zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku niedziela, 24 listopada 2024

relacja: Blackfield, Mati Gavriel, Warszawa "Progresja" 14.04.2011

15.04.2011  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
wystąpili: Blackfield; Mati Gavriel
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 14.04.2011

Parę dni temu w internecie rozsyłano sobie polityczne obrazki z podpisem "A ty co robisz 10 kwietnia?". Metalowa i rockowa brać mogłaby sobie rozsyłać obrazki związane z inną tragedią - pt. "A ty co robisz 14 kwietnia?". To właśnie tego dnia bowiem minęła pierwsza rocznica śmierci Petera Steele'a z Type O Negative. Co prawda Blackfield to zupełnie inna beczka muzyczna, niemniej wydaje mi się, że udanie się 14 kwietnia do "Progresji" było wcale niegłupim pomysłem na spędzenie tego wieczoru.

Blackfield, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni
Blackfield, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni

Obaj muzycy tworzący ten zespół zdają się lubić nasz kraj i odwiedzają go dość regularnie: czy to z występami solowymi (jak Aviv), czy też z innymi projektami (jak Steven Wilson z Porcupine Tree). Tym razem postanowili razem przyjechać do Polski na dwa koncerty, aby promować najnowszą płytę Blackfield: "Welcome to My DNA". Krążek znacznie ciekawszy od "Blackfield II", dlatego z optymistycznym nastawieniem podchodziłem do faktu, że zapewne zajmie lwią część setlisty. Zdaje się, że innym fanom duetu też to nie przeszkadzało, bo tak napchanej ludźmi "Progresji" chyba jeszcze nie widziałem. Między koncertami było duszno i nie dało się ruszyć - nawet cudowne ambienty Boards of Canada, które w tym czasie przygrywały, niespecjalnie poprawiały sytuację. W trakcie koncertu już na szczęście nie było czasu, by się tym przejmować. Zanim jednak wystąpił Aviv ze swoim brytyjskim przyjacielem, na scenie pojawił się inny Izraelita.

Mati Gavriel, bo o nim mowa, wyszedł na deski parę minut po dwudziestej. Wszystkie swoje kawałki zagrał sam: na gitarze bądź klawiszach. Pozostałe instrumentarium puszczał ze swojego MacBooka, stojącego na dwóch skrzynkach po piwie Tyskie. Jak sam wytłumaczył, w busie nie było miejsca dla jego zespołu, dlatego przyjechał w pojedynkę. Mimo to jego melancholijne ballady, wyśpiewane przejmującym głosem (czasem może nawet przesadnie) zrobiły na mnie pozytywne wrażenie - nawet jeśli ich monotematyczne teksty o nieudanych związkach raziły naiwnością, a czasem wręcz grafomanią (próbka: "I've entered your body - It feels so good"). Mati sprawiał jednak wrażenie autentycznego i sympatycznego, a także zdawał się samemu nie móc doczekać koncertu gwiazdy wieczoru - jego występ trwał niespełna pół godziny.

Mati Gavriel, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni
Mati Gavriel, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni

A po przydługiej przerwie technicznej (panowie chyba założyli od razu, że nie wyjdą na scenę przed 21) nastąpiło to, na co wszyscy czekali. Światła zgasły, muzycy Blackfield rozsiedli się przy swoich instrumentach, a Aviv od razu skupił uwagę publiczności swoją świecącą czerwonymi diodami kurtką. Na początek "Blood" - czerwone światło, które zalało scenę i zapowiedź "Here comes the blood" świetnie nastroiły na otwarcie koncertu. Owacje, a zaraz potem tytułowy utwór zespołu, czyli "Blackfield". Nowa płyta jest ok, ale debiutu już chyba nie przebiją. Dlatego cieszy mnie, że zagrali tego wieczora wszystkie moje ulubione kawałki z pierwszego krążka. Zanim jednak usłyszeliśmy "Pain", Aviv i Steven przedstawili solidną reprezentację "Welcome to My DNA": "Glass House" (na żywo brzmiał o wiele bardziej przekonująco, niż na krążku), "Go to Hell" i przebojowy "On the Plane". Zwłaszcza ten drugi zabrzmiał ciekawie, a to za sprawą nietypowej zapowiedzi: Aviv powiedział, że zagra teraz piosenkę, którą napisał dla swoich rodziców. A zaraz potem zaczął śpiewać to wzbudzające tyle oburzenia wśród fanów "fuck you all, fuck you"...

Zanim ochłonąłem po nieco wydłużonej wersji "Pain", oberwało mi się najlepszym kawałkiem z ostatniego albumu, czyli naładowanym typowymi dla tego zespołu emocjami "DNA". Trudno było nie mieć ciarek na plecach, stojąc w ciemnofioletowym świetle padającym ze sceny i słuchając, jak panowie śpiewają: "My deadly venom, soon I'll be dead / Go now my love, go now and never come back". Dalej wciąż nowy materiał - ten już trochę mniej wyrazisty: "Waving" (każdy artysta musi mieć w swoim dorobku piosenkę z tekstem "na na na") i "Rising of the Tide". I znów powrót do pierwszej płyty: "Glow". Aviv siada za pianinem i kreuje klimaty. Niestety, Wilson zszedł w tym czasie ze sceny, więc Izraelita zaśpiewał cały utwór sam. W ogóle panowie dość często wymieniali się partiami wokalnymi i bywało Stevena za mało przy mikrofonie. Jak śpiewa Aviv, wszyscy wiemy...

Blackfield, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni
Blackfield, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni

Na szczęście płytę "Blackfield II" zaprezentowano w najbardziej strawnych jej fragmentach: mam tu na myśli zwłaszcza rewelacyjny "Epidemic" i "Where is My Love?", którego refren zdawała się śpiewać cała sala. Nawet ograna "piosenka o misiach", czyli "Miss U", wypadła tego wieczora z większym czadem. A po "Once" zaraz na pocieszenie dostałem "The Hole in Me". Tak, ten niekończący się pochód przebojów sprawiał, że fani Blackfield mogli poczuć się tego wieczora traktowani przez zespół nawet lepiej, niż gwiazdy filmowe. Pomiędzy tymi utworami usłyszeliśmy jeszcze "Zigotę" i zapadający w pamięć "Oxygen" (już się przez chwilę bałem, że go nie zagrają, a to obok "DNA" zdecydowanie najlepszy kawałek na "Welcome to..."). Podstawowy set zakończyło kameralne "Dissolving with the Night".

Blackfield - jak zresztą chyba wszystkie inne projekty z udziałem Stevena Wilsona - ma w naszym kraju wielką rzeszę miłośników, ale i sami muzycy wiedzą, jak się naszej publice przypodobać. Aviv pochwalił się pod koniec koncertu, że jest w połowie Polakiem: jego rodzice urodzili się na ziemi piastowskiej. Zaraz potem, ku jeszcze większej uciesze publiki, dodał że wszystkie jego dotychczasowe dziewczyny były Polkami. A na koniec wyznał, że najlepsze jedzenie świata to pierogi. Lider Porcupine Tree z kolei obok każdego "thank you very much" dodawał polskie "dziękuję".

Blackfield, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni
Blackfield, Warszawa 14.04.2011, fot. Lazarroni

Po nie trwającej długo zachęcie publiki, muzycy wrócili na scenę. Zresztą każdy, nawet średnio rozgarnięty fan twórczości Blackfield, doskonale zdawał sobie sprawę, że muszą zabrzmieć jeszcze przynajmniej dwie piosenki. Pierwszą Wilson zapowiedział jako najwcześniejsze dzieło tego projektu i już swego rodzaju hymn. Oczywiście chodziło o wzruszające "Hello". Drugą okazało się nieco mniej oczywiste "End of the World". A na koniec to, co zawsze: "Cloudy Now", przy którym wszyscy wykrzykiwali, jakim to są popieprzonym pokoleniem - niezależnie od tego, do której z mocno zróżnicowanych grup wiekowych, obecnych w "Progresji", dawali się zaliczyć.

To był naprawdę piękny wieczór. Nawet nie mogę się w żaden sposób przyczepić do setlisty, bo usłyszałem wszystkie swoje ulubione piosenki i sam nie ułożyłbym dla własnej przyjemności lepszej. Że może Aviv (przy całej sympatii dla tego muzyka) zbyt często odbierał mikrofon Stevenowi? Nieważne. Wilson nadrobi, jak przyjedzie następnym razem z Porcupine Tree. Oby to nastąpiło jak najszybciej.

Zobacz zdjęcia z koncertów:

- Blackfield, Mati Gavriel, Warszawa 14.04.2011,
- Blackfield, Kraków 15.04.2011.

Przeczytaj relację:

- Blackfield, Mati Gavriel, Kraków 15.04.2011.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?