- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Amon Amarth, Hypnos, Poznań "Eskulap" 26.04.2014
miejsce, data: Poznań, Eskulap, 26.04.2014
Wydarzenia takie, jak to z 26 kwietnia w Poznaniu, to nie lada gratka dla miłośników mocnych dźwięków. W mieście, w którym trudno posłuchać na żywo metalu z górnej półki (choć ten rok już można nazwać przełomowym, bo przypomnijmy, że Maiden i Slayer bloody Slayer...), występ Amon Amarth spotkał się z dużym zainteresowaniem ze strony maniaków ciężkich brzmień. Niewielki klub "Eskulap" zapełniony został co najmniej w 95%. Cena biletu chyba odegrała decydującą rolę - 70 zł do końca lutego, potem 80 i 90 zł w dniu koncertu nie odstraszało.
Przed klubem stawiliśmy się na godzinę przed wyznaczonym przez organizatora terminem uchylenia drzwi. Akurat jakiś facet rozwieszał plakaty reklamujące "Brutal Assault 2014" i dyskusje na temat gwiazdy wieczoru - Slayer bloody Slayer - odbywały się w każdej stojącej grupie zarówno przed jak i po koncercie. Ścierały się dwa poglądy wśród znawców tematu: jedni mówili, że Zabójca bez Jeffa Hannemana nie ma racji bytu, inni - że warto chłopakom dać szansę.
Poznański występ Amon Amarth był jednym z trzech, które Szwedzi dali w naszym kraju w ostatnich dniach kwietnia (24.04 - Warszawa, 25.04 - Gdańsk). Rozpiska koncertu w "Eskulapie" wyglądała następująco: otwarcie drzwi - 18:30, Hypnos - od 19:45 do 20:30, Amon Amarth - od 21:00 do 22:30. Wszystko przebiegło tak, jak zostało zapowiedziane, więc tu było pełne zadowolenie. Powszechnie wiadomo, że klub przy ul. Przybyszewskiego ma słabą akustykę, ale widać dużo zależy od ustawienia dźwięku, bo tym razem zarówno support, jak i headliner zabrzmieli po prostu dobrze. Być może tajemnica leży i w tym, że nie było głośno, więc dźwięk nie masakrował uszu. Zaletą klubu natomiast jest to, że zbliżony jest do sześcianu, przez co pod sceną mogło się zmieścić więcej ludzi niż na przykład w takim "Mega Clubie" (Katowice), który jest jak kiszka. Tak jest po prostu bezpieczniej i łatwiej w razie czego wycofać się spod sceny.
Czeski Hypnos zagrał fajnie, jako rozgrzewacz przed gwiazdą wieczoru pasował idealnie. Początkowo ludziska byli zdystansowani do kwartetu, ale już w połowie występu wszyscy wołali "napierdalać". Bruno chciał jakoś zapowiedzieć kolejny numer, ale musiał skapitulować i wydusił tylko: "doskonale rozumiemy, co mówicie". Hypnos miał naprawdę mało miejsca na scenie, gdyby nie to - pewnie wypadliby jeszcze lepiej. Wokalista postanowił i to skwitować: "myśleliśmy, że mamy tu mało miejsca, ale widzę, że wy macie jeszcze mniej". Bardzo fajne i - co ważne - pozytywne myślenie. Zagrali deathmetalowo, ale nie w sposób rzeźniczy, tylko przemyślany. Były miejsca na zwolnienia, szalone solówy, basowo - perkusyjne pochody. Wszystko to nieodparcie przypominało naszego Vadera. Ciężko mi odtworzyć repertuar, jaki tego wieczoru mogliśmy usłyszeć, ale prawdopodobnie były to kawałki zatytułowane "Nailed To The Golden Throne", "Journey Into Doom", "Extremely Dark Days" i wielki hicior z ich pierwszego albumu "In Blood We Trust". Czesi schodzili ze sceny wśród wielkich wiwatów. I to chyba o czymś świadczy.
Szykowanie sceny na występ Amon Amarth zajęło technikom pół godziny. Na kilka minut przed 21:00 wyglądało to już profesjonalnie. Perkusja ustawiona była na podwyższeniu, po obu jej stronach banery przedstawiały złowrogą armię uzbrojoną w broń sieczną, na tylnej ścianie zawieszono reprodukcję okładki z ostatniej płyty "Deceiver Of The Gods" (2013). Gitary i bas testowane były do ostatniej chwili. W tle leciały kawałki Judas Priest i Iron Maiden, co czyniło oczekiwanie nieco przyjemniejszym. Wreszcie światła przygasły i na scenę wylegli wikingowie z Amon Amarth. Johan Hegg pojawił się nieco później, gdy już na dobre salę kosiły dźwięki "Father Of The Wolf". Szybko okazało się, że koncert będzie fantastyczny. Kolejne wykonane przez zespół numery - "Deceiver Of The Gods", "Death In Fire" - to przecież melodyjne pioruny ciskane pomiędzy wiernych wyznawców Thora. Ciekawe jest to, że Amoni przy tak żywiołowych dźwiękach zachowują się raczej statycznie na scenie. Podoba mi się natomiast to, że ubierają się normalnie (na czarno), choć przecież mogliby pozakładać jakieś skóry z wilków lub inne zbroje, jak to czynią niektórzy rzeźnicy skandynawscy. No i nie malują pysków na biało. Jedynym elementem scenicznym (poza banerami i długimi brodami a'la żeglarze Północy) był biały róg przypięty do pasa wokalisty.
W dalszej kolejności wystrzelone zostały "As Loke Falls", "We Shall Destroy" (obie kompozycje promowały nowy krążek), a po nich nastąpił "Guardians Of Asgaard" - utwór z płyty "Twilight Of The Thunder God" (2008), rzecz, na którą wszyscy czekali. Można było bez pamięci zanurzyć się w tych charakterystycznych riffach. Na sali zrobiło się potwornie gorąco za sprawą "Blood Eagle". Nawet otwarte na oścież drzwi awaryjne nie poprawiły sytuacji. Nie chcę się powtarzać, lecz lata mijają, a "Eskulap" ciągle jest norą jak z komunistycznego koszmaru. Publikę rozruszał "Warriors Of The North" i kolejny klasyk Amonów - vikingmetalowy "Runes To My Memory". Do pełni szczęścia niewiele już brakowało, bo koncert choć niedługi, to jednak z bezbłędną setlistą był wizualną i muzyczną ucztą. Pewnie, że znajdą się tacy, co programowo odrzucają melodię w metalu, którzy przekładają ponad zwaliste riffy karabinową sekcję rytmiczną, lecz Amon Amarth jest na tyle oryginalnym zespołem, świadomym swego potencjału, że nie unikają śmiałych połączeń. W jego muzyce da się wychwycić szacunek dla klasycznego heavy metalu, w pewnym sensie to zdecydowało o sukcesie komercyjnym grupy.
Amoni zagrali jeszcze "Varyags Of Miklagaard", "The Last Stand Of Frej", "Destroyer Of The Universe", "Cry Of The Black Birds", a po dźwiękach "War Of The Gods" udali się na zaplecze, by przez chwilę odetchnąć. Johan Hagg powrócił na scenę z wielkim młotem Thora, który triumfalnie uniósł do góry, gdy zabrzmiała potężnie dudniące gitary w utworze "Twilight Of The Thunder God". Klubem wstrząsnęły salwy śmiechu, kiedy wokalista oddał broń nordyckiego boga swojemu pomocnikowi, a ten próbował go podnieść... lecz nic z tego. Zdołał tylko powoli zaciągnąć go na zaplecze. "The Pursuit Of Vikings" zakończył ten piękny wieczór. Muzycy rozdali swoje narzędzia pracy (rarytasem była kostka Teda Lundstroma), a potem już tylko technicy przesuwali graty w kierunku wyjścia.
Amon Amarth, bilet i kostki J. Soderberga i O. Mikkonena, Poznań 26.04.2014, fot. Mikele Janicjusz
Powiedziane już zostało, że występ Amon Amarth spotkał się z dużym zainteresowaniem. Poznaniacy rzadko goszczą u siebie takich gigantów metalu, toteż gnój pod sceną był jak rzadko kiedy. Wytrwałem z przodu od początku do końca, ale sąsiadów co chwilę miałem innych, więc istotnie kotłowało się, kotłowało. Ciekawe, że w sumie dwóch ochroniarzy dało radę ogarnąć sytuację przy barierkach. Oba zespoły wydawały się zadowolone z przyjęcia i chwaliły postawę publiczności. Frontman Hypnos mówił, że tego dnia mieli grać u siebie, ale nie żałuje ani chwili spędzonej w Polsce. Zachwycony był też Johan Hegg, który w bardziej dosadny sposób wyraził się o fanach: "jesteście popierdoleni". Przy czym o Szwedach trzeba powiedzieć, że byli trochę zdystansowani i trzymali się raczej z dala od krawędzi sceny. Trudno było kogokolwiek namówić na przybicie piątki itd. Amon Amarth na dobre rozruszał ten rok. Teraz praktycznie co dwa tygodnie będę na jakimś gigu.
Materiały dotyczące zespołów
- Amon Amarth
- Hypnos
Byłem na koncercie w Gdańsku, i tam było trochę inaczej. Mianowicie panowie byli dosyć żywi na scenie, a Johan Hegg raczył nas swoją znajomością polskiego (gł."dziękuję" itp), i dwukrotnie zerował swój róg, przy czym za drugim razem przyznał że róg był pełny w połowie. Młyn pod sceną był niesamowity. Wrażenia jak najbardziej pozytywne.