- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Coma, Noko, Lemon Dog, Warszawa "Stodoła" 18.02.2009
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 18.02.2009
Na koncercie Comy byłam już wiele razy. Żaden z nich jednak nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak ten, który miał miejsce 18 lutego 2009 w warszawskim klubie "Stodoła".
W roli supportów wystąpiły dwie młode grupy - łódzki Lemon Dog i warszawska formacja Noko. Pierwsza z nich została potraktowana trochę po macoszemu. Krótki set w zasadzie nie dał szansy właściwego zaprezentowania się szerszej publiczności. Niestety taka - dość niewdzięczna - jest rola zespołów otwierających takie imprezy...
Niewiele czasu przeznaczono również na występ stołecznego Noko. Grupa ta przyciągnęła jednak pod scenę całkiem sporą liczbę osób spragnionych posłuchać muzyki tworzonej m.in. przez perkusistę Tomasza "Radoma" Radomskiego oraz gitarzystę Michała "Małego" Perkowskiego - członków nieistniejącej już formacji Noconcreto. W tym również i mnie.
I muszę przyznać, że o ile utwory umieszczone na profilu grupy w serwisie MySpace były mi w zasadzie obojętne, tak ich wersje "live" okazały się naprawdę godne uwagi. Z całą pewnością jest to zespół koncertowy, grupa emanująca pozytywną energią, stwarzająca ciekawy klimat. A żywa reakcja publiczności na kolejne piosenki to między innymi zasługa wokalisty Michała "Jurgena" Jaroszewicza, obdarzonego mocnym i czystym głosem - instrumentem, który staje się coraz bardziej wyjątkowy wśród frontmanów podobnych formacji.
Gwiazdą wieczoru i jego daniem głównym była Coma - zarówno w przenośni, jak i w dosłownym tego słowa znaczeniu. A dlaczego? Po raz pierwszy bowiem przytrafiło mi się być na koncercie, podczas którego lider zespołu przyrządzałby na scenie... zupę - rockowy rosół.
Coma, Warszawa "Stodoła" 19.02.2009, fot. Zwierz
Od samego początku kariery scenicznej Comy daje się dostrzec aktorskie wykształcenie wokalisty Piotra Roguckiego - czy to w samej scenografii i reżyserii koncertów, czy też w zachowaniu lidera. Świetnie radzi on sobie z publicznością, a wszechstronność i doświadczenie zdobyte w szkole teatralnej pozwalają mu z łatwością oczarować ludzi. Ekspresyjność i wyrazistość dodają występom magii.
Niewątpliwie nie tylko magiczny, ale i niezwykły był także i ten koncert. Nieczęsto zdarza się, że zespół prezentuje podczas jednego show wszystkie utwory, jakie ukazały się na jego płycie. Może w przypadku standardowego materiału - zawierającego kilka kompozycji - nie zrobiłoby to takiego wrażenia... Najnowsze wydawnictwo Comy - "Hipertrofia" - to jednak koncept album, składający się - wraz z wprowadzeniami do właściwych utworów - z trzydziestu pięciu tracków(!). Kolejne umieszczone na nim kompozycje stanowią zintegrowaną całość...
Niektórzy mogą powiedzieć, że muzycy poszli na łatwiznę... Moim zdaniem wykazali się wielką odwagą. "Hipertrofia" to przecież najbardziej kontrowersyjny materiał Comy. Nie jest to album łatwy, dlatego też tak podzielone są zdania na jego temat. Albo uwielbia się go, albo nienawidzi. Tego dnia w "Stodole" spotkali się zapewne przedstawiciele jednej i drugiej grupy. Tylko ci należący do pierwszej z nich wyszli z klubu usatysfakcjonowani.
Łodzianie rozpoczęli koncert o intra - "Party", potem była "Wola istnienia" i reszta kompozycji, jakie znalazły się zarówno na czarnym, jak i żółtym krążku. Pomimo tego, że osoby znające je, doskonale odgadywały set listę, w żadnym wypadku nie dało się zauważyć znużenia. Wprost przeciwnie, przewidywalność ta wprowadzała dreszczyk emocji, a nowe aranżacje - podziw.
Interesująca okazała się trochę inna, niż ta studyjna, wersja "Emigracji" - piosenki, która do tej pory nie należała do moich ulubionych. Porywająco wykonane zostały "Popołudnia bezkarnie cytrynowe" oraz "Cisza i ogień" - według mnie najlepsze piosenki z płyty. W tej ostatniej niestety gitarowa solówka, na którą wszyscy czekali, była zagłuszana przez linię basu.
Wspaniałemu koncertowi towarzyszyły ciekawe wizualizacje i niesamowita gra świateł - o dziwo - co moim zdaniem jest bardzo pozytywne - nie faworyzująca Roguca. Tym razem wszyscy muzycy byli równi i na scenie, i przy stole, do którego zasiedli tuż po tym, jak z głośników wybrzmiały ostatnie dźwięki "Recyklingu". Posileni rockową zupą (która gotowała się przez cały koncert) rozpoczęli drugą część show - będącą deserem dla fanów wydanego w 2008 roku materiału, a koncertem właściwym dla tych, którzy przestali słuchać Comy na albumie poprzedzającym "Hipertrofię". Stare przeboje ukoronowały ten wyjątkowy wieczór.
Bardzo się cieszę, że mogłam być świadkiem tego niecodziennego widowiska. I nawet problemy nagłośnieniowe nie były w stanie popsuć wrażenia, jakie zrobił na mnie Piotr Rogucki z zespołem.
supporty były inne Cube i Backriver i nie narzekałem na nagłośnienie, wręcz przeciwnie, ale może dlatego że przy konsolecie stałem.