- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Ciśnienie, Lód 9, Rabit Puncher, Wrocław 4.10.2019
miejsce, data: Wrocław, D.K. Luksus, 4.10.2019
Nie brzmi ani trochę nadzwyczajnie stwierdzenie, że podczas koncertu zaprezentują się trzy zespoły. Jeśli się jednak doda, że zobaczyć i usłyszeć będzie można tylko pięciu muzyków, z których większość wystąpi po dwa razy, sprawa robi się ciekawa. Nie ukrywam, że na wieczór z Ciśnieniem i dwoma innymi projektami jego członków nieźle się napaliłem. Oczekiwałem niegłupiej rozrywki z niejednorodną twórczością - zapadającego w pamięć pokazu talentu.
Z występujących grup Rabit Puncher był jedyną, której wcześniej nie znałem. Duet, w skład którego wchodzą perkusista Ciśnienia Kacper Kowalczuk i basista Filip Jakimiszyn, był jeszcze przed opublikowaniem swojego pierwszego dema i podobno dopiero po raz drugi prezentował się publiczności na żywo. Wystartował w dymie. Dwa pierwsze utwory stanowiły mieszankę stoner i hard rocka, czego się nie spodziewałem, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało. Zaskoczyło mnie też, że perkusista pełni dodatkowo obowiązki wokalisty i brzmi całkiem stylowo: z lekką chrypą i zadziorem. W trakcie spokojnego początku trzeciego, ciekawszego kawałka - "Ignite" - muzyk pokazał, że potrafi również śpiewać czysto, a pod koniec przeszedł do sludge'owych krzyków.
Na potrzeby czwartego, instrumentalnego utworu basista chwycił zwykłą gitarę elektryczną, perkusista tymczasem przedstawił siebie i kolegę. Set podstawowy duet zakończył najcięższym kawałkiem - "Waterboarding in Guantanamo Bay". Po tych pięciu utworach muzycy mogli już opuścić scenę, ale zamiast tego prawie prosili, żebyśmy chcieli bis. Trochę szkoda, bo - w porównaniu z resztą czterdziestominutowego występu - dodatkowa piosenka zabrzmiała przeciętnie.
Drugi duet - Lód 9, którego skład stanowi też połowę Ciśnienia - znałem z minialbumu "Op. 0". Ich dzieło - błyskotliwe połączenie rocka, jazzu i elektroniki, w wykonaniu zdolnych instrumentalistów - wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Słyszałem na nim m.in. elementy stylu Radiohead z okresu "Kid A" oraz echa King Crimson - Maciej Klich ze swoimi skrzypcami elektrycznymi brzmiał mi jak Robert Fripp i David Cross w jednym. Niestety w kontakcie na żywo mogłem o tych porównaniach całkowicie zapomnieć. Elektronika z playbacku zagłuszała prawie wszystko inne. Widziałem, że Michał Zdrzałek gra na klawiszach i rogu, skrzypek też robił swoje, ale często musiałem się skupić, żeby wyłapać, co ich instrumenty właściwie wnoszą.
Grupa wykonywała nowy, nieznany mi materiał. Ponieważ posiadany przeze mnie minialbum skąpy jest w opisy, zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że wokalistą Lodu 9 jest nie klawiszowiec, który pracuje głosem w Ciśnieniu, tylko Maciej Klich. Skrzypek śpiewać nie musiał dopiero w trzecim utworze, a w początkowej części długiego czwartego w ogóle nie miał nic do roboty. Po prawie trzech kwadransach muzycy się ukłonili i zakończyli występ. Choć przyjęci zostali dobrze - kilka osób, głównie dziewczyn, z pasją tańczyło, a owacje były żywiołowe - obstaję przy swoim: to nie był koncert, tylko dyskoteka, do tego źle nagłośniona. Wydany niecały miesiąc później album "Grawitacja" nie jest słaby, ale na kolejny występ Lodu 9 na żywo mnie nie ciągnie.
Post-rock z domieszkami w wykonaniu Ciśnienia miał mi poprawić zepsuty przez poprzednią kapelę humor. Na scenie miejsca zajęli najpierw basista Michał Paduch i klawiszowiec Michał Zdrzałek. W trakcie trwającego ponad kwadrans utworu "Fratres" dołączył do nich skrzypek Maciej Klich i, jako ostatni, perkusista Kacper Kowalczuk, który początkowo grał tylko na talerzach. Kwartet miał dobry start. Trzy kolejne, nieznane mi wcześniej kawałki, o czasach trwania od siedmiu do jedenastu minut, niestety nie podtrzymały wyznaczonego nim poziomu. Już pierwszy z nich był po prostu słaby. Miałem wrażenie, że muzycy prezentują nam nie gotowe utwory, tylko szkice, z których dopiero można zrobić coś ciekawego - czyli zapchajdziury. Owszem, z suchego opisu wynika, że to i owo się działo, np. podczas początku drugiego z tych kawałków skrzypek klęczał przy swoich przystawkach, klawiszowiec stał z rogiem, a do uszu odbiorców dochodził basowy drone. Muzyka jednak nie zachwycała.
Trwający godzinę set podstawowy zwieńczyło szesnastominutowe wykonanie "Samych trupów". Na bis usłyszeliśmy niewiele krótszy "Reisefieber" z perkusyjnym intrem i z końcówką brzmiącą, jakby kapelę Gorana Bregovicia opanowały stany maniakalno-depresyjne - co jest z mojej strony komplementem. Muzycy już się ukłonili, ale jeden z widzów tak ich zagadał, że jakby z litości zagrali jeszcze jeden utwór. Po "Rawie" ukłonili się ponownie i ostatecznie. Występ zajął prawie półtorej godziny i z przykrością stwierdziłem, że Ciśnienie nie ma dość dobrego materiału, by grać tak długo.
Przeżyłem tego wieczoru dwa rozczarowania. Lód 9 zawiódł mnie mocno i raczej trwale, ale dla Ciśnienia widzę szansę, żeby się w przyszłości zrehabilitowało. Mimo że na koncert pchnęło mnie pragnienie obcowania z muzyką złożoną i niebanalną, najlepiej wspominam tę kapelę, która grała najprościej. Chętnie zobaczę Rabit Punchera ponownie, gdy będzie miał więcej materiału. Interesuje mnie, jak się rozwinie.
Materiały dotyczące zespołów
- Ciśnienie
- Lód 9
- Rabit Puncher