zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Bulldozer, Azarath, Witchmaster, Deus Mortem, Wrocław "Firlej" 6.09.2011

8.09.2011  autor: Paweł Domino
wystąpili: Bulldozer; Azarath; Witchmaster; Deus Mortem
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 6.09.2011

Nie byłem na koncercie Bulldozer uwiecznionym na płycie "Alive... In Poland", a potem zobaczenie tego zespołu nie tylko w zbliżonych rejonach geograficznych, ale i w ogóle przestało być możliwe. Dlatego kiedy grupa zapowiedziała, że pojawi się na sporej, bo odwiedzającej aż 9 miast, trasie po Polsce, nie mogłem sobie odpuścić takiej okazji. I uprzedzając któryś tam już raz fakty rzeknę, że nie żałowałem tej decyzji, tym bardziej, że zestaw supportów był wyjątkowo miażdżący i koncert, którego byłem świadkiem, słabych punktów zwyczajnie nie posiadał. Szkoda tylko, że w planach na ten wieczór nie figurował obecny na kilku koncertach trasy "Blasphemers Campaign" zespół Infernal War. To już pewnie byłoby totalne piekło!

Jak się okazało, wszystkie polskie zespoły występujące tego wieczoru są wzajemnie powiązane personalnie, więc to była niemal taka mała rodzinna impreza. Wrażenie kameralności wydarzenia pogłębiała nie tylko jego lokalizacja, bo o walorach klubu "Firlej" pisałem już nie raz, ale też niewielka niestety liczba obecnych fanów, których jak mi się wydaje było około setki. Jakaś połowa zresztą opuściła lokal przed występem Bulldozer, co zadumało mnie dość mocno. Przecież pora nie była tak późna, całość skończyła się jeszcze przed północą.

Koncert wypadło rozpocząć debiutantowi Deus Mortem, który zaprezentował dość nieprzystępną, masywną odmianę black metalu, jak na moje ucho z okolic wczesnego Carpathian Forest. Wprawdzie poza frontmanem nie przejawiali szczególnej ekspresji scenicznej, ale zimne, masywne, ołowiane riffy zrobiły na mnie spore wrażenie. Ponoć zespół promował swoją debiutancką EP-kę, ale że niestety jeszcze jej nie słyszałem, to trudno mi się odnieść do jej zawartości. Występ zespołu wspomagany był ciągłą prezentacją filmową, utrzymaną w ekspresjonistycznej (czytaj: czarno-białej, celowo nieostrej) stylistyce, a jej zawartość do najprzyjemniejszych nie należało, ale też nie epatowała tanimi efektami rodem z filmów klasy B. Szczególne wrażenie zrobił na mnie utwór "Ceremony Of Repulsion" (o ile dobrze zrozumiałem tytuł) z wolną, majestatyczną końcówką opartą na potężnych bębnach. Z taką muzyką myślę, że zespół bez problemu zostanie doceniony przez fanów nie tylko na koncertach.

W czasie scenicznej dewastacji Witchmaster, moim zdaniem najdzikszego i najbardziej energetycznego występu tego wieczora, działo się sporo, choć zespół epatował raczej muzycznie. Jego członkowie nie starali się o jakieś szaleństwa, pozwalając raczej unosić się potędze dźwięków. Wprawdzie wokalista stroił groźne miny, a i pozostałych, szczególnie Reyasha, aż roznosiła energia, ale z racji na szczupłość miejsca przekładała się ona na wygrzew, a nie na show. Każdy kolejny utwór wydawał się dzikszy i bardziej wściekły niż poprzedni i od początku ta mieszanka black metalu z wściekłością archaicznego speed - thrashu robiła wrażenie co najmniej imponujące. Wprawdzie zespół skupił się raczej na utworach starszych, z pierwszych dwóch płyt, a z ostatnich krążków wyłapałem właściwie tylko "Two Point Suicide", znajdujące się zarówno na ostatnim długograju "Trucizna", jak i na EP-ce "Sex Drugs And Natural Selection", ale i tak było czego posłuchać. Sposób, w jaki rozpędzali się w czasie bloku utworów z debiutanckiego krążka, składającym się z "Tormentor Infernal", "Infernal Storm" i "Satanic Metal Attack", nie pozostawiał wątpliwości. Nawet archaiczne solo w ostatnim z wymienionych utworów. Podobnie można było wypowiadać się także o kolejnym zestawie z krążka "Masochistic Devil Worship". Biczowanie dźwiękami "Necroslaughter", oczywistego "Fuck Off And Die" oraz "Obedience" (choć wolny i mroczny początek tegoż mógł stanowić lekką zmyłkę) nawet komuś niepodejrzewającemu się o masochizm mogło sprawić sporo przyjemności. Ale perwersja... Blok przerwał jedynie wtręt w postaci "Black Bondage Flagellation", po którym rozległo się skandowanie nazwy zespołu, całkiem zasłużone zresztą, bo część zgromadzonych pod sceną od początku występu Biczmastera dawała upust niespożytej energii. A ta panowała w sali aż po kulminacyjną łupankę w zamykającym "The Eyes Of Darkness Are Mirror of Cave". Muzyka to prosta i nie każdemu pewnie się spodoba, ale oczekującym niekwestionowanego wygrzewu sprawi na pewno dużą radość.

Wspomnienia z poprzedniego koncertu Azarath we Wrocławiu były więcej niż pozytywne. Dlatego po zapoznaniu się z nowym, nieco zmienionym tak muzycznie, jak i personalnie obliczem grupy, ciekaw byłem niezwykle mocno, jak to na scenicznie wypadnie zespół zasilony przez niezwykle aktywnego Necrosodoma. I choć bardzo podobały mi się zarówno barwa głosu, jak i energia obecnie już byłego wokalisty tej formacji, Bruna, to z Necrosodomem na froncie kapela wygląda jeszcze groźniej. W końcu ma chłopina ze dwa metry i dużo kilo żywej wagi. I znów - było czego słuchać, choć i ten zespół skupił się przekazie, a z "ekstrawagancji" były co najwyżej pentagramy na statywach. Poza promocją nowego albumu, "Blasphemers' Maledictions", zestaw zdominowały utwory ze znakomitego "Diabolic Impious Evil". Z debiutu pojawił się tylko "Destroy Yourself", a i to niemal na koniec, zaś z niezbyt chyba udanego "Praise The Beast" tylko "Azazel". Zestaw utworów z nowej płyty otworzył "Supreme Reign Of Tiamat", a zakończył, stanowiąc też zamknięcie występu zespołu, "Harvester Of Flames". Niezwykły nieco początek tego utworu dobrze korespondował z dziwnymi, lekko pokręconymi riffami kompozycji tytułowej z singla "Holy Possession", podkreślając ewolucję formacji od potężnego, prostoliniowego death metalu ku muzyce nieco bardziej pokręconej, choć równie potężnej. Szczególnie intensywnie wypadł potężny "Behold Satan's Sword". Pod tym względem zabrakło chyba tylko "Under The Will Of The Lord", którego domagała się część publiczności. Nie wątpię, że zespół nie będzie miał problemu, by przekonać fanów do swojego nieco odmienionego oblicza, bo główne elementy składowe jego "marki" pozostały niezmienne. Podobnie, jak moc bijąca ze starszych utworów. Nie mogło zabraknąć masakrującego "Whip the Whore", moc biła z krótkiego "Beast Inside" czy "hitu" w postaci "For Satan My Blood". W dodatku zestaw utworów okraszony został elementami z "Infernal Blasting", czyli "Infested With Sin" oraz "Christscum". Bisu nie było, choć bardzo by się przydał, choćby w postaci wspomnianego "Under The Will...".

Po małej przerwie na scenie pojawili się weterani z włoskiego Bulldozer, dowodzeni przez wokalistę A. C. Wilda ucharakteryzowanego jak zawsze na arystokratycznego wampira. Czyli bez corpse paintu, za to był długi płaszcz z czerwonymi elementami, zaś sam AC stał za pokrytym zaciekami czerwonej farby pulpitem. W sumie takie bzdurki, choć starał się także w czasie koncertu symulować podgryzanie kolegów z zespołu. Ci zresztą byli podobnie rozrywkowi, widać było, że granie setnie ich bawi. Zwłaszcza Andiego Panigadę, ostatniego z założycieli zespołu wciąż obecnego na pokładzie. Biorąc pod uwagę, kiedy to założenie miało miejsce, symptom jest zdecydowanie pozytywny. Wprawdzie nigdy jakoś nie byłem fanem tej formacji, a proponowane przez nią połączenie elementów muzyki spod znaku Venom ze speed metalem, elementami crossoverowymi i kto wie czym jeszcze nie powalało mnie na łopatki, to kapela cieszyła się w naszym kraju całkiem sporym poważaniem. Już początek koncertu w postaci utworu "Unexpected Fate", otwierającego nowy krążek pod tym samym tytułem, poraził speed - thrashową surowością. I choć Bulldozer kilkakrotnie powracał we wspomnieniach do koncertu sprzed 22 lat, to sporo było też akcentów współczesnych, pochodzących z nowego krążka, na czele z "Micro VIP" czy "Aces Of Blasphemy". Sporo było różnego rodzaju dedykacji i anty-dedykacji oraz zawezwań. Ot, choćby przed kolejnym z nowych utworów, "Use Your Brain!". AC dawał wyraz swojej nienawiści wobec polityków ("Bastards"), niechęci do niektórych (na szczęście tylko brytyjskich) dziennikarzy, w dawnych czasach nienawidzących i nierozumiejących Bulldozer ("Impotence"), sympatii wobec Polski (wspólne skandowanie "Poland" mocno rozruszało i rozkręciło widownię, która już i wcześniej doceniała działania zespołu) oraz mieszanki jednego i drugiego względem swojego rodzimego kraju ("We Are... Italian"). Najważniejsza była jednak chyba dedykacja dla zmarłego lata temu jednego z założycieli zespołu, Dario Carrii - w postaci zamykającego koncert "Willful Death".

Zestaw utworów był dość przekrojowy, więc tym bardziej dziwi brak jakiejkolwiek kompozycji z albumu "The Final Separation", co zresztą wychwycili fani, domagając się czegoś z tej płyty. Ale niestety, z sobie tylko znanych powodów muzycy nie dali słuchaczom tej satysfakcji. Pojawił się za to mocny blok utworów z najważniejszej chyba płyty zespołu Bulldozer, czyli "Neurodeliri". We wstępie do utworu tytułowego po raz pierwszy na dobrą sprawę usłyszałem klawisze, których operator kręcił się w nieodgadnionym celu przez cały koncert po scenie, choć zdarzało mu się chować za kotarą. Jak się później okazało, klawiszowiec - w czasie występu skryty w mnisim habicie - okazał się sprawiać wrażenie nastolatka. Ale choć jeszcze pod koniec wieczoru ponownie dorwał się do instrumentu, to jego rola była raczej symboliczna. Pomiędzy utworami z ostatniej płyty oraz "Neurodeliri" przewijały się też fragmenty albumu "IX" w postaci "Desert!", "Ilona The Very Best" oraz "The Derby", zaś finał koncertu poprzedził blok utworów z debiutanckiego "The Day Of Wrath", składający się z "The Exorcism", "Cut-Throat" oraz "Whisky Time". Muszę przyznać, że choć w dalszym ciągu lubię ich twórczość, to mieszanka taka nie miałaby dziś łatwego startu, a i chwilami z lekka trąciła myszką. Zwłaszcza elementy crossoverowe, które z jakiegoś powodu nieco mnie zdumiewały, bo oczekiwałem raczej surowego kreatorowo - venomowego łupnięcia.

Oczywiście po koncercie było obfotografowywanie się fanów z zespołem, jako że wszyscy jego członkowie byli zdecydowanie przystępni i widać było, że sympatia fanów sprawia im przyjemność. Dobrze widzieć, że zespół ruszający na trasę koncertową wie, dla kogo jest ona przeznaczona. Tym bardziej jeśli członkami zespołu są osoby, które po raz ostatni grały w naszym kraju w innych czasach i innej rzeczywistości. No to witamy w rzeczywistości nowej i czekamy na kolejną trasę oraz kolejną płytę!

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: komorkowe notatki
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2011-09-10 08:50:10 | odpowiedz | zgłoś
Gdy się nie płaci za wstęp, to się nie wolno bawić ;)
re: komorkowe notatki
Ałtor (gość, IP: 83.18.95.*), 2011-09-11 12:10:16 | odpowiedz | zgłoś
Tak praca...
Recenzent ma być czujny, a nie przeżywać ;)
Neurodelir
Neurodelir (gość, IP: 193.243.142.*), 2011-09-09 14:57:57 | odpowiedz | zgłoś
Byłem na ich koncercie w W-we. Zagrali rewelacyjne!. Faktycznie sporo publiczności ubyło przed ich występem..co mnie również cholernie dziwi.
Super recenzja pozdr
2
Starsze »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?