- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Death Denied, J. D. Overdrive, Death Lot Lizard, Katowice "Kultowa" 28.02.2010
miejsce, data: Katowice, Kultowa, 28.02.2010
Ostatnio notorycznie zapodaję sobie różne, zalatujące konfederackimi Stanami klimaty, począwszy od lżejszego Lynyrd Skynyrd, Blackfoot i Molly Hatchet, a kończąc na zdecydowanie cięższym graniu pokroju Down czy Alabama Thunderpussy. Zapewne ma to jakiś związek z faktem, iż pogoda wreszcie wycofała ze swego pakietu opcję śniegową i od razu człowieka nosi na wszelkiej maści wypady. A nic się tak nie sprawdza w trakcie wycieczek samochodowych, jak odprężające brzmienie południa, przywodzące na myśl swobodną, bezpretensjonalną jazdę starą, zakurzoną drogą ciągnącą się aż po horyzont. Taka potrzeba pozornie bezcelowego kręcenia kółkiem ma w sobie coś nieodpartego i urokliwego, a zarazem wyraża prostą, instynktowną potrzebę parcia naprzód. Rzut okiem na koncertowy kalendarz był strzałem w dziesiątkę. Jak się okazało, w ostatnią niedzielę lutego w katowickiej "Kultowej" miała się odbyć impreza pod nazwą "Hail to South Fest", więc czym prędzej zwinąłem manatki i obrałem kurs na plac Miarki, przy którym to mieści się rzeczony przybytek uciech chmielowych.
Ruszając się z domu, nastawiałem się przede wszystkim na występ Jack Daniels Overdrive, bowiem chłopaki zapisali się nad wyraz pozytywnie w moich wspomnieniach z krakowskiego gigu Down z czerwca 2009 roku. Dwóch pozostałych grup, czyli Death Lot Lizard i Death Denied, nie znałem wcześniej, ale stonerowych formacji nigdy za wiele, zwłaszcza, że ta gałąź metalu jest reprezentowana w naszym kraju przez, niestety, dość nieliczne grono zespołów. W tym miejscu należą się wielkie brawa dla Crank Management za robotę, którą wkładają w promowanie młodych kapel. Ich wysiłek warto docenić tym bardziej, że kolosalne gnioty pokroju Unsun dostają kontrakt na talerzu - tylko dlatego, iż ktoś jedzie na wyrobionej marce swojego dawnego zespołu, podczas gdy niejednokrotnie muzycy z ciekawszymi pomysłami, ale za to bez nazwiska, muszą ryć w gównie.
"Hail to South Fest" miał się rozpocząć o 18, jednak ostatecznie start nastąpił godzinę później. Na moje oko na ofertę organizatora odpowiedziało około 60 do 70 dusz, aczkolwiek ciężko stwierdzić z duża dozą dokładnością, ponieważ towarzystwo porozsiadało się przy dość licznych, porozrzucanych po całej sali stolikach.
Jako pierwsi scenę "Kultowej" zajęli Katowiczanie z Death Lot Lizard, dając tego wieczoru swój debiutancki koncert. Początkowo kontakt z publicznością sprawiał wrażenie nieco nieśmiałego, niczym u dwojga kochanków próbujących się wyczuć nawzajem. Na dzień dobry poszedł kawałek własnej produkcji, pt. "Nangar Khel", po którym muzycy wkroczyli na bardziej znane fanom południa terytorium, grając cover "Domination" Pantery. Wykonanie tego utworu nie wypadło zbyt przekonująco. Wokalista, Harry, starał się, jak mógł, żeby podciągnąć swój głos pod Phila Anselmo, lecz efekt nie powalał na kolana. Instrumentalnie też mogło być porządniej - chyba zabrakło wystarczającej ilości prób, a charakterystyczne, końcowe riffy tego numeru zostały zagrane o wiele za szybko, jakby Lizardzi chcieli się po nich jedynie prześlizgnąć, zamiast zwolnić tempo i przypierdolić z należytym namaszczeniem. Na szczęście dalsze kompozycje dawały już radę, a i frontman jakby nabrał większej śmiałości. Szczególnie fajnie zabrzmiał cover "Sex & Death" Motorhead. Trzeba przyznać, że imitowanie Lemmyego idzie Harryemu o niebo lepiej, niż podrabianie Phila. Na resztę setu złożyły się: "New World Brothel", "XXX", "Stoned N' Drunk" i "Mine of Coal". Ogólnie, jak na pierwszy gig, odbiór pozytywny, jednakże poszczególni członkowie kapeli muszą się jeszcze ze sobą dograć i popracować nad interakcją z publiką.
Jack Daniels Overdrive, który zmienił nazwę na J. D. Overdrive ze względu na kwestie prawne (pretensje producenta złocistego whiskacza), miał wedle planów wystąpić jako headliner. Z powodu zobowiązań wokalisty wobec organizatora odbywającego się nazajutrz w "Spodku" gigu Jean-Michel Jarre'a, gwiazdę festu przesunięto na wcześniejszą porę. Jacki Danielsy to już sprawdzona firma, toteż dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem - energetyczny show, za mikrofonem fenomenalny Suseł, który ma predyspozycje do stania się polskim Anselmo, no i gitarowe wycinanie, precyzyjne niczym robota szwajcarskiego zegarmistrza. W setliście pojawiły się: "The Art of Demolition", "Truth Teller", "Sweet Home Suicide" (inspirowane ponoć "Sweet Home Alabama" Skynyrdów), "Stoned to Death", "Boot Hill", "No Man's Land", cover "Purple Haze" Hendrixa, "Guilt and Redemption", "Demonize", "Walk Beside Me" i na koniec "Ballbreaker". Jak wiadomo, najmilsze chwile lecą najszybciej, zatem czas spędzony z J. D. Overdrive minął jak z bicza trzasnął. Teraz pozostaje tylko czekać na debiutancki długograj grupy, który ma ujrzeć światło dzienne w ciągu paru miesięcy.
Po zakończeniu gigu J. D. spora część zgromadzonych opuściła "Kultową", a pod sceną została zaledwie garstka ludzi spragnionych kolejnych muzycznych doznań. Łódzki Death Denied stanął więc przed niewdzięcznym zadaniem, bo któż lubi przygrywać do kotleta? Jakby tego było mało, jeden ze szwankujących mikrofonów dodatkowo zubożył popis zespołu. Mimo to, w moim odczuciu, chłopaki podeszli do tematu poważnie i dali przyzwoity występ, nie zważając na warunki. Ze swoich kompozycji zaprezentowali: "This Is How We Roll", rewelacyjny "Blind", "Snakes", "Dyin' Time", "Gasping", "City of Dust" i "River of Booze", a w środku dorzucili jeszcze cover "Ghosts Along the Mississippi" Down, który wyszedł im naprawdę świetnie, a byłby znacznie lepszy, gdyby nie felerny mikrofon.
Przy koszcie rzędu 3 złotych za wejście, impreza była zdecydowanie warta zmobilizowania czterech liter i ruszenia się z chaty. Mam szczerą nadzieję, że to nie ostatni taki spęd spod znaku konfederackiej flagi na Śląsku.