- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Camel, Warszawa "Sala Kongresowa" 14.09.2000
miejsce, data: Warszawa, Sala Kongresowa, 14.09.2000
Jadąc na ten drugi już w naszej stolicy, a pierwszy w moim życiu koncert zespołu Camel, zastanawiałem się czy jakieś słowa zdołają później oddać choćby cząstkę moich wrażeń. Obecność w pobliżu gitarzysty z niewinną, lecz jednocześnie pełną dramaturgii prostotą wyrażającego swoje emocje, wydawała mi się równie nierealna, jak możliwość usłyszenia dziś na falach radia RMF FM utworu "Selva", dzięki któremu prawie cztery lata temu rozpoczęła się moja przygoda z twórczością Wielbłąda.
"When he rides, my fears subside
For darkness turns once more to light"
Pierwsza płyta Camela, którą poznałem, była zarazem pierwszą, którą zdarzyło mi się słuchać w ciemności. Był to koncertowy album "Pressure Points" z roku 1984. Nigdy wcześniej nie myślałem, że ktoś gra muzyką tak bardzo bliską memu sercu. Dźwięki płynące z gitary Andy'ego Latimera w iście baśniowy sposób wypełniały mrok, a radosny krzyk organów Hammonda porywał i unosił gdzieś pod sam sufit...
Minęły trzy lata, poznałem sporo cudownej muzyki, jednak żaden z zespołów nie potrafił zachwycić mnie pięknem swojej twórczości tak, jak uczynił to Camel. Jedynym wyjątkiem była solowa płyta basisty zespołu, Colina Bassa, zatytułowana "An Outcast of the Islands". Nic dziwnego - większość partii gitarowych zagrał tam Andy Latimer...
"The dream is like a song
It leads you on and on
The piper plays his tune so you must follow"
Wreszcie marzenia mogły się spełnić. Wydana pod koniec ubiegłego roku genialna płyta "Rajaz" utwierdziła mnie w przekonaniu, że Andy jest w doskonałej formie. I właśnie pierwszym utworem z tego albumu, zatytułowanym "Three Wishes", zespół Camel rozpoczął 14 września swój koncert w warszawskiej Sali Kongresowej. Dźwięki, znane dotychczas tylko ze srebrzystego krążka, teraz wyczarowywał dla nas ze swojego Les Paula dwumetrowy facet po pięćdziesiątce. Dźwięki z początku rozmarzone, leniwe, jakby gitara w naszej obecności dopiero budziła się ze snu.
Bardzo długo nie mogłem uwierzyć, że to wszystko działo się na moich oczach. Wielką frajdę sprawiało mi obserwowanie sposobu, w jaki Andy wydobywał te melodie, oglądanie tych grymasów na jego twarzy oraz porozumiewawczych uśmiechów, wymienianych z pozostałymi muzykami. A był to dopiero początek pierwszej godziny koncertu, na którą poza wspomnianym "Three Wishes" złożyły się utwory: "Echoes", "White Rider", "Song Within a Song", "Chord Change", "Watching the Bobbins" oraz "The Hour Candle". Najbardziej wzruszające chwile koncertu miały dopiero nadejść.
"We will pause to take our rest
Sharing songs of love,
Tales of tragedy"
Z jednej strony byłem zauroczony koncertowym wykonaniem utworów znanych z płyt, z drugiej jednak czułem pewien niedosyt. Okazało się, że zespół jakby przewidział to i zafundował prawie dwóm tysiącom słuchaczy nie lada niespodziankę. Kilkanaście minut po godzinie ósmej czwórka muzyków zajęła przygotowane miejsca pośrodku sceny. "OK. Let's have some fun".
"All at your fingertips"
Kto by pomyślał, że takie utwory, jak na przykład pochodzący z debiutanckiej płyty "Slow Yourself Down", tak świetnie sprawdzą się w wersjach akustycznych? Utwory z albumu "Stationary Traveller" - "Refugee" i "Fingertips" - w akustycznej oprawie nabrały nowego blasku, a okraszone znakomitymi solówkami brzmiały po prostu ciekawiej niż na płycie. Właśnie te akustyczne solówki Latimera pokazały całą jego klasę. Tajemnica polega na charakterystycznym, niełatwym do podrobienia sposobie dotykania strun, o czym zresztą mieliśmy się już okazję przekonać podczas koncertów promujących płytę Colina Bassa, w których Andy niestety nie mógł uczestniczyć.
Po "Slow Yourself Down" usłyszeliśmy jeszcze "Last Eyes of Ireland" ("it's a sad song") oraz "Send Home the Slates" - pierwszą zwrotkę muzycy odśpiewali a capella! Zresztą partie wokalne podczas całego koncertu brzmiały świetnie - tam gdzie na płytach słychać było tylko surowy niski głos Andy'ego, tu wspomagał go Colin, a i gdzieniegdzie także schowany za zestawem instrumentów klawiszowych (dwa syntezatory oraz organy Hammonda) Guy LeBlanc.
"When a poet sings the song
And all are hypnotised,
Enchanted by the sound..."
Muzycy wrócili do swoich "normalnych" instrumentów, zostawiając Andy'ego z gitarą akustyczną, który równie spokojnie jak na płycie zaczął grać "Rajaz". Pieśń w rytmie wielbłądzich kopyt. Po dwóch zwrotkach sięgnął po gitarę elektryczną. Ktoś obok mnie szepnął: "zaraz się zacznie". Andy jakby dla podgrzania atmosfery zwlekał z uderzeniem w struny. Ale gdy już zaczął... Potem była jeszcze instrumentalna "Sahara", "Mother Road", "Little Rose". Po brawurowym wykonaniu "Hopeless Anger" muzycy wyszli na środek, ukłonili się i wymienili uściski ze szczęśliwcami z widowni. Owacja na stojąco. Widać zaskoczenie na twarzach LeBlanca i perkusisty. Zespół znika za scenę, by po chwili znów się na niej pojawić. Jaką opowieść zostawią nam na pożegnanie?
"Listen very carefully, my words are about to unfold
Concerning a lady I've seen but I never could hold"
Jedynego bisu większość publiki wysłuchała na stojąco. "Lady Fantasy". Monumentalny wstęp, szaleńcza gra organów Hammonda, zaskakująco proste ale urzekające solo Latimera, no i ten wspaniały motyw... Przez ostatnie kilkanaście minut koncertu zespół dał z siebie wszystko. W środku hałaśliwego wielkiego miasta stworzył sanktuarium dla wyobraźni pobudzanej pięknem muzyki.
"Saw you sitting on a sunbeam
In the middle of my daydream
Oh my Lady Fantasy,
I love you"
Po takim koncercie inaczej słucha się utworów Camela. Mając w pamięci sylwetkę Andy'ego, wiedząc jak szczerze potrafi przemawiać jego gitara, utwory słuchane z płyt stają się teraz jakby pełniejsze, bardziej zrozumiałe. Wreszcie czujemy, że jest to muzyka naprawdę wielka, elegancka i pełna fantazji. Tak jak autograf Andy'ego Latimera.
Materiały dotyczące zespołu
- Camel
Zobacz inne relacje
Camel, Kraków "Hala Wisły" 15.09.2000
autor: Paweł Świrek
Camel, Warszawa "Sala Kongresowa" 14.09.2000
autor: Sławomir Krawczyk
Camel, Bydgoszcz "Hala Astoria" 13.09.2000
autor: Turdus Musicus
Camel, Bydgoszcz "Hala Astoria" 13.09.2000
autor: Przemysław Semik