- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: The Cure, Łódź "Hala Sportowa" 14.04.2000
miejsce, data: Łódź, Hala Sportowa MOSiR, 14.04.2000
The Cure "Dream Tour" - koncert promujący album "Bloodflowers" Łódź, Hala Sportowa, 14.04.2000
Skład: Robert Smith - vocals, guitars, acoustic guitar; Simon Gallup - bass; Roger O'Donnel - keyboards; Perry Bamonte - guitars; Jason Cooper - drums & percussion
The Cure to jeden z ważniejszych zespołów rockowych, na których wychowało się spore grono młodzieży lat osiemdziesiątych. Jak do tej pory polscy fani tej grupy mieli okazję podziwiać ich w Polsce tylko raz, w Katowickim Spodku w 1996 roku. O ich drugim przyjeździe do Polski mówiono kilka miesięcy wcześniej i jak sądzę żadnego wiernego fana The Cure nie ominęła ta wiadomość. Były pewne problemy z kupnem biletów w kilku miastach, na przykład w Poznaniu nie było ich w ogóle, na szczęście agencja organizująca koncert umożliwiła telefoniczno-faksową rezerwację.
Przed halą sportową w Łodzi stanąłem około 18:30, tłum otoczył ją z trzech stron. Po chwili poszukiwań kasy wydającej zarezerwowane bilety, wchodziłem po raz pierwszy zobaczyć The Cure na żywo. O godzinie 19:00 siedziałem już w całkiem przyzwoitym miejscu na sektorze, obawiając się jedynie nieco gorszego dźwięku w tej części hali (mając lornetkę byłem spokojny o widoczność). Wokół mnie nie zabrakło oczywiście kilku ciekawych sobowtórów Roberta Smitha.
Supportu nie było, tylko jakieś impowizacje muzyczne w tle. Koncert rozpoczął się o godzinie 19:25. Zespół wyszedł z towarzyszeniem wyjątkowego aplauzu. Wszyscy muzycy ubrani na czarno. Robert Smith ze swoim niezmiennym image, Simon Gallup w czarnych rajtuzach i z basem prawie na kolanach, O'Donnel poważny, bez cienia jakiegokolwiek uczucia na twarzy, Bamonte i schowany za zestawem perkusyjnym Cooper. Na początek zagrali dwa utwory z najnowszej płyty "Bloodflowers". Przez cały koncert mieliśmy szczęście usłyszeć aż 26 kompozycji The Cure, w tym prawie cały materiał najnowszej płyty. Co zagrali? "Maybe Someday", "Shake Dog Shake", "From The Edge Of The Deep Green Sea", "In Between Days", "Siamese Twins", "Prayers For Rain", "One Hundred Years", "End", "'39", "Bloodflowers", "There Is No If", "Trust", "Plainsong", "Disintegration", "Play For Today", "Just Like Heaven", "A Forest" i "Faith" z kończącym tekstem: "nie pozostało już nic tylko wiara". Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie szybko poruszające się białe światła podczas wykonywania utworów z płyty "Pornography". Dziwnie mało było tylko płomyków podczas typowo "zapalniczkowych" utworów. Nie było typowych bisów tylko dwie przerwy. Pierwsza po "Bloodflowers", a druga po "Disintegration". Podczas tych przerw, które z początku wyglądały na bisy i zapowiedź krótszego koncertu, zespół był wołany z powrotem na scenę z wyjątkową energią. Zachwycona hala nie oszczędzała rąk i gardeł. Kiedy Robert Smith schodził z zespołem po raz ostatni ze sceny, ogarnęło mnie wzruszenie, gdy zobaczyłem jak przykro jest liderowi The Cure, że musi kończyć, że on i jego koledzy po prostu już nie mają siły. Była już 22:20. Gdyby była taka możliwość, byłby pewnie z nami jeszcze długo, ale ile jest zespołów rockowych, które wytrzymają 3 godziny grania i śpiewania na tak wysokim poziomie. Zazwyczaj kończy się przecież na dwóch godzinach.
Przez całą drogę powrotną do domu byłem pod ogromnym wrażeniem widowiska, jakie dane mi było obejrzeć. Podczas koncertu była tylka jedna typowo techniczna "kucha", podczas jednego z ostatnich utworów przestał działać mikrofon Smitha, ale tylko na chwilę. Poza tym było bezbłędnie. Należy zaznaczyć, że oprawa wizualna koncertu była naprawdę urzekająca. Podczas prawie każdego utworu za zespołem oraz na ścianach hali wyśletlane były kolorowe kompozycje podobne do tych, jakie mieliśmy okazję podziwiać na ostatnim koncercie Genesis w Polsce. Dziewczyna z ekipy technicznej zespołu, która zajmowała się sterowaniem światłami i nagłośnieniem, pokazała co oznacza profesjonalizm. Z początku wydawało się, że nagłośnienie nie będzie zachwycać, ale z utworu na utwór było coraz lepiej. Już sobie wyobrażam, jak idealnie musiało być na płycie hali, dodając do tego fakt, że po dwunastu koncertach Smith był w bardzo dobrej kondycji głosowej.
Mam nadzieję, że album "Bloodflowers", mimo zapewnień lidera nie będzie ostatnim albumem The Cure i za kilka lat, a może szybciej, będę miał okazję ponownie zaaplikować sobie na żywo dawkę zniewalająco pięknej atmosfery, podobnej do tej jaka panowała w piątek 14 kwietnia 2000, w Hali Sportowej w Łodzi.