- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Conan, Major Kong, Czerń, Wrocław 6.10.2018
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 6.10.2018
Nazwa Conan jest mi dobrze znana, głównie jednak z literatury i filmu, a nie ze świata muzyki. Angielska kapela działa od około dziesięciu lat i właśnie wydała swój czwarty album, więc dorobek i fanów już ma, ale nie jest jeszcze mocno zasłużona. Podobnie mam z Major Kong - nazwę kojarzę głównie z filmu sprzed ponad pół wieku. Nawet prostym chwytom reklamowym warto jednak czasami ulegać. Gdy Conan przyjechał na dwa występy do Polski, poszedłem się pobawić.
Koncert punktualnie rozpoczęli czterej brodacze z Warszawy. Czerń wywiązała się z zadania otwarcia imprezy całkiem dobrze. W brzmieniu dominowały miażdżące ciosy inteligentnie i kulturalnie wyglądającego, siwiejącego perkusisty, który od czasu do czasu poprawiał zsuwające mu się okulary. Ktoś z publiczności w przerwie w połowie setu krzyknął nawet, żeby basistę dać o dwa tony wyżej, na co frontman po chwili namysłu odpowiedział żartem, że to showman, więc nie trzeba. Operatora czterech strun lepiej było słychać, gdy w otwierającym występ "Kresie" dodawał punkowy wokal będący dobrym uzupełnieniem bardziej blackowego głosu głównego gardłowego.
Nie zorientowałem się niestety, czy zespół wykonał wspomniane w zapowiedziach organizatora premierowe numery. Skupił się raczej na materiale z minialbumu "Nie ze skały, a ze strachu". Występ zakończyło "V", właśnie z tego dzieła. Jako pierwszy za kulisy udał się wokalista - natychmiast po wykonaniu swojej ostatniej partii. Wkrótce podążyła za nim reszta zespołu. Grupa prezentowała się na scenie przez niecałe pół godziny. Spokojnie można jej było dać jeszcze dziesięć minut.
Po ciężarze Czerni instrumentalne, bardziej stonerowe trio brodaczy z Lublina wypadło zwiewnie. O występie Major Kong nie jest łatwo napisać wiele. Mało się działo, szybko zleciało, ale się podobało. Chyba najlepiej odebrany został tytułowy utwór z ostatniego, zeszłorocznego albumu "Brace for Impact". W tym, co widziałem na scenie, brakowało mi jednak trochę emocji i akcji. Szczególnie gitarzysta Misiek wydawał mi się mało zainteresowany otoczeniem i trochę nieobecny. Po tym, jak po czterdziestu minutach opuścił scenę, zupełnie nie zwracając uwagi na publiczność, której część skandowała "Jeszcze jeden!", nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że nawet nie wiedział, gdzie gra. Niezbyt mocno, ale na plus, kontrastował z nim zajmujący się sporadyczną konferansjerką basista Domel. Chłopaki, więcej życia!
Po sprzątnięciu sceny z nadmiaru gratów pozycje zajęli trzej brodacze z Anglii. Naruszywszy nasz komfort przeciągłym piskiem, Conan uderzył z całą siłą utworem "Prosper on the Path", od którego pierwszych nut można było stwierdzić, że wreszcie ktoś wyregulował basy. Może nawet podkręcił je trochę za mocno, ale ten brud dało się zaakceptować. Szczególnie przy dominujących w przedstawionym repertuarze wolnych tempach przesadzone brzmienie w niczym nie przeszkadzało. Również wokale Jona i Chrisa pozostały czytelne, więc trudno było narzekać.
Z promowanego właśnie, świeżo wydanego albumu "Existential Void Guardian" usłyszeliśmy jeszcze m.in. "Vexxagon" i "Volt Thrower", a także zdecydowanie najszybsze "Paincantation". W przerwach między utworami zamiast ciszy otrzymywaliśmy od muzyków gitarowe pomruki - przy okazji zagłuszające m.in. podziękowania Jona - więc dźwiękiem z głośników wypełniona została cała godzina. Właśnie: tylko sześćdziesiąt minut - to był jedyny minus występu. Po secie podstawowym grupa opuściła scenę, a widzom, pomimo skandowania jej nazwy, nie udało się wywołać jej na bis. Zabawa przy doomowo-sludge'owej twórczości była dobra, ale zbyt krótka. W celu zadowolenia publiczności powinna potrwać jeszcze co najmniej kwadrans.
Wszystkie występy łączyły dwie cechy. Pierwsza: wyglądały dość statycznie. Najwięcej życia było w basiście Czerni podczas jego partii wokalnych. Major Kong za to zaprezentowało się wręcz stosunkowo sennie. Tylko właśnie ta kapela przypadła mi do gustu mniej, ale obiektywnie stwierdzam, że chyba wszystkie grupy grały za krótko. Jeśli były to czasy narzucone przez gwiazdę, to wolę, żeby następnym razem przyjechała jako czyjś support.
Materiały dotyczące zespołów
- Conan
- Major Kong
- Czerń