- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Camel, Kraków "ICE Congress Centre" 20.07.2015
miejsce, data: Kraków, ICE Congress Centre, 20.07.2015
Camel to najgorzej zarządzana kapela świata. Płyty wydaje rzadko (ostatnia miała premierę w 2002 roku) i własnymi środkami. O ich sensownej dystrybucji można tylko pomarzyć. Jeśli rzeczy z szyldem Camel Productions w ogóle znajdą się w jakimkolwiek sklepie, to i tak będą w kosmicznych cenach. To samo dotyczy tras. Ostatni raz Camel oglądałem 15 lat temu, a kolejne od tamtego czasu próby ściągnięcia Wielbłąda do Polski kończyły się fiaskiem. Działo się tak z różnych powodów, z których najpoważniejszym była kilkuletnia choroba Andy'ego Latimera. Dlatego, kiedy w marcu krakowski Rock Serwis zapowiedział dwa występy w naszym kraju, niemal skakałem pod sufit z radości. Bo nareszcie nadarzy się okazja, żeby po latach znów obejrzeć jeden z najważniejszych zespołów wszech czasów.
Camel, Kraków 20.07.2015, fot. Grzegorz Chorus
Dlaczego uważam, że Camel jest aż tak istotny? Odpowiedź jest prosta - bo gra tam najlepszy gitarzysta świata. Tak, Latimera można wymieniać jednych tchem gdzieś między Santaną, Gilmourem i Claptonem, a poziom takich płyt, jak "Mirage", "The Snow Goose" czy "Dust And Dreams" dorównuje - jeśli nie przewyższa - każdemu Genesis czy innemu Pink Floyd. Ale Camel to też historia porażek. Nigdy nie czuwał nad nim jakiś wielki menedżment, przez lata rozsadzany był ciągłymi zmianami w składzie i prócz wspaniałych płyt nagrał kilka kompletnie niepotrzebnych. Bezmyślnie romansował z jazz rockiem, na siłę chciał mieć pop przebój, ale już epizod z disco był nie do zdzierżenia. A kiedy wreszcie w 1984 roku udało mu się wyjść na prostą i wstrzelić w lata 80. jedną z ważniejszych płyt tamtego okresu (mowa oczywiście o "Stationary Traveller"), to Andy Latimer zamiast ostatecznie pójść za ciosem - zawiesił działalność na 7 lat. To tak na marginesie, żeby nie było, że do twórczości Camel podchodzę bezkrytycznie, bo tak nie jest. Camel to historia rocka. Momentami archaiczna (dziś nikt tak nie gra), chwilami fatalnie produkowana (pierwszym naprawdę dobrze brzmiącym albumem był "Harbour Of Tears" z 1996 roku), ale to wszystko jest nieważne, kiedy pojawia się ta gitara.
Camel, Kraków 20.07.2015, fot. Grzegorz Chorus
Koncert w Krakowie zapowiedziano w "Centrum Kongresowym ICE". Bez cienia wątpliwości idealnym miejscu dla Camel - w bardzo nowoczesnej sali pod względem akustycznym czy wizualnym. Do tego położonej po drugiej stronie Wisły, naprzeciwko Wawelu. Zajęliśmy miejsca na środkowym balkonie E2 na wprost sceny i podwieszonego nagłośnienia. Punkt 20:00 na scenie zainstalował się Camel, poleciały dźwięki "Never Let Go". Selektywność nagłośnienia powalała, bezprogowy bas Colina Bassa w zestawieniu z jego wokalem i gitarą Andy'ego Latimera to po prostu mistrzostwo świata. To niesamowite, ale mimo wieku czy w przypadku tego drugiego także przebytego nowotworu - obydwaj muzycy są w lepszej formie, niż 15 lat temu. Zaczęli od "Never Let Go" w wersji najbardziej zbliżonej do tej z koncertówki o tym samym tytule z 1992 r., następny był tolkienowski "White Rider", czyli podróż w czasie do klasycznego albumu lat 70., "Mirage".
Camel, Kraków 20.07.2015, fot. Grzegorz Chorus
Spory fragment koncertu muzycy poświęcili płycie "Moonmadness". Zabrzmiały aż cztery konkretne kompozycje pod rząd. W "Spirit Of The Water" (wspomnienie Petera Bandersa, klawiszowca i współzałożyciela Camel) Colin Bass w końcu pokazał, na co go stać wokalnie. Gość nadal śpiewa, jak w 1984 roku na "Pressure Points", czas dla niego zatrzymał się 30 lat temu. W "Air Born" Latimer sięga po flet poprzeczny. "Lunar Sea" to gitarowa orgia, a w "Another Night" kompletnie zmienili nadrzędny gitarowy riff na prostszy, bardziej hardrockowy.
Camel, Kraków 20.07.2015, fot. Grzegorz Chorus
Po wielkim momencie albumu "Nude", czyli "Drafted", nadszedł czas na "Ice". Muzyczną wizytówkę, kwintesencję Camel z niemal 10-minutowym popisowym gitarowym solo. Następny był nieco improwizowany fragment płyty "Dust And Dreams", z którą Camel wszedł w lata 90. Usłyszeliśmy "Mother Road", "Hopeless Anger" i "Whispers In The Rain". Pierwszym bisem okazała się "Lady Fantasy", czyli żelazny evergreen. A potem... W 1997 roku w relacji z wizyty Camel w Polsce Tomasz Beksiński napisał: "odetchnąłem z ulgą: utworu 'Long Goodbyes' podobno przygotowanego na trasę chyba bym nie przeżył". To był chyba jakiś chichot losu, bo na zakończenie najpierw Ton Scherpenzeel zagrał na klawiszach kilka motywów ze "Stationary Traveller", które przeszły w "Long Goodbyes" zadedykowane muzykom Camel, którzy zmarli w 2015 roku: wspomnienie Chrisa Rainbowa oraz Guya LeBlanca. Jakoś nigdy nie rozumiałem fenomenu tego przesłodzonego utworu, ale gdy pojawia się ta gitara, znikają wszelkie wątpliwości, a tutaj ostatnie solo było zagrane aż dwukrotnie.
Camel, Kraków 20.07.2015, fot. Grzegorz Chorus
Dwa lata temu Camel jeździł po świecie ze wznowieniem "The Snow Goose", a w tym powrócił do "Moonmadness". Może za jakiś czas przyjadą znów z nowym materiałem albo odegrają "Nude" czy "Stationary Traveller"? Czy istnieje chociaż cień szansy, że "najgorzej zarządzany zespół świata" zacznie grać regularne trasy? Tego nie wiem, ale wiem za to, że Camel wypełnia małe sale koncertowe, a powinien stadiony, bo aktualnie trzyma się lepiej niż Pink Floyd po "The Division Bell" i Genesis po "We Can't Dance" razem wzięte.
Materiały dotyczące zespołu
- Camel
Zobacz inną relację
Camel, Poznań "Hala MTP2" 19.07.2015
autor: Meloman