- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Black Sabbath, Reignwolf, Łódź "Atlas Arena" 11.06.2014
miejsce, data: Łódź, Atlas Arena, 11.06.2014
No i co powiecie o koncercie Black Sabbath? Było wspaniale, czyż nie? W najśmielszych snach nie przeczuwałem, że występ legendy heavy metalu może potrwać aż 110 minut. Myślałem sobie: kurczę, jak zagrają 75 minut, to będzie dobrze. Nawet gdyby grali dobrą godzinę, to człowiek też byłby zadowolony, mając w podświadomości fakt, że Iommi, Osbourne i Butler dociągają powoli do siedemdziesiątki i nie będą mieli ochoty na długie wygibasy. Co więcej, przecież do tego koncertu mogło w ogóle nie dojść (jeśli wiecie, co mam na myśli). No ale odbył się i ci, którzy byli, nie powinni mieć absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Koncert w zasadzie wyprzedał się w trzy dni. Można się było tego spodziewać, a kto się nie spieszył z kupnem, ten pewnie łaził pod "Areną" jak ci wszyscy biedacy ze spóźnionym refleksem. Tak więc do obiektu przy al. Bandurskiego nalazło 15 tysięcy ludzi. Aż miło było popatrzeć, jak napływa ta armia maniaków ciężkich brzmieć. Cóż, po prostu nazwa Black Sabbath działa jak magnes. Przedostatni koncert tej formacji w Polsce (Warszawa, 19 czerwca 2007), co prawda pod szyldem Heaven and Hell, okazał się frekwencyjną wtopą. Wtedy nawet niezbyt duży "Torwar" miał całe sektory pustawe. W Katowicach było chyba lepiej.
Występ Black Sabbath odbył się w ramach "Impact Festival". No właśnie, i tu mam pewne zastrzeżenia, bo początkowo nikt nie mówił o festiwalu, a o regularnym koncercie. Pełne uczestnictwo w nim to był wydatek rzędu 500 zł, co jest już bardzo wygórowaną ceną. Trzeba otwarcie powiedzieć, że jak na festiwal, to raczej słabo dobrane zostały pozostałe kapele: w pierwszym dniu (11 czerwca) oprócz gwiazdy wieczoru (Sabbath) wystąpili jeszcze Reignwolf, Skillet i Cochise; w drugim dniu (12 czerwca) na scenie pojawili się Alter Bridge, Walking Papers, The Treatment, Alegorya i w charakterze headlinera Aerosmith. Dla mnie prawdziwy festiwal byłby wtedy, gdyby u boku gwiazd wystąpiły inne gwiazdy, a nie zespoły, które niewiele jeszcze znaczą w rockowym światku (nie mówię, że są złe). Poza tym równie durnym wymysłem był podział na dwie sceny. Tak można było zrobić, gdyby występowało co najmniej 10 grup. I rzecz ostatnia. Na bilecie GCEE, który zakupiłem na fali piekielnej euforii za 440 zł (pierwszy i ostatni raz), było napisane, że wpuszczają od 16:00, początek koncertu w hali zaś był o 19:45. Trzeba było wykazać się nieziemskim hartem ducha, by wytrwać pod sceną przez 3 godziny i 45 minut. Trochę pomagało AC/DC, które umilało czas oczekiwania. Niestety mój bilet się zmarnował, bo do Łodzi dotarliśmy o 17:00, więc nie było już sensu spieszyć się pod scenę. Ponadto zgubiłem go i nie mam pamiątki. Dobrze, że coś mnie tknęło i sfotografowałem go przed koncertem.
Black Sabbath, bilet z koncertu, Łódź 11.06.2014, fot. Mikele Janicjusz
"Atlas Arena" to potężny obiekt. Byłem tam po raz pierwszy i rzeczywiście hala robi wrażenie. Płyta podzielona była dokładnie na pół przez barierki, które odgradzały strefę GC. Scena była niewielka, jak na możliwości obiektu, ale właściwie muzykom Black Sabbath nic więcej nie potrzeba; w 2014 roku nie są już zbyt mobilni. Pod sceną, co zaskakujące, było wielu młodych ludzi, z rozmów wynikało, że jeszcze przed maturą. To cieszy, bo dowodzi, że brytyjski zespół tworzy ponadczasową i ponadpokoleniową muzykę.
Kuku... kuku...
Warto parę zdań mimo wszystko poświęcić zespołowi Reignwolf, który miał zaszczyt zaprezentować się przed Sabbathami. (Pozostałych supportów nie widziałem). Reignwolf tworzy trzech muzyków: charyzmatyczny Jordan Cook - gitarzysta, ale też perkusista i śpiewak, Stitch - basista i Joseph Bradley - perkusista. Na łódzkiej scenie wykonali energetycznego, prawdziwego rock and rolla, z domieszką grunge'owego brudu spod znaku Soundgarden czy nawet Nirvany. Koncert rozpoczął Cook od wejścia na stojący samotnie z przodu sceny bęben, z gitarą w łapskach i dał takiego czadu, że natychmiast przykuł uwagę tłumu. Potem zagrał też piosenkę jednocześnie bębniąc nogą, grając na gitarze i śpiewając do mikrofonu trzymanego w ręce! Do końca koncertu panowie zdążyli jeszcze niejednym zaskoczyć: a to Cook pogonił wszystkich, by został na scenie sam, pokazując, że można grać równocześnie na gitarze i perkusji, nie przestając śpiewać, a to zeskoczył do fosy, by odegrać jeden kawałek między fanami z pierwszych rzędów, a to muzycy powymieniali się instrumentami, a to "wędrująca" po scenie perkusja... No nielicho się działo przez 45 minut. "Wszyscy czekacie na Black Sabbath, ja też" - powiedział w pewnym momencie wokalista, a potem dodał, że bardzo spodobała mu się Polska. Nam spodobał się Reignwolf, więc jesteśmy kwita.
Kuku... kuku...
Kiedy przygotowywał się do występu zespół Black Sabbath, technicy zasłonili scenę wielką czarną kotarą, przez którą prześwitywały dwa diabełki. O godzinie 21:00 usłyszeliśmy złowieszczy śmiech - ja pierdolę, to początek misterium. Ozzy rzucił jeszcze kilka słów na powitanie, ja zaintonowałem hasło "Black Sabbath", które tłum podchwycił, a chwilę później zabrzmiała muzyka. Nie ma potrzeby dublować całkiem dobrej relacji Sierpiniaka, więc skupię się na tym, czego nie uwzględnił w swym tekście. Podobał mi się wystrój sceny, z tym, że mógł być jeszcze bardziej ubogi, najlepiej taki, jak w początkach kariery. Na scenie była tylko perkusja, rozbudowana w cholerę, stojąca na podwyższeniu. Po obu stronach rzędy głośników z wymalowanymi na biało krzyżami lub diabłami (heaven or hell?). Na tylnej ścianie telebim (czy potrzebny?). Scena była bardzo bogata, jeśli chodzi o oświetlenie. Tyle jupiterów było przyczepionych do rusztowań, że aż nie do uwierzenia. Podobnie nagłośnienie. Przez cały koncert dźwięk był fantastyczny.
Wałkowali klasykę, do której gdyby tylko dołożyli "Sabbath Bloody Sabbath" i "Electric Funeral", to byłoby wszystko, co chciałbym usłyszeć na żywca. Nie grali porywająco, niestety. Szczególnie Geezer - tak, jak gdyby bez świadomości, że na sali jest publiczność. Nie zrozumcie mnie opacznie: jego bas warczał jak należy. Zabrakło mi tylko tej iskry, radości z muzykowania. Nie uśmiechnął się do nas bodaj ani razu. Ba, nie spojrzał nawet dalej niż sięgał gryf. Więcej kontaktu wzrokowego miał Iommi, choć i on nie był jak wściekły byk. Ozzy. Kuku... kuku... Ozzy zgrzony, upocony, ale frontman pierwszorzędny. Kto pozostał obojętny na jego klaskanie i machanie łapami w prawo i lewo, na jego odzywki? Miał chłop jeszcze siłę polewać ludzi wodą z wiader. Być może dlatego instrumentaliści nie musieli się wychylać, całe show wziął na siebie Książę Ciemności. Jest jedno słowo, które dobrze oddaje stan umysłu Ozzy'ego, zgadnijcie jakie? Ha, ha, ha, ha.
Nie wszyscy fani pod sceną zachowywali się jak zwierzęta. Znów za wiele wokół mnie było telefonów i aparatów fotograficznych. Dobra, ja wiem, że to kogoś kręci, ale jakoś trudno mi czasem zacisnąć zęby. Zawsze w takiej sytuacji pytam, czy nie szkoda ci zabawy, dobry człowieku? Kupiłbyś sobie DVD i miał frajdę, a tu byś się wyszalał. No, ale pomimo tego zabawa była przednia. Momentami robił się ścisk niezmierny. Ochroniarze rozstawieni co dwa metry nie nadążali czasami zdejmować ludzi lecących w kierunku sceny. Był nawet moment, że jeden ubrany na biało pan usiłował wtargnąć na scenę. Był tak szybki, że gdyby nie kamerzysta, który w ostatniej chwili zdążył przytrzymać luja za nogę, dopiąłby swego. Kuku... kuku... ten dopiero był crazy!
Naprawdę świetny koncert. Nie magiczny, ale świetny. Nie umiem tego wyjaśnić, więc spróbuję powiedzieć w ten sposób: trzy lata temu grał w "Ergo Arenie" solowy projekt Ozzy'ego. Koncert trwał (tylko) ok. 85 minut, repertuar obejmował (tylko) kilka klasyków Black Sabbath, a jakoś tam ryczałem ze wzruszenia, a tu nie. I jak to wyjaśnić?
Przeczyta: relacja autorstwa Roberta "Sierpiniaka" Sierpińskiego.
Co do Geezera... On przecież zawsze jest taki :) Iommi też uśmiecha się jedynie od czasu do czasu, ale gdy już to robi, to wiedz, że coś się dzieje ;)
Materiały dotyczące zespołów
- Black Sabbath
- Reignwolf
- Skillet
- Cochise
Zobacz inną relację
Black Sabbath, Łódź "Atlas Arena" 11.06.2014
autor: Robert "Sierpiniak" Sierpiński