- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Anathema, Demians, Kraków "Studio" 21.10.2008
miejsce, data: Kraków, Studio, 21.10.2008
Uwielbiam kapele, które zawsze są w stanie mnie zaskoczyć, naprawdę. Nawet jeśli to, czego doświadczam w przypadku obcowania ze sztuką, jaką one oferują, odbiega całkowicie od moich oczekiwań. Takie zaskoczenie zaserwowała mi 21 października brytyjska formacja Anathema.
Ale może po kolei, albowiem, jak to z koncertami często bywa - na początku był support. Demians. Nazwa, która jeszcze parę miesięcy temu nie znaczyła dla mnie nic. Uległo to zmianie w momencie, gdy sięgnąłem po ich debiutancki album "Building an Empire". Przeczytałem gdzieś w prasie muzycznej stwierdzenie, jakoby sam Steven Wilson wychwalił ich niezmiernie. Nie szczędząc im pochwał i superlatyw ten wyjątkowy muzyk, jak mniemam, zwrócił oczy wielu fanów ambitnego grania w stronę ich naprawdę interesującej muzyki. Opinii frontmana Porcupine Tree przytaknąłem bez szemrania i przy trzecim już odsłuchu zacząłem bardzo poważnie nabierać apetytu na koncert.
Od strony organizacyjnej - nie mam zastrzeżeń - w klubie byłem jakieś pół godziny przed planowanym rozpoczęciem i ani się obejrzałem - Chapelon i spółka stali już na deskach sceny i pierwszymi dźwiękami przepięknego "Sapphire" przywitali krakowską publikę. Końcówka numeru powala słuchana z płyty, w wersji live całkowicie mnie zaczarowała, toteż zespół już na wstępie z roli "otwieracza" wywiązał się znakomicie. Dalej pojechali dość energicznie - z "Naive" i utworem otwierającym płytę - "Perfect Symmetry". Pojawiła się kompozycja, z której mózg zespołu jest szczególnie dumny, czyli "Sand". Był również premierowy, niezwykle żywiołowy, acz pod koniec nieco wyciszony numer z nadchodzącej świeżutkiej płyty Francuzów. Zabrakło mi w ich secie którejś z dwóch naprawdę przepięknych ballad, pochodzących z "Building...", a mianowicie "Temple" lub cudownego "Empire", ale cóż... Wszystkiego, jak się okazuje, mieć nie można, a wiele balladowych, nastrojowych fragmentów mają w zasadzie wszystkie ich pozostałe numery, więc nie jest źle. Podsumowując: support zagrał tak, że zacząłem się bardzo poważnie obawiać, czy Anathema wywiąże się z roli gwiazdy...
Niepotrzebnie. Już dźwięki puszczonego w charakterze intro "Parisiene Moonlight" dały mi do zrozumienia, że Anathema ma w planie wytworzyć tego wieczoru atmosferę iście nietuzinkową. Zanim na ten koncert w ogóle trafiłem, karmiąc się dźwiękami z ich ostatniego wydawnictwa, wyobrażałem sobie, jak będzie on wygląd. Biorąc pod uwagę fakt, że miał się odbyć w ramach "Hindsight Tour", wyobrażałem sobie, że zostanie on zaaranżowany, że tak to ujmę, raczej "na balladowo". Oczekiwałem koncertu skupionego wokół akustyczno - fortepianowych brzmień przy akompaniamencie wiolonczeli, z niewielką domieszką elektrycznych wioseł... Nic z tych rzeczy. Zaraz na wstępie spod paluchów Vincenta popłynął przekładaniec rozpoczynający "Deep". "Feel my heart burning..." itd... cisza... i jedziemy. Już pierwsze sekundy utworu wprowadziły mnie w naprawdę wyjątkowy klimat. Dwa poprzednie koncerty grupy, jakie widziałem w roku 2003 i 2006 na Metalmaniach, różniły się od siebie zasadniczo i, mając je "na koncie", myślałem, że bardzo dobrze wiem, do czego ten zespół jest zdolny. Myliłem się. Anathema tym razem rozwaliła mnie na łopatki rock n' rollowym feelingiem, z jakim odgrywali dosłownie każdy numer, nie wyłączając nawet ballad! Fenomen tego koncertu polegał na tym, iż udało im się bez problemu połączyć melancholijną, zadumaną atmosferę z istnym rockowym szaleństwem. Naprawdę nie mam pojęcia, jak oni to zrobili, ale jeśli ktoś wątpi, to zachęcam do zapoznania się ze studyjną wersją utworu "Panic". Z tym utworem wiąże się bardzo interesująca historia: kiedy zespół odgrywał tradycyjny, tytułowy "Judgement" i kiedy kawałek nabierał naprawdę niezłego tempa, muzyka nagle urwała się... sekunda przerwy.... "You know you ain't going nowhere..." i jedziemy z paniką. Nie ma wytchnienia, nie ma zmiłuj. Piękny moment!
Drugim fragmentem koncertu, który zaparł mi dech w piersi, było to, co wydarzyło się podczas "Lost Control". Nie wiem, czy ktokolwiek podzieli moje odczucie, ale odniosłem wrażenie, jakby w pewnym momencie Vincent i reszta zdali sobie sprawę z tego, że publika zaczyna naprawdę konkretnie śpiewać i jakby nieco "wyciszyli" swoje partie. Vincent: "Yes I'm falling. How much longer 'till I hit the ground...". Publiczność: "I can't tell you why I'm braking down..." Nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że ktoś może sobie pomyśleć: "aaaa, publika śpiewa na koncercie piosenki... cóż w tym dziwnego?" A i owszem - pewnie nic, ale co innego, kiedy parę tysięcy gardeł wykrzykuje: "I'm ruunning free, yeah...", a co innego kiedy tekst taki, jak ten powyżej. To się nazywa magia lub chemia.
Gdzieś po drodze pojawiło się "Closer" i "Far Away" z kapitalną linią basu, rewelacyjnie uwypukloną w refrenie, pojawiły się również utwory, które od zawsze pragnąłem usłyszeć na żywo, ale nie było mi to dane - takie, jak cudowny "Regret" i absolutnie genialny "Anyone Anywhere". Najnowsze wydawnictwo reprezentowane było przez trochę niecodzienne wykonanie "Are You There?" Tutaj na scenie został sam Danny i, dzierżąc w ręku akustyk, zagrał i zaśpiewał ten utwór w dokładnie takiej aranżacji, jak na "Hindsight", udowadniając, że zarówno instrumentalistą, jak i wokalistą jest doskonałym. Puszczone zza niego pojedyncze światło dopełniło całości niezwykłego wrażenia, jakie robił jego solowy występ. Z tego samego przekrojowego wydawnictwa pojawiły się jeszcze: "One Last Goodbye", "Angelica" czy mój ukochany "Temporary Peace". Był też "Fragile Dreams", lecz w swej pierwotnej, bardziej rockowej aranżacji. Zabrakło z tego wydawnictwa premierowego "Unchained", aczkolwiek obecność kilku zupełnie świeżutkich utworów z nie wydanej jeszcze nadchodzącej płyty całkowicie wypełniła tę lukę... i to z nawiązką, bo jeśli cały nowy krążek ma być taki, jak te premierowe strzały, to coś mi się zdaje, że dłuuuuuugo będę go wałkował, powaga.
Grupa nie zapomniała również o czysto metalowych akcentach swej dyskografii i zagrała "Sleepless" z płyty "Serenades" oraz "A Dying Wish" z "The Silent Enigma". Utwory te wywołały pod sceną naprawdę niezły młynek. Nie inaczej było zresztą przy "Empty", którego wyciszenie zostało przez publiczność podsumowane gromkimi okrzykami po to, by znów oszaleć w końcówce utworu.
Przepraszam najmocniej, jeśli coś pominąłem, przepraszam również za zaburzoną chronologię odgrywanych utworów, ale koncert wywołał u mnie tyle emocji, że chłodne analizowanie go jest niemożliwe.
P.S. Relację tę dedykuję mojej kuzynce Małgorzacie Róg, bez której nie byłoby mi dane zobaczyć tego absolutnie wyjątkowego show.
Zobacz inną relację
Anathema, Demians, Warszawa "Proxima" 20.10.2008
autor: Jakub "Rajmund" Gańko