- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Avenged Sevenfold, Łódź "Atlas Arena" 4.06.2014
miejsce, data: Łódź, Atlas Arena, 4.06.2014
Avenged Sevenfold to bardzo specyficzny zespół. Zaczynając jako grupa metalcore'owa z czasem nabrał bardziej hardrockowego i heavymetalowego sznytu. Jednak do dziś nie zaprzestaje muzycznych poszukiwań, łącząc różne style, co zapewniło mu oryginalne i rozpoznawalne brzmienie. Umiejętności Avenged Sevenfold docenił Mike Portnoy, były członek Dream Theater, dołączając do zespołu w trakcie trasy promującej album "Nightmare". Ostatnia płyta formacji okazała się komercyjnym sukcesem, a co ważniejsze - zebrała w większości pozytywne recenzje. Mimo to zespół posiadający tak dużo fanów, ma również wielu wrogów. Zarzucają oni A7X wtórne brzmienie, "piosenkowatość", pójście w komercję, nie trawią też ich scenicznego image?u. Polscy fani jednak od dawna czekali na wizytę zespołu w naszym kraju i w końcu się udało. 4 czerwca 2014 roku kapela po raz pierwszy dała koncert w Polsce.
Jak duże było zatem moje zdziwienie, gdy po przyjściu na miejsce zobaczyłem, że hala była prawie pusta. Na trybunach łódzkiej "Atlas Areny" siedziało niewiele osób, a płyta była zapełniona tylko do połowy. Sytuacja nie uległa zmianie do końca koncertu. Wiadomo było od dawna, że bilety nie sprzedają się za dobrze, ale żeby aż tak źle? Nigdy nie widziałem takich pustek na żadnym koncercie halowym. Pewnie dlatego organizator zrezygnował z podziału na strefy. Kto chciał, zajmował dowolne miejsce, niezależnie od zakupionego biletu. Większości osób na pewno się to podobało, jednak jestem pewien, że wielu - szczególnie tych, którzy zapłacili więcej za miejsce pod sceną - poczuło się oszukanych. Fani oczywiście nie narzekali i po prostu cieszyli się muzyką, jednak organizator wykazał się totalnym brakiem profesjonalizmu. Jak się okazało, Avenged Sevenfold ma w Polsce bardzo oddanych zwolenników, jednak nie tak wielu, jak w innych krajach. Wszyscy raczej zmieściliby się w katowickim "Spodku" lub nawet warszawskiej "Stodole".
Zespołu to jednak nie zniechęciło i dał naprawdę dobry koncert ze świetnym show, które na pewno zadowoliło każdego. Występ w Łodzi był początkiem europejskiej trasy promującej album "Hail to the King", dlatego w setliście znalazło się parę niespodzianek i zmian w stosunku to trasy po Stanach Zjednoczonych.
Panowie z Kalifornii zaczęli od ostatniego singla, "Shepherd of Fire". Już na samym wejściu było widać, że mocno zainwestowali w pirotechnikę. Płomienie buchały na scenie dosyć często aż do końca występu, dzięki czemu atmosfera była cały czas gorąca, co szczególnie dało się odczuć bezpośrednio pod sceną. Następne w kolejności były "Critical Acclaim", "Welcome to the Family", "Heil to the King". Mocniej zrobiło się przy "Doing Time", jednak zespół znowu zwolnił przy nastrojowym "Buried Alive", przy którym publiczność wyciągnęła zapalniczki i podniosła wysoko włączone telefony. Naprawdę widok robił wrażenie. Potem zespół zaskoczył wszystkich utworem "So Far Away", zagranym by uczcić pamięć zmarłego perkusisty Jamesa Sullivana. Dalej zaczęło się już naprawdę mocne granie i Avenged Sevenfold nie zwalniał tempa do końca.
Gdy wybrzmiały pierwsze dźwięki "Nightmare", tłum oszalał. Zespół dawał czadu i publika również. To drugie jest o tyle ciekawe, że jej dużą część stanowiła płeć piękna, która udowodniła, że jest także daleka od słabej. Dla uspokojenia atmosfery Synyster Gates zagrał solo na gitarze. Początek był niepozorny, ale z każdym kolejnym akordem było słychać jego kunszt, a nawet maestrię. Jego palce latały po gryfie jak szalone, cały czas utrzymując świetną melodię. Publika nagrodziła go za ten występ gromkimi brawami. Następnie formacja zagrała jeden ze swoich największych hitów - "Bat Country", tuż za nim wybrzmiały "Afterlife", "This Means War" oraz prawdziwa petarda - "Almost Easy". Po tym utworze zespół na chwilę zszedł ze sceny, tylko po to, żeby po chwili powrócić i zagrać "Unholy Confessions". Wieczór standardowo zakończył "A Little Piece of Heaven".
W trakcie koncertu zdałem sobie sprawę, dlaczego Avenged Sevenfold nie zapełnił hali. To jest po prostu bardzo amerykańska formacja - w nie do końca dobrym znaczeniu tego słowa. Wielu ludzi może drażnić ich metalcore'owy wygląd, a także zamiłowanie do lekko popowych wstawek wokalnych. Wielu fanów metalu nie trawi takich rzeczy, uznając je po prostu za komerchę. Czasami faktycznie śpiew wokalisty wybijał z rytmu. Brakowało mu tej energii obecnej na płytach, przez co czasami nawet te najszybsze utwory, jak chociażby "Almost Easy", trochę traciły tempo na żywo. Jednak A7X nie można odmówić jednego - naprawdę solidnego muzycznego warsztatu. Panowie mają doskonałe wyczucie melodii, eksperymentują, łączą ze sobą wiele niepasujących na pierwszy rzut oka elementów, dzięki czemu osiągnęli swoje niepowtarzalne brzmienie i oddanych fanów (w większości młodzież, ludzie po 30 byli raczej rzadkością).
Może i publika była nieduża, jednak dało się zauważyć, że bardzo oddana i żywiołowa. W trakcie koncertu pojawiła się nawet spora polska flaga przygotowana dla zespołu przez fanów. Krążyła często nad głowami i przyciągnęła pozytywnie uwagę zespołu. Krążyła w sumie dosyć często, co w pewnym momencie zaczęło się robić trochę irytujące - dało się słyszeć teksty w stylu "co? znowu flaga?!". No, ale grunt, że muzykom się podobało.
M. Shadows cały czas utrzymywał kontakt z tłumem, był pod wrażeniem jego energii, a puste miejsca na widowni - jak sam powiedział - zmotywują zespół do jeszcze lepszej gry i pozyskania jeszcze większej liczby fanów w naszym kraju. Obiecał też, że Polska od tego momentu stanie się obowiązkowym przystankiem na każdej kolejnej trasie zespołu. Poczekamy, zobaczymy. W każdym razie Avenged Sevenfold trzeba zobaczyć na żywo chociażby raz, bo to naprawdę dobre, muzyczne doświadczenie.
To moze i ja napiszę kilka słów . Zostawiam temat, czy zespół dobry czy zły, bo to bardzo subiektywne . Ja uważam ,ze dwie ostanie płyty rewelacja.
Wracając do koncertu. Show 1 klasa , nagłośnienie siła ,instrumenty brzmiały selektywnie ,żadnych sprzęgleń , głośność idealna , chłopaką się chciało... co było widoczne.
Odrębna sprawą jest frekwencja ,albo inaczej ... jest klika zespołów z pogranicza rocka i metalu ,które są w stanie zapełnić taki obiekt, nie należy do nich avenged sevenfold .
Ewidentnie organizator nie wstrzelil sie z miejcem ,choć uwazam ,ze akustyka Atlas Areny wraz z dobrym dzwiękowcem dała przyjemnośc obcowania z muzyką.
Reasumując . Dobry koncert ,dobrego zespołu ze słabą frekwencją ale przecież to nie lata 80 czy 90 gdzie metal rządził
Pozdrawiam