- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Annihilation Tour 2009", Kraków "Lost Highway" 17.03.2009
miejsce, data: Kraków, Lost Highway, 17.03.2009
17 marca 2009 to dzień najbardziej krwawego i bezlitosnego ataku blackmetalowych hord na cesarsko - królewskie miasto Kraków. Cztery (a tak naprawdę pięć) ekip miało na celu kompletną destrukcję, totalną zagładę i wypełnienie ostatecznych postulatów jednej z ikon popkultury - Krzysztofa Kononowicza - "żeby nie było niczego".
Plakat reklamujący imprezę, wszystkie newsy w internetach i poza nimi zapowiadały cztery rodzime, grające zły metal, składy. Z pewnym zdziwieniem zakonotowałem, że z niewielkiej salki koncertowej słyszę język czeski i... skrzypce! Porzuciłem znajomych, piwo i rzuciłem się na rekonesans. Na scenie czwórka sympatycznych młodzieńców, wyglądających odrobinę znajomo - tak, to przecież Vesna (dawniej Adultery), folkowo-blackowa ekipa z Czech.
Panowie zagrali kilka numerów w swoim stylu - gitarowe łojenie, trochę growlu, trochę czystego wokalu i skrzypeczki - czasem solo, a czasem jako uzupełnienie gitar i perkusji. Osobiście kupiłem ich występ, przekonali mnie - ale miałem niejasne wrażenie, że moją opinię podziela może pięć osób na sali. Vesna zdecydowanie nie pasowała do profilu imprezy, odstawała tak, jak odstawałby Robert Kubica na zawodach Strong Manów. Niemniej jednak, kiedy z głośników usłyszeliśmy "Hej górale", zaśpiewane po polsku, parę osób zaczęło przytupywać nóżkami. Chętnie zobaczyłbym Vesnę jeszcze raz, najlepiej na nadciągającym "High Seas and Low Lands Tour", jako support przed Heidevolk, Alestorm i Tyr.
Sympatyczni Czesi szybko pożegnali się z publicznością, a na scenie zaczęła rozstawiać się Enclave. Granie przed własną publicznością zobowiązuje - i chyba presja trochę zjadła muzyków. Koncert rozpoczął się od "Czarnego Płomienia Nienawiści", który wypadł całkiem nieźle. Później było trochę słabiej - "Prawo odwetu na skurwysynach" lekko trąciło nudą i rutyniarstwem, miałem wrażenie jakiegoś przetrenowania w tym wykonaniu. Lepiej zabrzmiało "Na pohybel chrześcijaństwu", ale też nie przekonało mnie do krakowskiego składu. Słaby występ, trema, brak scenicznej charyzmy i przerost formy nad treścią - technicznie bez zarzutu, ale zabrakło błysku żyletki przy oku. Oddać należy jednak sprawiedliwość - pod sceną zrobił się mały mosh pit, a zagęszczenie w sali zauważalnie wzrosło od występu Vesny.
Przeciętne wrażenia, jakie zostawiło po sobie Enclave szybko zostały starte przez występ Furii. Nihil, jak zwykle przyklejony do półlitrowego źródła płynnej inspiracji, nie pozostawił żadnych wątpliwości, że potrafi zagrać na maksa odkręcony gig. Mieliśmy okazję obejrzeć cały repertuar blackowych numerów kabaretowych - mroczny i posępny, antyludzki wokalista, jego kaptur i bluza zasunięte pod szyję w manifeście pogardy dla człowieczeństwa, picie wódki z gwinta, ignorowanie publiczności, wściekłe grymasy do aparatów i obowiązkowy corpse paint. Mimo tego całego cyrku widownia reagowała bardzo żywiołowo, momentami wydawało się, że na sali jest nie setka, a dobre trzy setki ludzi - nie ma to jak wierni i oddani fani. Kiedy zaczęło się "Nade Mną Mgła" sala oszalała, mosh pit zaczął się naprawdę rozkręcać. Przy dźwiękach "Zgniję, nie odpowiem!" szaleństwo osiągnęło szczyt. Dobry występ, z wszystkimi niezbędnymi elementami starej szkoły.
O 21:30 sala zagęściła się jeszcze bardziej - bo na scenie pojawiła się trójka sympatycznych młodzieńców z wrocławskiej formacji Anima Damnata. Już od pierwszych dźwięków dało się poczuć, że dziś wieczór nie będzie litości! Deathmetalowe pandemonium spod znaku shit, sex & satan nie pozostawiło wątpliwości, że Anima w pełni zasługuje na swoją sławę i uznanie. To prawdziwie brudna, zła muzyka, zagrana technicznie i jednocześnie z wielkim ładunkiem emocji. Sceniczny image zespołu - łańcuchy, maski i skóry, połączony z niesamowitą siłą przekazu, mocą muzyki i warstwą treściową daje w efekcie jakość rzadko spotykaną na polskiej scenie. Nic dziwnego, że publice odwaliło totalnie, już przy trzecim numerze tłum kłębił się pod sceną, natomiast przy dźwiękach "The Promethean Burden" pod sceną (w mikroskopijnej, zatłoczonej do granic możliwości salce) pogowało kilkadziesiąt osób.
Setlista jak marzenie, same najlepsze kawałki ścierwa. Zaserwowano nam totalnie miażdżące "Prometheus Coprophagus" i "Antichristian Nuclear Shitlust". Dzieła zniszczenia dopełniła zagrana na bis "Celebracja Ascezy", która rozpaliła chyba nawet największych sceptyków.
Ten gig tylko utwierdził mnie w moim przekonaniu, że Anima Damnata to profesjonaliści w każdym calu. Jeśli zawita do waszego miasta - możecie w ciemno kupować bilety, goście na pewno zrobią robotę.
Dziesięć minut po Animie na scenie zainstalowała się ciemna gwiazda wieczoru - Infernal War. Przyznam szczerze, że to była moja pierwsza styczność z częstochowskim składem na żywo - dotychczas znałem ich tylko z nagrań studyjnych - teraz już wiem, że żywioł zniszczenia, jaki kryje się za ich muzyką, w pełnej postaci objawia się dopiero na scenie. To piekielny czołg, bestia z piekła, która przetacza się po słuchaczu, rozwalając na kawałki wszelkie złudzenia, diabelska machina, która ma tylko jeden cel - zniszczenie totalne.
Panowie zaczęli od "Spill the Dirty Blood of Jesus" - wgniatającego w podłogę numeru. W ich muzyce nie ma żadnego miejsca na litość czy kompromis. Jest czysta nienawiść, zła moc i pierwotna, surowa jak wieprzowa półtusza siła. Poźniej dostaliśmy "Crushing Impure Idolatry" i chyba stare "Genocide Command" ze splitu z Warhead (album "Explosion") - ale mogę się mylić. Przyznać należy, że setlista, tak jak w przypadku Animy, była pierwsza klasa - "Lata Niewoli", "Ściąć Nazarejczyka", "Crush the Tribe of Jesus Christ" to kawałki, które zabrzmiały rewelacyjnie i nie sprawiły żadnemu wielbicielowi piekielnych dźwięków zawodu. Koncert zakończył się absolutnie rozkładającym na łopatki "Death's Evangelist", przy którym publiczność znów dostała amoku. Rewelacyjny, niesamowity gig, zagrany na 110%. Wielkie brawa dla Infernal War - prawdziwej potęgi.
Ogólne wrażenie - jak najlepsze. Bardziej niż poprawne nagłośnienie, dobry dobór składu, rewelacyjne gwiazdy - Infernale i Anima, fajny support w postaci Vesny, dobry koncert Furii - w zasadzie prócz słabego występu Enclave i mikroskopijnych rozmiarów salki nie byłoby się do czego przyczepić.
Materiały dotyczące zespołów
- Infernal War
- Anima Damnata
- Furia
- Enclave