach jako wokalista odurzając się swoją rolą, delektując się chwilą, obnażając swoje myśli i uczucia. Jego głos płynie i drży. Na twarzy Martina wymalowana jest duma z każdego udanego "vibratto", każdego zawijasu, którego dokonuje jego głos. I kiedy tak sobie płynął w utworze "Breathe" , ktoś krzyknął: "Jak Boga kocham. Pavarotti!". Błyszczał w tysiącach oczu. Zachowywał się jak śpiewak operowy. Przy wysokich dźwiękach gimnastykował palce, wyglądało to tak jak zaproszenie do oglądania filmu w wydaniu Zygmunta Kałużyńskiego.
Gore lubi kreować atmosferę, nazywa to procesem mistycznym. Prawdziwi fani DM tego właśnie oczekują od zespołu. Świetne fajerwerki, kosztowna produkcja, przepływające przez ekran delfiny, to tylko urozmaicenie widowiska. A magia koncertu polega na tym, że jego atmosfera zapada w pamięci na dłużej. Dla fanów DM istotą rzeczy jest wysiłek, z jakim Gahan i Gore wydobywają z głębi siebie dźwięki i uczucia skumulowane w każdym z nich. Utwory DM zawierają ważkie treści, opowiadają o miłości, pożądaniu, uzależnieniu, ale także o zdradzie i cierpieniu. Tego wieczoru zabrzmiały utwory z najpiękniejszych płyt zespołu, tych bardziej ponurych i mrocznych z kafkowskim niepokojem w tle jak "Ultra" (1997) czy Black Celebration (1986) oraz tych o trochę jaśniejszym brzmieniu: "Songs of Faith And Devotion" (1993) i "Exciter" (2001). Ale chyba największe dreszcze towarzyszyły mi przy wysłuchaniu piosenek z "Violatora" (1991). Z dużą aprobatą witano pierwsze dźwięki "Enjoy The Silence". Po tym jak Dave zanucił: "Słowa gwałcą ciszę", tysiące głosów dopuściło się "gwałtu" razem z nim. "Słowa nie są potrzebne, one tylko ranią/ Uczucia są potężne, a słowa trywialne/ Słowa są bez znaczenia, łatwo je zapomnieć/ Ciesz się milczeniem".
A gdy ciemna zasłona nocy przykryła niebo wszyscy usłyszeli "Waiting For The Night". Jedni zapalili zapalniczki, inni zamknęli oczy. Przez w pół przymknięte oczy wszystko wygląda lepiej, niż jakby były otwarte. Poczułem na plecach niesłychany dreszczyk, nie jedyny podczas tego koncertu.
Materiały dotyczące zespołu
Zobacz inną relację
Depeche Mode, Warszawa "Wyścigi" 2.09.2001
autor: Rafał Grodek