- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Chylińska, Ocean, Warszawa "Stodoła" 25.03.2004
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 25.03.2004
Na pierwszy w Warszawie koncert "nowego" zespołu Agnieszki Chylińskiej w klubie "Stodoła" zgodnie z moimi przewidywaniami stawił się dość solidny (choć nie przytłaczający) tłumek ludzi w większości zdecydowanie młodych, mocno rozentuzjazmowanych możliwością zobaczenia swej idolki na żywo. Ta zaś nie zawiodła, dając występ, który z pewnością usatysfakcjonował młodocianych buntowników i młodociane buntowniczki. Fani mocnego, ciężkiego rocka mogli natomiast obejrzeć przy okazji solidny, profesjonalny koncert. Zacznijmy jednak od początku.
Niemal równo o godzinie 20:30, w zaskakującej zgodności z planem wieczoru, na deskach klubu pojawiła się czwórka muzyków wrocławskiej formacji Ocean. W ciągu około półgodziny, która była im dana na rozgrzanie warszawskiej publiczności, zespół zaprezentował dawkę niespecjalnie oryginalnego nu-tone'owego rocka z dużą dozą "skoczkowatości", podkreślanej zachowaniem energicznego, nieco nadmiernie pobudzonego wokalisty. Potrafił on jednak nawiązać całkiem niezły kontakt z publiką i był w stanie namówić ją nawet do... miarowego machania rękami w prawo i w lewo niczym na hiphopowym "melanżu". Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, by Ocean przedstawił coś porywającego, choć niejaką monotonię utworów - spotęgowaną kiepskim nagłośnieniem, skutecznie tłumiącym głos wokalisty i słowa śpiewanych przez niego piosenek - rozbijały nieco oryginalne brzmienia, jakie raz na jakiś osiągał czas gitarzysta grupy, "bawiąc się" efektami. Zespołowi trzeba jednak oddać to, że ożywił publiczność, spotykając się z aplauzem, który najwyraźniej zadziwił samego frontmana. Kiedy schodząc ze sceny Ocean życzył wszystkim "zajebistej zabawy", publiczność była już gotowa na gwiazdę wieczoru.
Zespół Chylińska kazał jednak czekać na siebie następne pół godziny, potrzebne na "przemeblowanie" i wymianę sprzętu. Młoda publika niecierpliwiła się, atmosfera gęstniała. Gdy konferansjer zapowiedział grupę, światła zgasły, a oczom widzów ukazały się ogromne, zwisające z tyłu sceny bannery z logiem formacji, podświetlone błękitem znanym z okładki płyty, z ust fanów w pierwszych rzędach poczęły wydobywać się głosy zachwytu, zwykle w postaci przymiotników i przysłówków zaczynających się na "z". Już czuli, że czeka ich świetny koncert. Kiedy więc na scenie pojawili się muzycy, by rozpocząć zamykający debiutancką płytę utwór "Twoje smutne 'Ja'", z paru setek gardeł wyrwał się rozentuzjazmowany krzyk; gdy na deski wbiegła Agnieszka Chylińska, ubrana w białą koszulkę na ramiączkach z malowniczym napisem "pizda", entuzjazm przerodził się w histerię. Czego jak czego, ale oddanych fanów tej pani odmówić nie można.
Następne blisko półtorej godziny było, muszę to przyznać uczciwie, jednym z lepszych koncertów rockowych, jakie widziałem w ostatnim czasie. Fenomenalne nagłośnienie, które wydobyło z utworów dużo więcej "mięsa" niż nagrania studyjne, pełen profesjonalizm muzyków, wirtuozerskie harce gitarowe Krzysztofa Misiaka, no i oczywiście charyzma oraz świetna forma wokalna Chylińskiej. Zespół pokazał (a może raczej na nowo udowodnił?), że jest przede wszystkim "żywą" formacją; choć "Winna" jako album specjalnie mnie nie przekonała, w warunkach koncertowych kawałki z tej płyty wypadły przynajmniej ze dwa razy szczerzej i bardziej porywająco. Ciężar i energia generowane ze sceny nie mogły chyba nikogo zostawić całkowicie obojętnym. W kontekście koncertu nawet teksty piosenek wydawały się bardziej na miejscu.
Inna rzecz, że Agnieszka Chylińska, tak za pośrednictwem tekstów właśnie, jak i całego swego scenicznego zachowania, wyraźnie kieruje swą twórczość do zbuntowanych nastolatków. Tego wieczora w "Stodole" ponownie miałem okazję przekonać się, jak bezkrytycznie młodzież "kupuje" ten ewidentnie kreowany image. Podczas koncertu Agnieszka, jak należało się tego spodziewać, epatowała wulgarnością, niewybrednie seksualnymi gestami, wreszcie wspomnianą wcześniej koszulką ("Wielu o mnie tak mówi. Jestem nią, no i chuj"). Umiejętnie podpuszczała publiczność, która zresztą i tak nie potrzebowała zachęty, by ze szczególnym zapałem wyśpiewywać co bardziej niecenzuralne fragmenty piosenek z albumu "Winna", z niesławnym już refrenem "Gorącej prośby" na czele. Przyznam, że na myśl przyszły mi w tym momencie scenki sprzed mniej więcej dziesięciolecia, kiedy to dzieciaki w całej Polsce chóralnie wykrzykiwały słowa utworu pewnego artysty z Kielc z ostrym narzędziem w tytule. Co by jednak nie mówić, showmanką jest Chylińska pierwszej wody; potrafi doskonale kontaktować się z publicznością (jak również manipulować nią), a jej scenicznej prezencji wielu frontmanów może jej tylko pozazdrościć. Jak oznajmiła między piosenkami, niedawno świętowała dziesiątą rocznicę swej muzycznej aktywności - publiczność nagrodziła to oświadczenie chóralnym "Sto lat". Skądinąd jednak rocznica ta bliska jest innej: 28. urodzin artystki. Jak długo jeszcze będzie zgrywać nieposłuszną nastolatkę?
Podczas koncertu usłyszeliśmy wszystkie poza kilkoma balladami kawałki z debiutanckiego krążka grupy (w tym przebój "Winna" dwukrotnie, bo i na bis), a także utwory "Suka", "Zmęczona", "Łamanie kołem" i "Niekochana" z ostatniego albumu O.N.A., "Mrok". Miałem cichą nadzieję, że skoro Chylińska gra numery "starego" zespołu, być może pokusi się także o nowe, dostosowane do swej obecnej stylistyki aranżacje kompozycji z dawniejszych płyt. Szkoda. Nie zmienia to jednak faktu, że tego wieczora w "Stodole" naprawdę było czego posłuchać.