- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "The Darkest Tour" - Cradle of Filth, Moonspell, Turisas, Dead Shape Figure, Kraków "Studio" 18.04.2009
miejsce, data: Kraków, Studio, 18.04.2009
Lubię ten sport, który mięczaki nazywają staniem w kolejkach, a my, prawdziwi metalowi twardziele ochrzciliśmy nazwą... stanie w kolejkach. Monumentalnie brzmiące "Otwarcie Bram" miało mieć miejsce o 17:30, ponieważ pierwszy skład miał wtoczyć się na scenę godzinę później. Tymczasem jeszcze dziesięć minut po szóstej drzwi krakowskiego klubu "Studio" były na głucho zamknięte.
Cradle Of Filth, Kraków "Studio" 18.04.2009, fot. kriz
Nic więc dziwnego, że większości z nas nie dane było obejrzeć Finów z Dead Shape Figure. Świecąc oczami przed tłumem metalowej braci i przeciskając się przez hordy gotyckich lolitek, z hasłem "prasa! prasa!" na ustach parłem do przodu, ale i tak udało mi się zobaczyć i usłyszeć tylko dwa ostatnie numery. Ale te dwa kawałki wystarczyły mi, żeby wyrobić sobie pozytywną opinię o scenicznych umiejętnościach zespołu. Na scenie Dead Shape Figure to prawdziwy wulkan energii, wokalista jest w ciągłym ruchu, biega i skacze - widać, że chłopaki chcą dać z siebie na scenie jak najwięcej. Odebrałem ich występ bardzo pozytywnie, mam wrażenie, że rosnącemu z czasem tłumowi pod sceną też się podobało.
Techniczni tym razem nie wysilali się zbytnio i musieliśmy czekać dobre dwadzieścia minut na zainstalowanie się kolejnego supportu - również z Finlandii. Czerwone światła zalały scenę i przy posępnych dźwiękach kotłów banda ubranych w skóry Wikingów rozpoczęła swój występ. Moja znajomość zespołu ograniczała się do kilku przygodnie usłyszanych kawałków - nie nastawiałem się więc na wielkie emocje i doznania. Ale muszę powiedzieć, z całą odpowiedzialnością i świadomością konsekwencji - Turisas było najlepszą kapelą wieczoru. Ich występ urwał mi głowę, a Netta Skog skradła mi serce!
Zaczęli od "To Holmgard And Beyond" - to przyjemna folkowo- powerowo- symfoniczna kompozycja, ale wersja koncertowa wbiła mnie w podłogę. Wyobraźcie sobie tę szaloną piątkę ubraną w skóry, z czerwono-czarnym corpse paintem, uwijającą się na scenie! Mathias Nygard może nie dysponuje najpotężniejszym wokalem na świecie - ale z pewnością jest niezwykle charyzmatycznym frontmanem, ma wręcz niesamowity kontakt z publicznością. Najlepszym dowodem były śpiewane wspólnie "One More", "Rasputin" i "Battle". Zresztą, młyn pod sceną był nieziemski - dawno nie widziałem supportu, na którym cała sala skakałaby, klaskała i machała tym, czym wolno machać w miejscach publicznych.
To był pierwszy koncert grupy w Polsce - i mam nadzieję, że daliśmy im odczuć, jak bardzo nam się podobało i jak bardzo chcemy, żeby wrócili. Zresztą, sympatia była obustronna - Mathias ciągle powtarzał, że jesteśmy najlepszą publicznością, przed jaką miał okazję grać, a cała załoga tego metalowego drakkara wkładała w występ całych siebie. Turisas przekonali mnie do siebie całkowicie i bez reszty. Ich obłędna energia sceniczna, połączona z żywiołowością humppa-metalu, który prezentują, to prawdziwie wybuchowa mieszanka. Jeśli otworzą kościół Iku-Tursasa w Polsce, to chętnie się zapiszę - a do tego czasu w ciemno i bez wahania kupuję bilety na każdy ich gig w zasięgu wzroku.
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy i wesoła gromadka z uroczą Nettą Skog, uzbrojoną w najbardziej metalowy akordeon świata, musiała zejść ze sceny, gdzie znów rozpanoszyli się techniczni, montujący sprzęty najbardziej oczekiwanego zespołu wieczoru.
Moonspell, Kraków "Studio" 18.04.2009, fot. kriz
Rozpoczęli od "Night Eternal", kawałka otwierającego niesamowite "At Tragic Heights". Od pierwszych dźwięków wiadomo było, że Fernando przyjechał do swoich fanów, że chce zagrać dla nich jak najlepszy koncert. Moonspell tego wieczora grał dla swoich przyjaciół. Dało się odczuć (szczególnie pod barierkami), że ta więź jest dwustronna - ludzie parli do przodu jak szaleni, byleby tylko zbliżyć się do swoich ukochanych idoli. Później: "Finisterra" i "Night Eternal", które wypadły naprawdę rewelacyjnie. Elektryczność wisiała w powietrzu, totalne porozumienie między sceną a publicznością. Ale dopiero kiedy rozległy się pierwsze dźwięki "Opium" zaczęło się prawdziwe szaleństwo. To już nie był młyn, tłum stał się jednym pulsującym w rytm muzyki organizmem, wielką okultystyczną amebą, kochającą swojego poetę, który krzyczy do niej ze sceny o małych klejnotach okrucieństwa i snach pełnych rozpustnych wizji.
Miałem dość i wyczołgałem się spod sceny w ciągu króciutkiej przerwy, która nastąpiła przed "Scorpion Flower". Te pięć kawałków kompletnie mnie rozwaliło - a była to dopiero połowa setu. Usłyszeliśmy chyba pierwszy raz zagraną w Polsce "Lunę", a później nieśmiertelne, cudowne i absolutnie niezbędne "Vampiria", "Alma Mater" i "Full Moon Madness". A później długie, bardzo długie brawa i prośba o bis - niestety, nie zagrali nic więcej.
Rewelacyjny występ, pełen emocji i potęgi. Wiedzieliśmy, że kochamy Fernando i że on kocha nas. I gdyby nie to, że pół godziny temu zdradziliśmy go z piątką pomalowanych na czerwono Wikingów w futrach, byłby to zdecydowanie najmocniejszy występ imprezy. Mimo to portugalska gwiazda zalśniła przepięknie, muzyka i wyświetlane obrazy, sceniczna prezentacja i charyzma artystów dały doskonały efekt.
Cradle Of Filth, Kraków "Studio" 18.04.2009, fot. kriz
Tymczasem na scenie pojawił się wielki podest, statyw mikrofonu z przymocowanym kościotrupem i perkusja z kolejnymi kościanymi ozdóbkami. Reflektory rzuciły na scenę zgniłozielony poblask, a z głośników zaczęły się sączyć złowrogie dźwięki intra, które już po chwili wybiegający muzycy Cradle of Filth płynnie przekuli w plugawe "Shat Out of Hell". Dani wrzeszczy jak opętany, biega i skacze po scenie, wdrapuje się na podwyższenie i z niego śpiewa, dumnie prężąc swoje sto pięćdziesiąt metalowych centymetrów, owiniętych skórą i nabitych ćwiekami. Po chwili "Glided Cunt" - a później coś dla emerytów - "The Principle of Evil Made Flesh" oraz "Dusk... and Her Embrace", które wreszcie ruszyły tłumem porządniej. Wszystko wyglądało perfekcyjnie - Dani na froncie, cała scena pod jego kontrolą. Reszta zespołu stoi na swoich miejscach, jak przystało na statystów. Można się przyczepić do nagłośnienia, które niekoniecznie stało na najwyższym poziomie - ale nie wiem, czy była to wina akustyka. Po "The 13th Caesar" muzycy zeszli ze sceny na dziesięć minut, a gdy wrócili Dani rzucił zdawkowym "we have ghosts in the machine" jako wyjaśnienie problemów z dźwiękiem. Po chwili usłyszeliśmy hiciora z Midian "Cthulhu Dawn", po czym zespół znowu zniknął ze sceny i mieliśmy szansę oglądać błąkających się jak dzieci we mgle technicznych. Co i rusz któryś kombinował z kabelkami, ale nie widać było po ich minach świadomości sukcesu. Wreszcie światła przygasły i na scenie znowu pojawiły się Kredki - z największym hiciorem "From Cradle to Enslave", na którym znowu zrobiło się tłoczno, mrocznie i klimaciarsko. Szkoda, że to był ostatni kawałek tego wieczoru - zespół szybko zniknął ze sceny, a tłum fanów błyskawicznie popędził do szatni.
Czas na ocenę ogólną imprezy. Line-up rewelacyjny - bardzo zacne Dead Shape Figure, odlotowi Turisas, przepiękny Moonspell i fachowcy z Cradle of Filth. Nagłośnienie dobre, problemy techniczne Kredek, jak wierzę, wynikły ze strony ich sprzętu. Masa fanów - mimo naprawdę drogich biletów. Sympatyczna ochrona, dobre światła. Tylko tej 22:45 trochę żal, dziwnie się czułem wracając do domu miejskim autobusem. Niemniej jednak, krakowską odsłonę "The Darkest Tour" zdecydowanie należy uznać za bardzo dobry koncert.
Zobacz zdjęcia z "The Darkest Tour":
- Cradle Of Filth, Moonspell (Kraków "Studio" 18.04.2009),
- Cradle Of Filth, Moonspell, Turisas i Dead Shape Figure (Warszawa "Stodoła" 19.04.2009).
Turisas - nie moje klimaty, image jak dla mnie tandetny i śmieszny, ale nie sposób nie docenić tego, jak poderwali swoim występem publikę - brawa za to.
Moonspell - klasa sama dla siebie, Fernando kompletnie zdominował scenę, widzowie jedli im z ręki, co chyba nikogo nie dziwi. Dobry dobór repertuaru z genialnym jego wykonaniem - zdecydwanie hit wieczoru.
Kredki - strata czasu. O byciu frontmanem to Dani musiałby się od każdego ze swoich supportów długo uczyć. To, ciągłe problemy techniczne, a także naprawdę fantastyczne występy pozostałych 3 kapel zaowocowały tym, że o krakowskim występie CoF będą rozmawiać co najwyżej ich nastoletnie fanki...
Ogólnie koncert warty swojej ceny, 3 zespoły pokazały lub też potwierdziły klasę, główna gwiazda nie. Procentowo i tak wychodzi nieźle. ;)