- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Costa Del Sol, Tlen, Experience, Warszawa "B-65" 16.12.2000
miejsce, data: Warszawa, B-65, 16.12.2000
Tak! To był pamiętny dzień. Nie dlatego, że było z rana słonecznie, a wieczór był zimny i mokry, i nie dlatego, że opróżniłem wiele butelek złocistego napoju. Pamiętny był to dzień, ponieważ wylądowałem w klubie B-65 przy ul. Bema 65 na koncercie. Co tam się działo! Ludzie! A co tam grało! Wystąpili: Costa Del Sol, Tlen oraz Experience. Można się było spodziewać, po usłyszeniu audycji "Zgrzyt" DJ Bigosa w czwartek, tylko czadów na najwyższym poziomie. Skład grup biorących udział w imprezie był super.
Jak zwykle zaczęło się z dużym opóźnieniem, co świadczy o niedbalstwie organizatorów. Całe szczęście, że zaczęto wpuszczać publikę do środka o czasie. Wiatr, śnieg z deszczem oraz niska temperatura nie jest tym, co jest dla mnie niezbędne do życia.
Jako pierwszy na scenie pojawił się Experience, który przyjechał z Wyszkowa. Grają swoją muzę, z pogranicza H.C., metalu, funky oraz rocka i chwała im za to. Wokalne umiejętności śpiewaka pozostawiają wiele do życzenia, mimo że nie fałszuje. Gość bardziej nadaje się do zabawy przy ognisku, niż do wokalowania w tego rodzaju sztuce. To wszystko wyrównuje bardzo silna sekcja rytmiczna oraz świetne aranżacje. Gitary, ostre, przebijające się przez ścianę dźwięku. Widać było, że muzycy są ze sobą zgrani i dobrze się czują na scenie, mimo że są dość statyczni. Lekkość z jaką grają może się podobać. Ja, po tym co zobaczyłem, naprawdę odleciałem.
Czas odetchnąć świeżym powietrzem i przejść do Tlenu, który zachowuje się w podczas występu jak w latach osiemdziesiątych Megadeth. Stoją i grają. Czasem się skrzywią i to wszystko. Nad wyraz monotonna muzyka, przypominająca Deftones, lecz w gorszym wykonaniu. Brzmienie pospolite z bardzo wąskim instrumentarium. Mimo, iż gitarzysta Zbyszek Krebs gra z Marylą Rodowicz, nie pokazał nic nadzwyczajnego. Lepiej niech pozostanie z Marylka, bo z Tlenem robota mu nie iskrzy. Naprawdę lipa jakich mało. Mając fenomenalną technikę, psuje sobie tylko reputację jako muzyk. Nawet aranżacje nie są za specjalne. Jedynym pozytywnym elementem w tej zawierusze jest wokalista. Śpiewa czysto, wyraźnie, naprawdę fajowsko. Promowanie takiego zespołu w Radiostaji to jakaś pomyłka. Panowie strasznie obnosili się ze swoim gwiazdorstwem, jakby mieli z czym, co mnie strasznie wnerwia. Ja nie mam nic przeciwko grupie Tlen, lecz żeby być gwiazdą, trzeba według mnie grać muzę na wysokim poziomie, sprzedać masę płyt, grać w towarzystwie znanych bandów, na które przychodzi kilka tysięcy ludzi. Byłem niedawno na koncercie Tlenu w domu kultury na Imielinie. Podobało mi się to, co tam zobaczyłem. Lecz tu, to tak jakby inna kapela.
Czas na trzecią grupę. Costa Del Sol to warszawska zbieranina bardzo sympatycznych gości. Dlaczego sympatycznych? Dlatego, że sami próbowali rozkręcić publikę podczas koncertu Experience. Byłem już na ich dwóch koncertach, by sprawdzić czy energia płynąca z głośników to czysty przypadek, czy nie. Z imprez zawsze wychodziłem zaspokojony, naturalnie duchowo. Costa Del Sol to hardcore-metal z elementami etniczno-rootsowymi, transem i industrialem. Grają własne dźwięki, nie wzorując się na dokonaniach innych kapel. Wreszcie zaczęła się jazda. Energia ze sceny oraz energia z głośników roz... mnie na atomy. Na pierwszy ogień poszedł numer "Pride". To trans-h.c.-punk oparty na ostrych dynamicznych riffach. Drugi utwór to zdaje się "Qestions". Był trochę bardziej agresywny, niż na ostatnich livach. Potem w kolejności bardzo agresywny łamany utwór, którego tytułu nie znam, następnie "The last forest", spokojniejszy, ale dynamiczny. Szerokie instrumentarium usłyszałem w piątym z kolei numerze. Agresja, dynamika, czadzior, to nieodzowne elementy tej jatki. Następny był jedwabisty numerek "Loco". Spowolniony przez jumbka, lecz bardzo rootsowy. I to był ku mojemu zdziwieniu koniec. I chyba nie tylko ja się zdziwiłem, lecz muzycy również. Co się stało? To proste. Przerwano koncert, gdyż o godzinie 22:00 miała się zacząć impreza technosyfu. Jestem w stanie zrozumieć presję trzydziestu lub pięćdziesięciu osób. Ale czterech? To niedorzeczność! Publika nawet zaczęła domagać się zwrotu kosztów za bilety, gdyż nie mogła do końca wysłuchać swoich ulubieńców.
Drodzy organizatorzy! Jeśli chcecie, by ktokolwiek u Was grał, to bądźcie poważni. Tak pozbywacie się nie tylko chętnych do grania grup, ale i kasy. Przemyślcie to. Z drugiej strony, w Warszawie naprawdę nie ma gdzie grać. Granie w B-65 nie jest nobilitacją i nie należy się tym martwić. Wiele Domów Kultury lepiej sobie radzi z tego typu imprezami niż ten klub. Underground jest jaki jest, to wszyscy wiemy. Przede wszystkim nie należy traktować grup w ten sposób. Profesjonalne podejście do organizowania koncertów kiedyś zaprocentuje i może uleczyć ten hermetyczny do przesady rynek. To naprawdę niewiele kosztuje. Nie mamy typowo undergroundowych klubów jak np. Berlin, Seatle, Nowy Jork czy Londyn. Problem na pewno zniknie, jeśli ktoś spróbuje stworzyć takie miejsca w Warszawie lub innych większych miastach w Polsce.
Materiały dotyczące zespołów
- Costa del Sol
- Tlen
- Experience