zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Anathema, Anneke van Giersbergen, Petter Carlsen, Warszawa "Proxima" 3.10.2010

5.10.2010  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
wystąpili: Anathema; Anneke van Giersbergen; Petter Carlsen
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 3.10.2010

W jednym z moich ulubionych skeczy Monty Pythona pada wyjaśnienie, że deja vu to takie dziwne uczucie, kiedy wydaje ci się, że to, co dzieje się teraz, miało już miejsce w przeszłości. Właśnie coś takiego czułem w niedzielę, udając się do "Proximy" na koncert Anathemy. Dokładnie dwa lata temu miałem wielką przyjemność być w tym samym miejscu na identycznej imprezie, co zresztą później opisałem w swojej pierwszej relacji na rockmetal.pl. Wszystkie elementy, które różnią te dwa wydarzenia, należy liczyć tylko na plus.

Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz
Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz

Po pierwsze, tym razem nie musieliśmy stać na zimnie pod klubem przez dwie godziny i niecierpliwie czekać, aż zaczną wpuszczać albo ktoś ostatecznie nas poinformuje, że występ został odwołany. Nauczony doświadczeniami sprzed dwóch lat tym razem nie spieszyłem się specjalnie do "Proximy" i trochę się zdziwiłem, gdy okazało się, że drzwi stały przed fanami otworem już po dziewiętnastej. Na szczęście nie spóźniłem się na drugi ważny element, który odróżniał tegoroczny koncert od tego z 2008 roku: supporty. Do dziś pamiętam nieszczęsny występ Demians sprzed dwóch lat i do dziś jestem im bardzo wdzięczny, że zeszli ze sceny po trzech kawałkach, ustępując miejsce tak już wyczekiwanej gwieździe wieczoru. W tym roku jednak przed Anathemą mieli zagrać o wiele ciekawsi artyści: przede wszystkim Anneke van Giersbergen, czyli niezapomniany głos The Gathering, a dziś własnego projektu Agua de Annique. Niestety, tym razem zawitała do naszego kraju bez pozostałych członków projektu. Czemu niestety, opiszę dalej.

Petter Carlsen, Kraków 4.10.2010, fot. kriz
Petter Carlsen, Kraków 4.10.2010, fot. kriz

Przedtem jednak zajmijmy się pierwszym supportem, którego rolę tego wieczoru pełnił Petter Carlsen. Tym razem bez żadnych opóźnień, punktualnie o dwudziestej na scenie pojawił się nieśmiały, chyba trochę speszony, chłopak z gitarą. Chwilę przedtem Vincent Cavanagh zapowiedział go jako Pettera Carlsena. Norweski muzyk wydał w zeszłym roku swój debiutancki krążek, "You Go Bird", i to właśnie piosenki z tej płyty wypełniły półgodzinny set, choć zagrał też jedną nową piosenkę. Wykonywane samotnie na scenie melodie przepełniała melancholia, lecz cały występ był trochę zbyt monotonny. W pewien sposób byłem w stanie zrozumieć gościa, który krzyczał z publiki "gdzie jest, kurwa, Anathema?!" Na szczęście większość zgromadzonych pod sceną przyjęła Norwega o wiele cieplej, co sam muzyk bardzo docenił. Pod koniec koncertu zapowiedział, że teraz będzie naprawdę "cool" - i było, bo dołączyła do niego Anneke van Giersbergen. Przywitała ją prawdziwa burza oklasków, którą sama wokalistka zdawała się być mile zaskoczona. "Ale ja jeszcze nic nie zrobiłam..." - odparła uroczo do mikrofonu. A zaraz potem zaśpiewała z Petterem "The Sound of You and Me". Na ostatnią piosenkę tego setu dołączył do nich jeszcze Vincent Cavanagh i zaśpiewali razem "Pull the Brakes". A potem na scenie została już sama Anneke.

Anneke van Giersbergen, Kraków 4.10.2010, fot. kriz
Anneke van Giersbergen, Kraków 4.10.2010, fot. kriz

Początkowo usiadła za Kurzweilem i rozpoczęła swój półgodzinny występ od utworów z repertuaru Agua de Annique. Najlepiej jej wyszedł cudowny "Wonder". Następnie Anneke van Giersbergen zapowiedziała, że zagra coś z czasów The Gathering i wykonała "Shrink". A potem niestety zdecydowała się zmienić instrument na gitarę i się zaczęły problemy. Pani Giersbergen to jeden z moich ulubionych żeńskich wokali, udowodniła to także podczas tego występu, kiedy jej głos co chwilę powodował przemarsz ciarek po moich plecach. Na scenie jawi się również jako urocza i przesympatyczna osoba, dlatego tym bardziej apeluję: niech nie jeździ już więcej na solowe koncerty, bez wsparcia swojego zespołu, bo tylko psuje w ten sposób swoją dobrą opinię. Pani Anneke nie potrafiła zagrać żadnego z utworów, które chciała nam w gitarowej części swojego setu zaprezentować. Najpierw męczyła się z nastrojeniem gitary, potem co chwila myliła się i zaczynała od nowa po pomyleniu dwóch akordów. Może stres wziął górę, może nie przećwiczyła wystarczająco tych nie aż tak bardzo skomplikowanych piosenek - nie wnikam. Niestety, wrażenie pozostawiła po sobie dość marne. Sytuację poprawił tylko "My Electricity", wykonany na zakończenie wraz z Petterem Carlsenem i Vincentem Cavanaghem. Może warto by się zastanowić nad powrotem do The Gathering? Zarówno Anneke, jak i pozostali muzycy tego zespołu, nie dają sobie bez siebie za bardzo rady, na co ten koncert był najlepszym dowodem.

Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz
Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz

O ile zmiana supportów nastąpiła błyskawicznie, tak przed występem Anathemy trzeba było przeczekać około dwudziestominutową przerwę techniczną. Gdy zobaczyłem, jak technicy rozlepiają po scenie setlisty, błyskawicznie posłałem SMSa do zaprzyjaźnionego fotografa, który zajmował już miejsce w fosie: "jest 'Sleepless'?". Dostałem informację, że nie i nawet średnio mnie pocieszyło, że będzie aż 28 utworów. Zaraz jednak pomyślałem sobie, że przecież i tak na pewno będzie "One Last Goodbye" i "Fragile Dreams", a to mi przecież w zupełności wystarczy. Wpół do dziesiątej w "Proximie" zrobiło się ciemno, scenę zalało błękitne światło, z głośników popłynęło podniosłe intro, a ja poczułem się, jakbym pierwszy raz odpalał płytę "We're Here Because We're Here" (co ich podkusiło, żeby zmieniać tytuł albumu z o wiele lepiej brzmiącego "Horizons"...).

Pierwsze utwory koncertu to dokładna powtórka z tracklisty najnowszego dzieła Anathemy. Rewelacyjnie wypadły "Thin Air" i dynamiczny "Summernight Horizon" (ten pianinowy motyw na żywo jest jeszcze bardziej przejmujący niż na płycie), "Dreaming Light" spełniło swoją zamulającą rolę w sposób identyczny jak na krążku, zaś "Everything" (wykonane z udziałem Lee Douglas - trochę szkoda, że jednak nie Anneke) było cudowne jak zwykle. Trochę obawiałem się, że bracia Cavanagh postanowili na początek koncertu odegrać w całości swój ostatni album. To dobry krążek (choć nic ponad "dobry" - zwłaszcza jak na tyle lat czekania), ale odtworzenie go utwór po utworze pozbawiłoby nas niespodzianek. Na szczęście po "Everything" światło na scenie zmieniło się na czerwone, a zespół zagrał "Balance" z poprzedniego długograja. Jak nietrudno się domyślić, utwór płynnie przeszedł w jednego z moich osobistych faworytów - "Closer". Niestety, tutaj dały znać o sobie problemy techniczne. Ktoś nie podłączył elektroniki, przetwarzającej wokal Vincenta w tym utworze, przez co zanim udało się uporać z usterką, musieliśmy się zadowolić nieco wykastrowaną wersją tej kompozycji. Niedosyt szybko przeszedł, gdy doświadczyliśmy zaśpiewanego przez Lee Douglas, poruszającego "A Natural Disaster".

Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz
Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz

A potem ciąg dalszy "We're Here Because We're Here". Najpierw "Angels Walk Among Us" (jakby ktoś miał wątpliwości: nie, wokalista HIM nie pojawił się na scenie, by wykonać chórki), następnie "Presence" i "A Simple Mistake". No ładnie, ale o wiele ciekawiej zrobiło się za chwilę, kiedy zespół przeszedł do setu "judgementowego". Przeciwko wykonaniu tego albumu w całości nie miałbym nic, a na to też się z początku zanosiło: "Deep", "Pitiless", "Forgotten Hopes", "Destinhy is Dead"... Nie no, ale na "One Last Goodbye" przecież jeszcze za wcześnie - więc Vincent zapowiedział, że cofniemy się jeszcze trochę. Tak, "Alternative 4"! "We are just a moment in time..." Tym razem nie było tak pięknie po kolei, jak w przypadku "Judgement", bo z "Shroud of False" przeskoczyli do "Lost Control", potem "Destiny", a następnie znów wstecz do "Empty". Do pełni szczęścia zabrakło mi tylko "Regret", ale nie miałem czasu niczego żałować, bo "Empty" rozpoczęło najbardziej żywiołowy fragment występu, kontynuowany przez "Panic". Płyta "A Fine Day to Exit" miała tego wieczoru najmniej liczną reprezentację, bo oprócz "Panic" zagrano jeszcze tylko "Temporary Peace" - ale przy kompozycji tej klasy nie ma na co narzekać. Zastanawiałem się, czy skoro minęliśmy już set poświęcony "A Natural Disaster", doczekałem się koncertu bez "Flying". Nie, "Flying" poleciało zaraz po "Temporary Peace". Czekało nas jeszcze tylko zwieńczenie ostatniego albumu Anathemy w postaci utworów "Get Off, Get Out", "Universal" i "Hindsight". Można było sobie spokojnie je darować, zwłaszcza ten ostatni, odegrany razem z puszczonym z laptopa monologiem. Był to jedyny fragment tego koncertu, który mi się dłużył i przynudzał.

Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz
Anathema, Kraków 4.10.2010, fot. kriz

W ten sposób zakończył się podstawowy set, a na scenie został już tylko Danny z towarzystwem swojej gitary. Nietrudno się domyślić, co zagrał. "Are You There?" w jego wykonaniu to już stały element koncertu. Można było za to nie przewidzieć, że zaraz potem zagra "Wish You Were Here" Pink Floydów, odśpiewane przez całą zgromadzoną w "Proximie" publikę. Wspólne śpiewy były już zresztą obecne do końca koncertu, gdyż kiedy tylko Anathema wróciła przed widownię w pełnym składzie, rozpoczęła się prawdziwa magia. W pierwszej kolejności "Parisienne Moonlight" - już się bałem, że go zabraknie. Na wokalu znów Lee Douglas i nie żebym miał coś przeciwko niej, ale tam zaraz obok była Anneke van Giersbergen, można było... No, nieważne. W setliście przyklejonej do sceny zabrakło "Sleepless". Publiczność nie była świadoma tego braku, więc co jakiś czas krzyczała ten tytuł. Cóż, Anathema musi nas naprawdę uwielbiać (Danny sam zresztą powiedział, że jesteśmy jego ulubioną publicznością i wcale nie mówi tego na każdym koncercie), bo Vincent zapytał nas otwarcie: "shall we play 'Sleepless'?" No ba. No i zagrali - chociaż nie było na setliście i chociaż podczas innych koncertów tej trasy nie grają. Publiczność oszalała - ale za chwilę uspokoiła się, by w pełni nacieszyć się klimatem i odśpiewać przejmującą kompozycję "One Last Goodbye". A na sam koniec to, co zwykle. Nieśmiertelne "Fragile Dreams" z niekończącym się riffem, ładunkiem emocji porównywalnym do tego wytworzonego przez 29 (tak, Anathema zagrała o dwie piosenki więcej niż zapowiadała setlista) poprzednich utworów razem wziętych i tym cudownie wypełnionym żalem tekstem, który aż prosi się o wykrzyczenie zdartym już gardłem...

Jeśli komuś się nie spieszyło do domu, to mógł zaczekać chwilę po koncercie i spotkać Danny'ego, który wyszedł do swojej ulubionej publiczności. "Really awesome gig, Danny" - pochwaliłem go, podając mu rękę. "Really awesome crowd!" - odpowiedział mi z uśmiechem. Można też oczywiście było wziąć na pamiątkę autograf albo zrobić sobie z muzykiem zdjęcie. Zakładając, że ktoś potrzebował "pamiątki" z tego koncertu - bo już sam w sobie był wystarczająco niezapomnianym przeżyciem.

Zobacz zdjęcia z koncertu w Krakowie (4.10.2010, klub "Studio"): Anathema; Anneke van Giersbergen i Petter Carlsen.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Anathema!!!
winterrrrr (gość, IP: 95.49.169.*), 2010-10-07 18:17:22 | odpowiedz | zgłoś
świetny koncert i oby ostatni (bo lepiej juz nie zagrają ;p) Anathemy...
... przynajmniej w proximie ;]
Kraków
marco (gość, IP: 62.181.188.*), 2010-10-06 11:51:46 | odpowiedz | zgłoś
A w Krakowie, nie było Sleepless, ale było Dying Wish :)

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?