- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Black Sabbath, Łódź "Atlas Arena" 11.06.2014
miejsce, data: Łódź, Atlas Arena, 11.06.2014
Black Sabbath zna każdy miłośnik ciężkich brzmień. Fani zespołu wiedzą doskonale, że po wielu latach rozłąki z pierwszym wokalistą panowie na nowo doszli do porozumienia. Kiedy się to stało, powstała świetna płyta, która okazała się nie tylko sukcesem artystycznym, ale i największym komercyjnym w historii formacji. Jednak, co najważniejsze, muzycy poszli za ciosem i mimo podeszłego wieku i wielu przeciwności losu ruszyli w trasę. Trzeba powiedzieć, że trudności było niemało - najpierw nieporozumienia z pierwszym perkusistą zespołu Billem Wardem, które sprawiły, że nie uczestniczył w nagrywaniu płyty i trasie, do tego choroba nowotworowa Tony'ego Iommiego, która wymusiła, poza pojedynczymi występami, przesunięcie trasy z roku 2012 na 2013. Koniec końców zespół trzyma się dobrze i w końcu ku uciesze polskich fanów dotarł do naszego kraju. Black Sabbath wystąpił w łódzkiej "Atlas Arenie" 11 czerwca w ramach "Impact Festival 2014".
O festiwalu krótko - żaden to festiwal, gdy jest jeden headliner i zespoły o tak małej popularności, że łapią się tylko na support. Dlatego skupmy się na gwieździe wieczoru, czyli Black Sabbath. Parę minut przed godziną 21 zza zasłoniętej czarną kotarą sceny można było usłyszeć charakterystyczny śmiech Ozzy'ego. Przez kurtynę prześwitywały postacie dwóch diabłów. Zgasły światła, w powietrzu czuło się, że naładowana energią publiczność nie może się doczekać występu. Rozbrzmiały donośne syreny - zapowiedź "War Pigs" - i gdy napięcie sięgnęło zenitu, zasłona opadła, a licznej publiczności ukazali się Ozzy Osbourne, Tonny Iommi, Geezer Butler oraz Tommy Clufetos. Wszystkich ogarnął szał.
Scena prezentowała się dosyć ubogo - każdy, kto oglądał filmy z ubiegłorocznych koncertów, na pewno to zauważył. Brakowało monumentalnej scenografii przypominającej pajęczynę oraz dodatkowych ekranów. Pozostało tylko czarne tło i jeden ekran - zamiast trzech. Nie pozwoliło to wszystkim widzom w jednakowy sposób cieszyć się naprawdę świetnymi teledyskami i wstawkami filmowymi. Chociaż ekran dzielił się, ukazując materiały poprzeplatane widokiem muzyków na scenie, jednak to już nie ten sam efekt. Poza tym scena była jakby mniejsza. Publice to jednak nie przeszkadzało - nikt nie oczekiwał w przypadku tego zespołu show. To nie Rammstein. Tu liczy się przede wszystkim muzyka.
Dźwięk pozostawiał nieco do życzenia - był trochę zbity i nieselektywny. Wokal Ozzy'ego był za bardzo podbity, a gitary za bardzo na siebie nachodziły, co w połączeniu z mocną perkusją tworzyło nie do końca klarowny dźwięk. Przyczyną mogło być spore echo w hali. Jednak czy prawdziwym fanom, którzy znają prawdopodobnie każdą zagrywkę i akord, przeszkodziło to w dobrej zabawie? Jasne, że nie!
Zespół zaczął od swoich największych hitów z pierwszych czterech płyt. Po "War Pigs" publika usłyszała "Into the Void", "Under the Sun / Every Day Comes and Goes" oraz "Snowblind". Następny w kolejności był "Age of Reason" z najnowszej płyty. Utwór świetnie sprawdził się na żywo i ciężarem dorównywał klasycznym kawałkom. Zresztą każdy, kto słyszał nową płytę, wie że formacja wróciła w niej do swoich korzeni - ciężkich, chwytliwych riffów, ciekawej melodii i sprawdzonej już kompozycji i struktury utworów. Wszystkie kawałki zagrane na koncercie miały uwspółcześnione brzmienie - były wykonane mocniej i szybciej, przez co nabrały dodatkowej mocy.
Następnie Sabbaci wrócili do utworów z pierwszej płyty - co chyba sprawiało publice największą radość. Zgasły światła, w tle można było usłyszeć padający deszcz. Wszyscy wiedzieli, że zaraz zacznie się "Black Sabbath", która na żywo robi jeszcze bardziej upiorne wrażenie niż na płycie. Dalej można było usłyszeć trochę monotonne "Behind the Wall of Sleep" oraz klasyczny "N.I.B", który ożywił publikę. Potem zespół zaprezentował kolejne dzieło z nowej płyty - mroczny "End of the Beginning". To już była ponad połowa koncertu, a panowie, mimo podeszłego wieku, wcale nie tracili rezonu. Ozzy cały czas trzymał kontakt z publiką, gwizdał, pohukiwał przed utworami, krzyczał "I'm crazy", "go fucking crazy", motywował publikę do krzyku - "I don't fucking hear you", "louder". Biegał po scenie i oblewał pierwsze rzędy wodą z wiadra. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Co najważniejsze - miał dobry głos, co już nieczęsto mu się zdarza. Nie wiem, co ten człowiek bierze i co mu jeszcze we krwi pływa, ale sądząc po efektach ewidentnie mu to służy. Geezer trzymał się trochę na uboczu, jednak to, co wyprawiał swoim instrumencie, tylko potwierdza, że jest wciąż jednym z najlepszych basistów na świecie. Ujrzeć, jak gra Tonny Iommi na żywo, to naprawdę cudowne, muzyczne doświadczenie. Cieszy też fakt, że mimo ciężkiej choroby wciąż się uśmiecha, doskonale wygląda, a jego gra wciąż jest doskonała.
Kolejnym utworem był instrumentalny "Rat Salad", w którym swoim solowym występem mógł popisać się perkusista Tommy Clufetos. Kojarzycie Zwierzaka z "Muppetów"? Taki totalnie szalony potwór grający na bębnach. Tommy to jego inkarnacja i to dosłownie. Jego energia była niesamowita - facet ma naprawdę potężne uderzenie. Widać to było w solo - popis żywiołowości, energii i nieposkromionej siły. Niestety brakowało w tym zupełnie melodii. Muzycznie nie zachwycił, ale show pierwsza klasa.
Koncert zbliżał się ku końcowi, a największe, sztandarowe hity jeszcze nie zabrzmiały. Zmienił to "Iron Man" i chóralne zaśpiewywanie charakterystycznego "Ooooo ooo ooo" przez publiczność. "God is Dead" to singiel z nowej płyty, który również bardzo dobrze sprawdził się na żywo. Następnie przyszedł czas "Dirty Women" z bardzo pikantnymi filmowymi przebitkami na ekranie. Nie jest to specjalnie wybitny utwór i przyznam, że nie wiem czemu Sabbaci grają go na żywo. Mają przecież dużo innych, o wiele lepszych kompozycji. Ale nie ma co narzekać, bo wyjątkowo dobrze się go słuchało. Potem Ozzy powiedział, że nadchodzi już ostatnia piosenka, ale jak publiczność da z siebie wszystko, to zagrają więcej. Więc gdy zabrzmiały pierwszy riffy "Children of the Grave", wszyscy po prostu oszaleli. Subiektywnie rzecz biorąc ten kawałek wyszedł najlepiej ze wszystkich. Oczywiście publika zasłużyła na kolejny utwór - nie mogło być inaczej - to był "Paranoid". Ogólnej euforii nie da się opisać.
Koncert był świetny. Może dziwić brak niektórych kompozycji, jak chociażby "Symptom of the Universe", ale - jak wspomniał w jednym z wywiadów Iommi - Ozzy wokalnie mu nie podoła. Jednak w zaprezentowanym repertuarze jego głos wciąż sprawdza się doskonale. Panowie dali naprawdę doskonały występ. Siła, energia oraz świetna muzyka. Było to szczególnie ważne wydarzenie, biorąc pod uwagę niedawne wypowiedzi, że jest to ostatnia trasa grupy. Jeżeli ktoś nie był, a jest fanem heavy metalu i naprawdę dobrego rocka, powinien żałować, bo stracił niezapomniany koncert.
Przeczytaj: relacja autorstwa Mikele Janicjusza.
Glos Ozziego dobry, brzmienie dobre.
Bylem widzialem, zaliczylem.
Ozzy zapowiedział w pewnym momencie że zagrają u nas w przyszłym roku. Oby.
tak czy siak - koncert pierwsza klasa!
Materiały dotyczące zespołów
- Black Sabbath
- Reignwolf
- Skillet
- Cochise
Zobacz inną relację
Black Sabbath, Reignwolf, Łódź "Atlas Arena" 11.06.2014
autor: Mikele Janicjusz