- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Dark Storm Festival, Niemcy, Herford, 28.12.2000
miejsce, data: Herford, 28.12.2000
Nie dałam rady wybrać się na polski występ Zeromancera (supportowali The Kovenant), więc skorzystałam z pierwszej możliwosci przyglądnięcia się temu zespołowi za naszą zachodnią miedzą. I tak wylądowałam na "Dark Storm Festival".
Bardzo trafiła do mnie atmosfera imprezy. Co prawda, Niemcy jak to Niemcy, z jakimkolwiek przejawem zbiorowej zabawy nie mają nic wspolnego, jednak urzekła mnie ilość czarnych bogów w spódnicach, paradujących po terenie klubu (nic dziwnego, że to taki niemrawy koncertowo naród - skakanie w spódnicach, skórach i całej masie żelastwa musi być bardzo trudne. Ale miałam pisać o muzyce :)
Grało tam w sumie pięć grup, z niewielkimi przerwami pomiędzy występami, czego życzę wszystkim polskim festiwalom.
Zespoły te, to w kolejności:
1. Letzte Instanz. Przyjemna grupka, ze średnio gustownymi makijażami (czarno-czerwone paski na białym tle), zaopatrzona (oprócz typowego składu) w wiolonczelistę, zdziczałego skrzypka i dwóch ziejących ogniem wokalistów. W sumie miło popatrzeć i posłuchać.
2. Hocico. Druga grupa, przynajmniej dla mnie, była klapą wieczoru. Z litości nazwijmy to "Dark Techno" - keyboard i lekko blackowy (zachrypnięty?) wokal. Ah, no i w odróżnieniu od techno "typowego", duet ten ubrany był na czarno.
3. Zeromacer. Udany występ Norwegów (jedynej "zagranicznej" grupy). Wokalista często i sympatycznie przemawiał do publiczności. Zagrali nowy - bardzo przyjemny - kawałek "Need You Like A Drug". Jedynym podejrzanym elementem ich występu były średnio zrozumiałe, acz bardzo agresywne krzyki basisty w stronę kogoś z publiczności...
4. Phillip Boa & The Voodooclub. Ten występ mnie zszokował. Po "tekniarskim" Hocico i industrialnym Zeromancerze nagle na salę wkroczyła grupa zupełnie "normalnie" wyglądających ludzi, grających muzykę zupełnie rockową. Cover Depeszów "Enjoy The Silence", który wykonali, był bodajże pierwszą piosenką, która poruszyła (jak dotąd dość sztywną) publiczność.
Hm, zaraz po Phillipie wystapiła gwiazda(?) wieczoru.
5. And One. Od Hocico zespół różnił się tym, że posiadał perkusję ("posiadał", nie "używał"). Ogólnie rzecz biorac, chłopaki nadrabiali brak talentu poczuciem humoru. Najlepiej wyszedł im utwór, w czasie którego wokalista (rodem z naszych swoiskich weselnych kapel) zamienił się "miejscami" z perkusistą. Długo zastanawiałam się, dlaczego nie wpadli na to wcześniej.
Rozczarował mnie też keyboardzista, wypożyczony z Project Pitchfork. Nie napracował się, keyboard był całkowicie zaprogramowany, poza tym jedną piosenkę maszyna ta "zagrała", zanim pan z Projectu pojawił się na scenie i choćby jej dotknął...
Mimo to pierwszą połowę ich występu wspominam bardzo miło - unieruchomiona w pierwszym rzędzie obserwowałam, jak wokalista Zeromancera, z bocznego balkoniku, nabija się z keyboardzisty i rzuca chrupkami w perkusistę. Wspomagał go w tym sam Phillip Boa, który po wykończeniu zapasów amunicji, rzucił w perkusistę pomarańczą. Niestety potem obaj sobie poszli...
Największym zdziwieniem napawał mnie ogólny entuzjazm, otaczający występ And One. Jak to mawiał Obelix: "Ci Geramanie są szurnięci" ;-)