- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Blitzkrieg 4 (Vader, Trauma, Azarath, Vesania), Katowice "Mega Club" 21.09.2006
miejsce, data: Katowice, Mega Club (stara lokalizacja), 21.09.2006
Czwarta edycja festiwalu. Cztery znakomite kapele. Ponad cztery godziny bezlitosnej wojny błyskawicznej, bezapelacyjnie wygranej. Czwartej czwórki nie będzie - koncert zasłużył na piątkę z plusem. O tym, dlaczego aż lub tylko tyle, w telegraficznym skrócie wypowie się wasza korespondentka wojenna, która obserwowała zmagania na froncie "Mega Clubu" i miała okazję porozmawiać z kilkoma dowódcami.
Pierwsza walczyła Vesania. Zespół dał z siebie wszystko, mimo że przypadło mu niewdzięczne zadanie otwierania imprezy. Jak dowiedziałam się od Oriona, stało się tak z powodu Daray'a, który miał tego wieczoru do zagrania jeszcze koncert z Vaderem. Występ Vesanii był dość krótki, ponadto zespół nie mógł zagrać żadnych bisów. Wielka szkoda, bo set zdominowany przez utwory z "God The Lux" został wykonany na najwyższym poziomie i sądzę, że przekonał do tego albumu wszystkich, którzy rozpaczali za "Firefrost Arcanum". Szczególnie dobre wrażenie zrobiły na mnie "Legions Are Me" i "Rest In Pain", a podczas "Posthuman Kind" - zamiast spokojnie obserwować scenę - ruszyłam na pole bitwy. I chyba nie tylko ja czułam niedosyt, kiedy rozległy się pierwsze dźwięki mrocznego outro. O tym, że Vesania tę wojnę wygrała, świadczyło utrzymujące się jeszcze przez kilka minut skandowanie publiczności: "Phos-phor-ror!". Niestety nie usłyszeliśmy już tego ani żadnego innego kawałka. Orion o występie: "Jesteśmy zadowoleni, bardzo lubimy grać w Katowicach. Macie tu świetną publikę." Zapytany o techniczną stronę koncertu i nagłośnienie z rozbrajającą szczerością odpowiada: "Nie wiem, prawie nic nie słyszałem (śmiech)". Przy okazji zagadnęłam go jeszcze o "God The Lux": "Nie wiem, dlaczego ludzie krytykują ten album. Według mnie jest lepszy (od "Firefrost Arcanum" - red.). Polacy tak już mają, lubią narzekać." Ja narzekać nie zamierzam, a przynajmniej nie na Vesanię. Ale to był dopiero początek wieczoru...
Jak to na wojnie bywa, zdarzają się niewypały. Do takich z bólem serca zaliczyć muszę rewelacyjny od strony muzycznej występ Azarath. Spędziłam go na balkonie, obserwując sceniczne szaleństwo zespołu i prawdziwe tornado wśród publiczności. Azarath strzelał z amunicji najcięższego kalibru. Z głośników eksplodowało młócenie gitar i agresywny wokal, perkusja brzmiała jak wystrzały z karabinu maszynowego. Prawdziwa wojna. Ale dla mnie przegrana. Kiedy po fantastycznie przyjętym przez publiczność "For Satan My Blood" Bruno usiłował podnieść wartość artystyczną występu, rzucając w tłum pomiętymi obrazkami świętych, zwątpiłam. Trudno mi było uwierzyć, że tak dobra kapela posunęła się do tak prymitywnych chwytów, żeby czymś się wyróżnić tego wieczoru. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu obecnych w "Mega Clubie" koncert Azarath był prawdziwym gwoździem programu, ale ja ich występ zaliczę na minus. Mam do tego prawo.
Rany wojenne i inne obrażenia zmuszają nas czasem do chwilowego wycofania się. Bardzo żałuję, że przytrafiło mi się to akurat, gdy na scenę weszła Trauma. Temperatura na sali i okropny ścisk stały się nie do wytrzymania. Widząc, co ekipa Mistera robi z publiką już w trakcie pierwszego kawałka, z czystym sumieniem wyszłam. Byłam pewna, że pod moją nieobecność zespół zafunduje publiczności sto procent perfekcyjnego death metalu. I jeśli wierzyć dziesięciu losowo wybranym uczestnikom tego koncertu, nie pomyliłam się ani trochę.
Wreszcie na polu bitwy pojawił się Vader. W najwyższej, wojennej formie, ze świetnie opracowaną strategią. Nie zdziwiło mnie specjalnie, że wszyscy zgromadzeni fani mają już opanowany na blachę tekst z "Helleluyah (God Is Dead)" ani też, że bezbłędnie śpiewają razem z Peterem "Carnal" i "Xeper". Nie zaskoczył mnie także młyn podczas "This Is The War" ani szaleństwo przy "Wings". Po Vaderze spodziewaliśmy się świetnego występu i dokładnie taki nam zaserwowano. Niespodzianką było natomiast przejęcie mikrofonu przez Oriona podczas drugiego bisu. Kiedy Vader pożegnał się ze sceną, publiczność jeszcze długo domagała się powrotu. Ale jak sama nazwa wskazuje, wojna błyskawiczna nie może trwać wiecznie. O wrażenia z koncertu chciałam zapytać Petera, jednak widząc jak znika w tłumie fanów, udałam się do Mausera, który już rozdał swoją porcję autografów. Mauser: "Powiem szczerze, że w Katowicach zawsze dobrze nam się grało. I dzisiaj też było bardzo dobrze. Ale powiem też jedną niezbyt pozytywną rzecz. Tutaj nie ma żadnej wentylacji. To w zasadzie jedyny minus dzisiejszego koncertu." Nic dodać, nic ująć.
Po wojnie nastał pokój, a generałowie wyszli do żołnierzy, żeby świętować zwycięstwo. Ordery otrzymali ci, którzy wytrwali do końca. Czekamy na dalsze rozkazy. Do zobaczenia za rok!