- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Coal Chamber, Kabanos, Lostbone, Katowice "Mega Club" 25.06.2013
miejsce, data: Katowice, Mega Club, 25.06.2013
Dobra, piszę od razu, iż na tym koncercie pojawiłem się jako jeden z laureatów pewnego konkursu internetowego. Raczej nie chciałoby mi się płacić tyle, ile chciała znana katowicka firma organizująca gig. Nie jestem też specjalnym fanatykiem nu metalu, choć jak wiemy to jest bardzo szeroka i niejednoznaczna etykietka. Zdarza się, iż podczepiane są pod nią również fajne zespoły, takie jak Deftones czy Machine Head. Te mniej fajne to rzeczy pokroju Linkin Park czy Limp Bizkit. Jedni się z gatunkiem utożsamiają, inni od niego dystansują i wręcz krytykują, jak np. Chino Moreno. Sam nu metal ma szeroki wachlarz rodzajowy. I tak nasi bohaterowie wieczoru - Coal Chamber - są gotycko-industrialni, a przez to bliżej im do Marilyn Mansona niż do Korna czy Limp Bizkit. Nie zmienia to faktu, że często bywali do Korna porównywani, szczególnie po wydaniu pierwszej płyty. Ja nie słyszę jakiegoś mega podobieństwa. Dez Fafara śpiewa zupełnie inaczej niż Jonathan Davis, chociaż ten tłusty kornowy bas z wiszącymi do ziemi strunami czasem robi swoje.
Pierwszym supportem był warszawski Lostbone. Grają death metal z domieszką thrashu i hardcore'u. To naprawdę bardzo dobry zespół, który tylko na pierwszy rzut ucha gra "na jedno kopyto". W rzeczywistości wykonuje bardzo przemyślany metal, a instrumentaliści są świetni warsztatowo. Zespołem dowodzi gitarzysta Przemek Łucyan, a obecnym wokalistą jest charyzmatyczny Bartosz "Barton" Szarek. Nie zabrakło tak zajebistych strzałów, jak "Eye For An Eye" czy "Severance" (przedstawione jako "siedem ręc"). W jednym z kawałków wokalnie wspomógł zespół jakiś gościu z Bielska-Białej, z którego podobno pochodzi również Barton. Nie usłyszałem kto to. Ze sceny padła chyba nazwa zespołu Votum. Może to jakiś ich były albo obecny wokalista. Biję się w piersi, gdyż po prostu nie wiem. Ostatni utwór setu został poświęcony zmarłemu w tym roku basiście Hate - Sławomirowi "Mortiferowi" Kusterce. Ogólnie bardzo dobry, energetyczny występ. Szkoda, że publika nie za bardzo dała się porwać zabawie.
Następnie zagrał Kabanos. Zespół ten obrósł swoistym kultem, bo robi furorę nie mając podpisanego kontraktu płytowego. Na początku kapela była jajcarskim projektem, gdzie Zenek Kupatasa i Zbyszek Szajbner śpiewali swoje teksty do wyciętych podkładów z utworów znanych grup. Tak zyskali rozgłos i teraz są już regularnym metalowym składem. Nie każdemu podoba się absurdalny humor Kabanosa z Piaseczna. Ja mam bardzo duże poczucie humoru, jednak przyznaję, że średnio mi podchodzi taka konwencja celowej niepoważności. Chociaż niektóre teksty Kabanosa pod płaszczem głupkowatości przemycają fajne przesłania humanistyczne. Zagrali m.in. "Czołg" oraz zawierający wspomniane wartości "Burak". Ten drugi utwór, opowiadający o zajadłości i chamstwie dobrze pasuje do obecnej kondycji naszego społeczeństwa i sytuacji w kraju. Poza tym każdy może pod tytułowego buraka podstawić kogo mu się podoba. Nie wspomnę o tym, że refren "mam na to wszystko wyjebane" dobrze się śpiewa. Czyli na żywca wypadają całkiem wporzo. Wokalista Zenek nie omieszkał powiedzieć, iż gitarzysta Lodzia Pindol jest tak oddanym fanem Coal Chamber, że kupił bilet na długo przed koncertem, nie mając jeszcze pojęcia, że będzie grał przed swoimi idolami. Oba supporty dostały po około pół godziny, po czym nadszedł czas na gwiazdę.
Obecnie Coal Chamber tworzy stały trzon - Dez Fafara (wokal), Meegs Rascón (gitara), Mike Cox (perkusja) oraz kontynuująca tradycję basistek Chela Rhea Harper (wcześniej w grupie grały dwie inne dziewczyny). Słówko o frekwencji. Ujmę rzecz w sposób dyplomatyczny. Klub był baaaardzo daleki od wypełnienia. Jednakże nie podejmę się oceniać, czy frekwencja była słaba czy średnia (bo dobra raczej na pewno nie), gdyż nie wiem, jakie były oczekiwania organizatorów, zespołu itd. Niby nie oszukujmy się - Coal Chamber nigdy nie miał u nas jakiegoś cult following, jednak z drugiej strony to jeden gig na całą Polskę. W tym miejscu wspomnę, że "Mega Club" zaszczycił swoją obecnością słynny Dziubek - człowiek, który jest chyba na każdym ważniejszym metalowym evencie w Małopolsce i na Śląsku. No i na prawie każdym ważniejszym w Polsce. Jak zwykle najlepiej ze wszystkich rozkręcał imprezkę w młynie. Przydałoby się więcej ludzi tak kochających muzykę.
Zaczęli od "Loco". Trochę szkoda, że supporty nie miały aż tak wyrazistego i czytelnego brzmienia jak gwiazda, choć może mi się wydaje, gdyż tego dnia często zmieniałem swoje umiejscowienie na poszczególnych występach. "Loco" wypadł świetnie. Tak, jak i świetne było przyjęcie zespołu, który chyba szczerze był nim ucieszony. Szczególnie zjawiskowo wyglądająca Chela, której uśmiech nie schodził z ust. W dodatku miała wyczesane struny na basie, bo czasem świeciły na zielono. A Dez miał śmieszny bezprzewodowy mikrofonik ze światełkami. Co mnie zdziwiło, bardzo dobrze bawiłem się również na "Big Truck", który w wersji studyjnej wydaje mi się nieco siermiężny.
Tu dochodzimy do sedna sprawy. Coal Chamber miało swoje pięć minut, gdy było wzięcie na takie granie. Niezatytułowany debiut w USA pokrył się złotem. Jednak z perspektywy czasu słychać, dlaczego nigdy nie zostali prawdziwą gwiazdą. Poza kilkoma naprawdę zajebistymi utworami muzyka zespołu jest mało zróżnicowana i toporna. Wiele kawałków to schemat - prosty, ciężki motyw nisko strojonej numetalowej gitary plus wydzieranie gęby przez trzy minuty. Najczęściej z prostym refrenem skandowanym do zajebania. W wersji studyjnej jest to męczące, jednak na koncertach te właśnie refreny i mosh-o-genna rytmika sprawiają, że można się wyszaleć. Przykładem tego jest choćby zagrany następnie "Fiend" z trzeciej (ostatniej jak na razie) płyty, zatytułowanej "Dark Days". Nie wiem czemu grają tak mało utworów z drugiego albumu, "Chamber Music", który jest chyba najbardziej zróżnicowany, jeśli chodzi o muzykę, a skupiają się uparcie na "jedynce" i "trójce". W każdym razie później Dez Fafara zaprzągł megafon zamiast mikrofonu do wywrzeszczenia "Rowboat". Nie jestem pewny kolejności, ale następnie usłyszeliśmy "Something Told Me", "Clock", "Drove" i "Not Living". A to by oznaczało jedno. Prawie wszędzie grają to samo. Tylko na festiwalach po prostu usuwają kilka utworów i coś przestawiają w kolejności. A na regularnych koncertach mamy praktycznie ciągle ten sam zestaw i kolejność piosenek. Oznacza to np. brak "Shock The Monkey". Nie jestem fanem coverów, jednak ta przeróbka numeru Petera Gabriela, z gościnnym udziałem Ozzy'ego Osbourne'a, to super rzecz i highlight w całej twórczości Coal Chamber. Ten utwór nie został wykonany, mimo iż organizator w tekście promocyjnym zapewniał, że zabrzmi ("Podczas koncertu na pewno nie zabraknie oczekiwanych numerów, jak 'Loco'czy 'Shock The Monkey'"). No, ale na szczęście nie zabrakło świetnego "Dark Days", który obok "Shock The Monkey" jest chyba moim ulubionym kawałkiem Coal Chamber. M.in. dlatego, że są tam zmiany nastroju i autentyczna dynamika. Wierna publika szalała w najlepsze, jednak mnie osobiście występ zaczął już trochę męczyć. Refreny, rytmiczność i założenie "byle głośniej, byle ciężej" to trochę mało, żeby koncert był wybitny. Chociaż to kwestia gustu. Fani Coal Chamber to w większości sentymentaliści, którzy dorastali na przełomie tysiącleci, gdy takie granie miało swój czas. Ja też dorastałem w tych latach, ale nu metal to nigdy nie była moja rzecz.
Po zagraniu "I" oraz "No Home" wokalista stwierdził, że teraz musimy dać z siebie wszystko (phi, tak jakby gdzieś w Europie mogli liczyć na bardziej żywiołową publikę). A to dlatego, że "we don't play encores". Aż chciałoby się powiedzieć "myślałby kto, mają się za Slayera". Jednak jak powiedzieli, tak zrobili. Przy wydatnej pomocy rozśpiewanej widowni wykonali "Oddity" oraz "Sway" i to był koniec występu. Grali około godzinę. Nie narzekam na długość występu, bo wiadomo - utwory niedługie, muzyka intensywna, ale o to, że nie lubię, gdy jakiś zespół wykonuje wszędzie prawie identyczny set. Fani zasługują na coś więcej niż szablonowy, kalkulowany gig. Ktoś powie "wszedł za darmo, to wybrzydza", jednak żeby było jasne - gdybym musiał płacić, napisałbym dokładnie to samo. Podsumowując - supporty na bardzo duży plus. Gwiazda wieczoru - świetne mocne wejście, do poszalenia dobra muzyka, jednak artystycznie po jakimś czasie trochę męcząca jednostajnością. Ogólnie warto było się pojawić w "Mega Clubie" tego dzionka.
Lista utworów:
Loco
Big Truck
Fiend
Rowboat
Something Told Me
Clock
Drove
Not Living
Dark Days
I
No Home
Oddity
Sway
Materiały dotyczące zespołów
- Coal Chamber
- Kabanos
- Lostbone