- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Carcass, Hazael, Thunderwar, Warszawa "Progresja Music Zone" 13.09.2014
miejsce, data: Warszawa, Progresja Music Zone, 13.09.2014
Carcass, bilet i kostki gitarowe, Warszawa 13.09.2014, fot. Mikele Janicjusz
Parental Advisory - Explicit Content. Żeby nie było, że nie uprzedzałem. Dotąd Warszawa miała jeden dobry klub koncertowy dla widowisk heavymetalowych - "Stodołę". Od zeszłego roku ma drugi - właśnie "Progresję", która przeniesiona została do nowej siedziby przy ul. Fort Wola 22. Poprzednia lokalizacja przy ul. Kaliskiego nie była zła, ale sam klub był do dupy. "Progresja Music Zone" - taką nazwę oficjalną ma teraz klub - to duży budynek, w którym jest wystarczająco miejsca, by każdy mógł się poczuć swobodnie. Scena główna to duża sala, w której tak na oko może się zmieścić ok. 2 tysiące ludzi. Do sufitu jest wysoko, więc można nawet budować piramidy z ludzi. Po prawej stronie od sceny jest bar, więc na dobrą sprawę można nawet z tamtego miejsca oglądać show. Scena jest ustawiona na stałe, podobnie jak barierki, które przykręcono do podłogi.
Niewiele czasu zostawili organizatorzy do namysłu: informację o koncercie podano chyba w lipcu, a już 13 września Carcass zajebał w stolicy. Bilet do tanich nie należał - 105 zł w przedsprzedaży i 120 zł w dniu koncertu - a mimo to frekwencja była naprawdę niezła. A pijaków? Co nie miara! A lasek? Wcale nie tak mało! O wyjeździe w moim przypadku przesądził fakt, że koncert odbył się w sobotę. W tym roku już tyle wyjazdów zaliczyłem, że jak Bozię kocham, nie mam już z czego brać urlopu. A jeszcze przecież w tym roku zostaje do zobaczenia Motorhead i Kreator, kurwa jego mać!
Przed Carcassem zagrały dwie polskie ekipy. Pierwszą był Thunderwar, który na scenie jest dopiero od dwóch lat, ale jak na tak krótki staż, to chłopaki grają naprawdę dobrze i też dobrze się prezentują na deskach. W 2013 roku wydali EP-kę "The Birth of Thunder". Frontmanem kapeli jest basista i wokalista Madness, którego nie peszą byle potknięcia. Występ wypadł bardzo dobrze, a będąc pod sceną widziałem, a nawet czułem, że było dużo ludzi, którzy trochę się pokołowali przy death metalu warszawiaków. Najgorzej jest bowiem wtedy, gdy support musi grać do pustawej sali lub wysłuchiwać tekstów w stylu "wypierdalać". Tym razem Thunderwar słyszał jedynie "napierdalać!"
Odrodzona po latach płocka kapela Hazael zagrała równy set, ale moim zdaniem brakuje jeszcze ogrania. Nic dziwnego, przecież Tomasz Dobrzeniecki skrzyknął kumpli dopiero w tym roku. Kapela namieszała trochę w latach 90. niezłymi albumami i mocnymi koncertami, dlatego wypada cieszyć się, że odbiorcy nie zapomnieli o Hazaelu. Z tamtych czasów zespół współtworzy tylko Dobrzeniecki na basie i wokalu, reszta to nowi muzycy: Artur Banach (gitara), Rafał Spadło (gitara) i Artur Woźniak (bębny). Hazael to mieszanina stylów, ale można przyjąć, że głównie łoją melodyjny death metal. Ich muzyka jest więc szybka, ale nie brak jej przejrzystości, która pojawia się w klimatycznych zwolnieniach. Wokalista wystroił się stosownie w koszulkę Carcass. Grali niezbyt długo, chyba 40 minut nie było, ale były za to takie strzały, jak: "Frozen Majesty", "Clairvoyance", "Legate of Goat Tyrant", "Thor" czy "Wyrd". Czyli było dobrze.
Carcass to także band, który powrócił w wielkim stylu po latach niebytu. Mówiąc o wielkim stylu, mam na myśli nie tylko świetnie przyjętą płytę "Surgical Steel" z 2013 roku, ale i zajebiste koncerty, o których mówi się między fanami przy "ognisku". Najlepiej jednak samemu się przekonać, jak wypada na żywo legendarny brytyjski zespół deathmetalowy. Ze starego składu pozostali Jeffrey Walker i Bill Steer. Drugi gitarzysta Ben Ash i perkusista Daniel Wilding to świeża krew, często tak potrzebna zespołom o kultowym statusie (vide Accept).
W "Progresji" jest naprawdę duża scena - supporty miały w chuj miejsca, a co dopiero headliner. Zawsze fajnie jest, kiedy zespół zadba o jakieś tam dekoracje na scenie. Oczywiście grupa pokroju Carcass ogranicza je do minimum. Najbardziej w oczy rzucał się baner zawieszony na tylnej ścianie, będący imitacją okładki do płyty "Surgical Steel". Niewiarygodnie skromny zestaw perkusyjny ustawiony był na małym podeście, a jedna centrala miała skromnie ozdobione "czoło". Muzycy wyszli na scenę przy dźwiękach intro do ostatniego krążka - symbolicznie zatytułowanego "1985". Jako ostatni wyszedł na dechy "Progresji" Jeff Walker, facet w tych swoich długich czarnych piórach i siwiejącym zaroście wygląda cholernie metalowo, a jeszcze ta koszulka "Insaniah" z głową kozła i odwróconym krzyżem! Zajebali na "dzień dobry" "Buried Dreams", a potem bez żadnego postoju "Incarnated Solvent Abuse". Dopiero po tym kawałku przyszedł czas na przywitanie się z publicznością. Promocja nowego krążka zaczęła się od "Cadaver Pouch Conveyor System", następnie wycieczka w kierunku płyty z 1993 roku: "This Mortal Coil" rozdarł na strzępy powietrze w klubie. Powietrze szatkowane było głównie za sprawą przesterowanego na maksa basu Walkera. Kto był tego dnia w "Progresji", ten wie, co mam na myśli. Instrument brzmiał jak zdezelowany mikser - szorstko i drapieżnie. Zbyt krwiożercze są dla mnie dwie pierwsze płyty, dlatego "Reek of Putrefaction" wziąłem na przeczekanie, choć to trudne było w pierwszym rzędzie. Ludzi ogarnął szał i tak, jak początkowo dało się ustać w miejscu, tak w środku koncertu wciąż ktoś usiłował wpierdolić się pod scenę. Przybywało też z każdym numerem ludzi nad głowami.
"Surgical Steel" reklamował zespół jeszcze zajebistymi tytułami "The Granulating Dark Satanic Mills" i "Unfit for Human Consumption". Kto miał jeszcze jaja, ten pewnie je stracił przy "Genital Grinder". Jeśli jakaś baba miała całe cycki, to zapewne po "Pyosisified (Still Rotten to the Gore)" przestała się nimi chwalić. Jeszcze jedna petarda, "Exhume to Consume", a po niej nareszcie chwila wytchnienia z moją ulubioną płytą i reprezentującą ją kompozycją "Keep on Rotting in the Free World". Niestety była to jedyna rzecz ze "Swansong" (1996). "Captive Bolt Pistol" to ostatnia kompozycja z najnowszego albumu formacji Carcass, potem już tylko nieśmiertelny hicior "Corporal Jigsore Quandary" z "Necroticism" (1991), a na bis "Heartwork", który wywołał na sali lawinę. Lawinę szaleństwa.
To był piękny wieczór. Zabrzmiała potężna muzyka, a wykonanie dostarczyło wielu wrażeń wzrokowych. Zawiodło (choć to może być subiektywne odczucie) nagłośnienie, szczególnie wyprowadzenie wokalu Walkera. Śpiewak szeroko otwierał usta, ale głos nie dopełniał muzyki. Był ledwo słyszalny. Trochę szkoda, bo to jego ponure mruczenie genialnie współgra z deathmetalową sieczką. Dla mnie były to zajebiste żniwa - obłowiłem się w kostki, jak nigdy w życiu. Na fotografiach jest pięć kostek: dwie od Madnessa (brawo za zainwestowanie w logo na plasticzku), dwie żółte bez napisu od Hazaela, tylko nie wiem, od którego (trzecią oddałem kumplowi), najcenniejsza rzecz - wiadomo - od Walkera (trochę za długo trzymał ją w paluchach, bo rozpuścił się częściowo nadruk). Walker mnie nieco wkurwiał, bo wszystkie kostki wywalał gdzieś daleko do przodu. No, ale tę jedną jedyną mam! Miałem jeszcze pałkę od perkusisty Thunderwar, ale jeden napalony koleś z Łodzi odkupił ją ode mnie. No, kurwa, naprawdę było fajnie!
Carcass, bilet i kostki gitarowe, Warszawa 13.09.2014, fot. Mikele Janicjusz
Carcass niezwłocznie powinien podpisać kontrakt z NFZ, bo chłopaki zajebiście leczą. W piątek się pochorowałem - bolało mnie gardło i z nosa ciekło mi jak z nieszczelnego kranu. W sobotę rano myślałem, że odpuszczę sobie wyjazd. Ale jakoś żal mi się zrobiło i się pozbierałem. Wyjechaliśmy do Warszawy ok. 13:00 i dotarliśmy, jak już wpuszczali. Supporty - owszem - nie męczyły, a nawet solidnie zajebały, ale to Carcass przyłożył tak, że w mig wyzdrowiałem i do domu jechałem bez kataru i bólu gardła. W literaturze naukowej coś tam mówi się o muzykoterapii i to chyba prawda. Dwa razy się o tym przekonałem. Kiedyś jechałem jak dętka na Motorhead, a po koncercie wróciłem napompowany jak materac. Tak więc więcej Carcassów, a mniej konowałów i będzie zdrowiej, lepiej oraz taniej, szanowni urzędnicy z NFZ!
Materiały dotyczące zespołów
- Carcass
- Hazael
- Thunderwar
Pięknie, czuję się zaszczycony i doceniony