- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Budgie, Leash Eye, Warszawa "Progresja" 20.11.2008
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 20.11.2008
Koncert Budgie, Warszawa 'Progresja' 20.11.2008, fot. Meloman
Budgie, czyli papużka falista. Fenomen tego zespołu polega na tym, że zdobył popularność, ale tylko w dwóch krajach. W Wielkiej Brytanii, czyli u siebie (grupa pochodzi z Walii) oraz w Polsce. Z jednym niewielkim dopiskiem, że dotyczy to lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Pierwsze pięć płyt formacji przeszło do kanonu ciężkiego grania. Ale nie tylko, bo znani są również z krótkich akustycznych ballad, które śmiało mogłyby brać udział w konkursie na najkrótszą i najpiękniejsza piosenkę świata. Zasłynęli również z zabawnych tytułów swoich nagrań. Oto przykłady: "Krótki Kurs Chirurgii Mózgu", "Naga Zdezintegrowana Spadochroniarka", "Jesteś Największym Wydarzeniem Od Czasu Wynalezienia Mleka W Proszku", "Żar jak Spod Pachy Dokera", "Stalowy Uścisk Dłoni Zmieniacza Opon Samochodowych".
Pod koniec lat osiemdziesiątych zawiesili działalność, by ponownie odrodzić się w 1999 roku. Teraz po raz czwarty odwiedzili nasz kraj, promując najnowsza płytę wydaną w 2006 roku, zatytułowaną "You're All Living In Cuckooland". Liderem zespołu jest śpiewający charakterystycznym, wysokim głosem basista Burke Shelley. Na koncercie Budgie już raz byłem, cztery lata temu. To był niezły występ, ale krótki, gdyż grali niespełna półtorej godziny. Tyle tytułem wstępu. Teraz przed nami kolejne spotkanie z legendą. Stare taśmy i płyty odkurzone przy okazji przypominania sobie tej muzyki. Dostępna literatura przeczytana, nagrany z radia wywiad z liderem przesłuchany. Pogoda niezła, bo nie ma jeszcze zimy. Można ruszać w drogę.
Jako suport wystąpił warszawski kwartet Leash Eye. Poprawne rockowe granie. Wokalista z charyzmą, gitarzysta też nietuzinkowy. Ktoś musiał poprzedzić występ gwiazdy. Na pewno był to dla nich powód do dumy i to było widoczne. Grali czterdzieści pięć minut.
Dziesięć minut po dwudziestej pierwszej w głośnikach słyszymy piosenkę z filmu Królewna Śnieżka, w której krasnoludki wyśpiewywały: "Hej ho, hej ho...", a na scenę wchodzi walijskie trio Budgie i rozpoczynają galopującym tempem tematu "Panzer Division Destroyed". Świetny początek, słychać bardzo dobrze obydwie gitary i perkusję, wokal wyraźny. Zapowiada się obiecująco. Dalej jeszcze lepiej, bo poszedł klasyk otwierający ich pierwszy album, zatytułowany "Guts". Wykonany wybornie z charakterystycznymi dla tego numeru riffowanymi frazami gitary. Potem po raz pierwszy sięgnęli po nową płytę, również mocnym akcentem - "Dead Man Don't Talk". W ciągu całego koncertu usłyszeliśmy jeszcze dwa nowe nagrania, reszta to absolutna muzyczna uczta. Same wielkie, niepowtarzalne i niezapomniane utwory. Pierwszy z nich, nawet dosyć przebojowy, "I Turned To Stone" z doskonałą solówką gitarzysty Craiga Goldy.
Koncert Budgie, Warszawa 'Progresja' 20.11.2008, fot. Meloman
Sztandarowy "Parents" rozpoczęli tym niesamowicie ciepłym, mocnym riffem. Ale potem, gdy trzeba było zagrać solówki, muszę stwierdzić, że Goldy wypadł blado. To nie to. Nic nie szkodzi, chłopak jest młody, więcej poćwiczy i następnym razem zagra lepiej. Tylko czy zrobi to tak jak niegdyś Tony Bourge? Gdy słucham tego nagrania w jego wersji słyszę jak gitara najpierw płacze, a potem krzyczy. Marzyło mi się właśnie podobne wykonanie na żywo. Jeżeli gitarzysta grający na co dzień z Dio tego nie zagrał, musi to być jednak trudne. Na szczęście, poza tym jednym przypadkiem, gra Craiga podobała mi się, grał z duszą i pietyzmem.
W pewnym momencie usłyszeliśmy charakterystyczny zakręcony i podwinięty riff gitary. To oczywiście "In For The Kill" z dudniącą jak pociąg towarowy partią gitary basowej i jednostajnym rytmem wygrywanym przez wszystkich muzyków. Był to początek niesamowitej wiązanki, bo dalej płynnie przeszli w "Chirurgię Mózgu", następnie w "Dokera", aby ponownie wrócić do "In For...". Wydawać się mogło, że to powinno być apogeum występu. Dalej było... jeszcze lepiej. Kolejna wiązanka, czyli połączenie "Spadochroniarki" z "Zoom Club" obaliła widownię na łopatki. Gdy już się wszyscy podnieśli, pod sceną zaczęły się jakieś tańce publiki, która rozgrzana została tym repertuarem do czerwoności. Musiałem więc przesunąć się trochę do tyłu, bo mógłbym zostać stratowany. I kto wtedy napisałby relację?
Koniecznie trzeba także napisać o perkusiście. Dawno nie słyszałem na koncercie tak doskonale nagłośnionych bębnów. Steve Williams w zespole jest już ponad trzydzieści lat. A jaki miał piękny zestaw perkusyjny. Wszystkie elementy w jasnym kolorze. Oczy się radowały, gdy się na to patrzyło.
Na zakończenie występu zasadniczego "Napoleon Bona" w dwóch częściach, gdzie w finale zespól pędził przed siebie teraz już cwałem, aby wreszcie wyhamować nagle, potężnie brzmiącym akordem. I to już koniec? Niezupełnie. Najpierw Shelley wybiegł na scenę z polską flagą i zawiesił ją gdzieś przy instrumentach perkusyjnych. Potem wielka owacja i na bis "Breadfan", czyli jedna z wizytówek zespołu. Było to porywające muzyczne widowisko. W głównych rolach tylko trzy osoby. Lecz to nie ilość świadczy o jakości. Mogliśmy się właśnie o tym przekonać. Grali łącznie godzinę i czterdzieści minut. Choć niezbyt długi, repertuar został wybrany doskonale przekrojowo z naciskiem na energię i moc. O niedosycie nie mogło być mowy.
Dla cierpliwych i dla tych, którzy nie musieli się spieszyć, przedłużeniem występu była możliwość bezpośredniego spotkania się z bohaterami wieczoru. Wyszli około pół godziny po koncercie. Podpisywali płyty, plakaty, można było porozmawiać i zrobić sobie wspólne zdjęcie.
Nie pisałem na początku o podróży, wspomnę jednak trochę o powrocie. Bardzo lubię, sunąć o północy samochodem przez puste ulice Warszawy. Tak się jakoś złożyło, że na wszystkich skrzyżowaniach w mieście jak i w podwarszawskich miejscowościach miałem w drodze powrotnej cały czas zielone światła. Zgadnijcie, jaki zespół słychać było w głośnikach w aucie? Tak, zgadliście.
Setlista:
1. Panzer Division Destroyed
2. Guts
3. Dead Man Don't Talk
4. Melt The Ice Away
5. Justice
6. Turn To Stone
7. Falling
8. Parents
9. In For The Kill / Crash Course In Brain Surgery / Hot As A Doker's Armplit / In For The Kill
10. Nude Disintegrating Parachutist Woman / Zoom Club
11. Napoleon Bona - Part One & Napoleon Bona - Part Two
12. Bis: Breadfan / Whiskey River / Breadfan