- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Amorphis, Orphaned Land, Ghost Brigade, Warszawa "Proxima" 17.11.2010
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 17.11.2010
Rzadko zdarza się, by po koncercie zdania na jego temat były aż tak rozbieżne. Rzadko zdarza się również, by było to wynikiem nie tyle muzyki, ile okoliczności towarzyszących. Wszyscy, którzy zebrali się 17 listopada 2010 r. w warszawskiej "Proximie", swoje doznania estetyczne musieli wywalczyć w nierównym boju z chamstwem i pijaństwem.
Amorphis, Warszawa 17.11.2010, fot. Lazarroni
Koncert rozpoczął się występem zespołu Ghost Brigade. Publika świeciła pustkami, a większość przybyłych wykorzystała czas gry pierwszego supportu na spokojne wypicie piwa, wobec czego panowie z kapeli nie mogli liczyć na odpowiedni doping. Szkoda, bo należało im się. Niestety brak zaangażowania widowni odbił się na kondycji muzyków i występ nie był tak energetyczny, jak mógłby być. Set był niesamowicie krótki, co tym bardziej motywuje zainteresowanych do poszukiwania możliwości ujrzenia Ghost Brigade na ich samodzielnym koncercie. Panowie zagrali m.in. "Suffocated", "My Heart Is a Tomb" i "Into the Black Light". Mimo wszelkich mankamentów (sprzęganie mikrofonu, spadający ze sceny odsłuch i zachrypnięcie wokalisty pod koniec występu) ekipie z Finlandii należy się wielki plus za nastrój, który udało jej się stworzyć. Może nie rozgrzali publiczności, która wyraźnie potrzebowała czegoś bardziej energetyzującego, jednak ja zaliczam ten gig do bardzo udanych.
Orphaned Land, Warszawa 17.11.2010, fot. Lazarroni
Orphaned Land zgromadził pod sceną wielu fanów. Z rozmów, które toczyły się przy barze, można było wywnioskować, że część publiczności przyszła do "Proximy" specjalnie na ich koncert. Występ rozpoczął się nastrojowym intro, podczas którego muzycy zmaterializowali się na pogrążonej w mroku scenie. Niestety, po tym wstępie nastąpiła niepotrzebna przerwa na rozstawienie, co w moich oczach zburzyło klimat wejścia. Co prawda nie podzielam ogólnej ekscytacji dokonaniami formacji z Izraela, lecz nie mogę odmówić jej świetnego występu - ich bardzo żywiołowe zachowanie na scenie w połączeniu z muzyką - dla mnie ciut kiczowatą, ale naładowaną pozytywną energią - stworzyło mieszankę wybuchową. Publiczność bawiła się świetnie, zachęcana przez charyzmatycznego Kobiego Fahri, który, odziany w białą tunikę, jak natchniony dyrygował tłumem. Nie dało się również nie zarazić radością, którą emanowali pozostali członkowie zespołu, przez cały występ uśmiechnięci od ucha do ucha. Gestem, który dodatkowo przekonał widzów do Orphaned Land było przyjęcie przez Kobiego polskiej flagi. Zespół zagrał m.in. "Ocean Land", "Birth of the Three (The Unification)", "Halo Dies (The Wrath of God)". Słyszałam opinie, że w popisie Orphaned Land było za mało orientalnych motywów, a zbyt wiele metalu, jednak biorąc pod uwagę specyfikę koncertów, uważam to raczej za zaletę.
Orphaned Land, Warszawa 17.11.2010, fot. Lazarroni
Wreszcie rozpoczęły się przygotowania do występu gwiazdy wieczoru. Pod sceną zrobiło się tłoczno. Przykro jest nawet wspominać o tym, ale trzeba - wraz z tłumem pojawiła się bowiem banda pijanych, łysych wielkoludów, którzy zajęli trzy czwarte długości barierki i rozstawili się po sali w sposób, który umożliwił im skuteczne przeszkadzanie w odbiorze muzyki w niemal każdym punkcie klubu. Zaczęły się wulgarne okrzyki, przepychanie, oblewanie ludzi piwem i agresja, która została zupełnie zignorowana przez ochronę.
Na podium pojawił się Amorphis. Oceny ich gigu są podzielone. Fani bezkrytycznie przyjęli koncert, jednak nie da się ukryć, że Finowie nie dorównywali żywiołowością swoim poprzednikom. Set był mało przekrojowy, co dziwiło, jako że mieliśmy do czynienia z trasą zorganizowaną z okazji dwudziestolecia istnienia formacji. Zabrakło choćby kawałków z "Tuoneli". Koncert, jak można się było spodziewać, otworzył tytułowy utwór z nowej płyty - "Skyforger". Początek nie był tak energetyczny, jak się spodziewałam. Odniosłam wrażenie, że gitara Tomiego Koivusaari była słabo słyszalna, co przełożyło się na brak mocnego uderzenia, jakie "Skyforger" powinno charakteryzować. Kolejne utwory: "Sky Is Mine" i "Heaven of My Heart" również jakoś mnie nie porwały, ale za to dodały skrzydeł bandzie pijanych łysolców, która rozpoczęła jakieś pożal-się-Boże-pogo, polegające na tym, by jak największej liczbie osób zrobić krzywdę. Nie ukrywam, że ucieczka, do której zmusiło mnie zagrożenie, nie pozwoliła mi skupić się na tej części koncertu.
Amorphis, Warszawa 17.11.2010, fot. Lazarroni
Amorphis zaczął grać "Better Unborn". Tomi Joutsen rzucał dredami i śpiewał do tego swojego mikrofonu - zawsze kojarzącego mi się z suszarką do włosów - wydzielając energię, która musiała wystarczyć całej kapeli, ponieważ, w przeciwieństwie do radosnego Orphaned Land, w Amorphis jedynie wokalista wydawał się czerpać jakąkolwiek przyjemność z muzykowania na żywo. Esa Holopainen dwa razy machnął głową i na tym zakończyło się jego przeżywanie, a reszta ekipy wykazywała tylko podstawowe funkcje życiowe. Kolejny utwór, "Smoke", spotkał się z żywiołowym przyjęciem publiczności. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na nagłośnienie, które wbrew zasłyszanym wcześniej opiniom było całkiem przyzwoite. Ludzie, którzy przed koncertem porównywali warunki techniczne "Proximy" do krakowskiego "Loch Ness", chyba nigdy w "Loch Ness" nie byli albo trafili na wyjątkowo dobry koncert. Pod względem głośności i jakości dźwięku klub sprawdził się nieźle, co z pewnością pomogło w wygenerowaniu mocy przez lekko przemęczony Amorphis. Kolejne utwory setu: "Song of the Troubled" i "Exile" minęły mi jakoś niezauważone, natomiast "Silent Waters" było kawałkiem, który bardzo chciałam usłyszeć tego wieczoru i którego wykonanie ani trochę mnie nie zawiodło. Dalej na koncertowej liście wylądowały "Alone" i "My Sun". Dwa ostatnie numery przed bisem to wyczekiwane przez zgromadzonych "Silver Bride", jeden z najbardziej przepełnionych mocą, porywających fragmentów tego występu, oraz "Black Winter Day", poprzedzony skandowaniem tytułu pod dyktando Tomiego, stojącego na krawędzi sceny. W ramach bisu grupa zagrała "Into Hiding" oraz odśpiewane przez publikę "House of Sleep" i "My Kantele".
Amorphis, Warszawa 17.11.2010, fot. Lazarroni
Po zakończeniu gigu, na który co prawda złożyło się 15 kawałków, ale trwał zaledwie godzinę i dwadzieścia minut, miałam ochotę zapytać: to już? Odpowiedzieli mi ochroniarze, którzy, pozostając bierni w stosunku do tego, co działo się pod sceną podczas występu, teraz niespodziewanie uaktywnili się i zaczęli w bardzo nieprzyjemny sposób wypraszać ludzi z klubu. Z występu zapamiętałam, niestety, przede wszystkim kretynów psujących mi zabawę oraz lekkie rozczarowanie formą zespołu. Być może wynikało to z faktu, że nastawiłam się na świetny koncert, koncert na piątkę, tymczasem w skali od 1 do 6 mogę wystawić tylko 4. Bardzo brakowało mi kilku świetnych utworów, choćby "Sampo". Jedynie niektóre kawałki były naprawdę poruszające - większość wykonań była jakaś taka... niekonkretna, by nie rzec amorficzna. Mimo wszystko imprezę zapisuję na plus. Warto było tłuc się z Krakowa, by zobaczyć Amorphis na żywo.
Zobacz zdjęcia: Amorphis, Orphaned Land.
jak sama stwierdziłaś, był to koncert metalowy i nie wydaje mi się, żeby ktoś szczególnie przegiął. Ta "banda łysych, pijanych wielkoludów" była pod sceną już na Orphaned Land, dzięki nim i paru innym osobom przynajmniej coś się tam działo. Jak komuś to nie odpowiada, to zawsze pozostają loże z tyłu sali lub podpieranie ścian, ewentualnie zmiana repertuaru koncertowego. Rozumiem, że przedstawicielce płci pięknej trudniej znaleźć się w takich warunkach, ale sorry, nie ma nic gorszego na metalowym gigu niż nieruchawa publika i dla mnie koncert bez chociaż paru siniaków jest jakiś taki niepełny.
A sam koncert bardzo przyjemny. Orphaned Land rewelacyjne, świetna setlista i żywiołowe zachowanie muzyków, wokale wyszły całkiem fajnie, no i ten wiecznie uśmiechnięty gitarzysta (przerwa na początku rzeczywisćie wynikała z problemów w perkusją).
Amorphis też zagrał dobry koncert, choć poza Joutsenem, który jest świetnym frontmanem, sprawiali na scenie wrażenie trochę nieobecnych. Wyróżniłbym ostre i niespodziewane "Song of the Troubled One", chóralnie odśpiewane "House of Sleep" no i oczywiście "Better Unborn" (ciary mi chodziły po plecach przy pierwszych taktach). Do tego całkiem przyzwoite brzmienie i frekwencja, chyba zacznę częściej wybierać się do W-wy na koncerty. Żeby jeszcze nie ta Sodoma i Gomora pod sceną...;)