- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Alec Empire i Cheapczad, Warszawa "CDQ" 19.02.2008
miejsce, data: Warszawa, Centralny Dom Qltury, 19.02.2008
Jak rock'n'roll ma swojego króla w osobie Elvisa Presleya, pop Michaela Jacksona, zaś muzyka ciężka Księcia Ciemności w postaci Ozzy'ego Osbourne'a, tak w gatunku digital hardcore niepodzielnie rządzi od lat Alec Empire. Wtajemniczonym tłumaczyć nie trzeba kto to taki, ale znajdą się zapewnie tacy, którzy wiedzieć nie będą, dlatego też im właśnie spieszę z wyjaśnieniami. Pan ten odpowiedzialny jest za takie zjawisko na scenie muzycznej, jak Atari Teenage Riot. Zespół zasłynął z tego, że łączył dość skrajne gatunki muzyczne - punk czy rock z techno, jungle lub hip hopem.
To tyle tytułem wprowadzenia. Teraz pora na konkrety. Otóż niespełna rok po ostatniej wizycie w naszym jakże pięknym kraju Alec postanowił nawiedzić go ponownie. Tym razem promował swój najnowszy album "The Golden Foretaste Of Heaven", wydany w Europie na początku bieżącego roku.
O randze wydarzenia miały świadczyć zapowiedzi organizatora, iż koncert będzie mogło obejrzeć jedynie trzysta osób. Jednak na moje oko tych "szczęśliwców" nie było nawet dwustu. Zresztą nic dziwnego, bo muzyka ta jest niszową i raczej nie posłuchamy jej w telewizji czy popularnej stacji radiowej. Nim jednak dane było nam posłuchać gwiazdy wieczoru, wpierw wystąpił jednoosobowy zespół pieśni i tańca pod nazwą Cheapczad. Nazwa sama mówi za siebie, bo był to naprawdę tani, ale nie czad, a raczej żart. Niestety przez jakieś 30 minut raptem 2 lub 3 kompozycje sprawiły, że można było zawiesić ucho, a to zbyt mało, by skupić uwagę słuchaczy. Same utwory prawie niczym się nie różniły od siebie i były oparte na tym samym lub podobnie brzmiącym beacie od czasu do czasu ubarwianym industrialnymi wstawkami. Utwory kończyły się raptownie, tak jakby nagle ktoś zerwał taśmę. Niemniej jednak nie przeszkadzało to nielicznym w zabawie. Mnie za ten występ nie zachwycił, a jedynie wynudził śmiertelnie, odliczałem czas, kiedy pan z laptopem opuści swoje stanowisko pracy.
Na szczęście nie trwało to długo i niebawem na scenę zawitał wreszcie mistrz ceremonii w towarzystwie Nic Endo (swego czasu grała też w Atari Teenage Riot) oraz Robbie'go Furze znanego z Panic DHH. Na dość małej scenie cały zespół mieścił się bez problemu mimo skromnej scenografii i dużej ilości sprzętu elektronicznego, który obługiwała Nic Endo (tak na marginesie, miała dość ekscentryczny makijaż). Robbie z kolei grał na gitarze, której brzmienie przetwarzał przez różnego rodzaju efekty, robiąc przez to naprawdę niezły zgiełk. Za wokale odpowiedzialny był oczywiście Alec Empire - jego punkowo - rockowa maniera stała się już chyba jego znakiem firmowym. W swoich czarnych okularach przeciwsłonecznych i czarnej koszuli wyglądał niczym postać z przyszłości albo z jakiegoś filmu science fiction. Dość szybko zaskarbił sobie sympatię publiczności, która na początku niemrawa, już przy trzecim utworze "Robot L.O.V.E" na pytanie "Do you love me?", gromko wykrzykiwała "Yeees". Sam repertuar, co nie powinno dziwić, stanowiły w 90% utwory z "The Golden Foretaste Of Heaven", dlatego też oprócz wspomnianego "Robot L.O.V.E." można było usłyszeć m.in. "Ice", który zaczął cały koncert, a także "Death Trap In 3D", "If You Live Or Die" czy "Down Satan Down". Mimo że nowy album jest bardziej melodyjny niż hałaśliwy, to na żywo zyskuje całkiem inny wymiar. Nowe utwory brzmią dość agresywnie, o wiele bardziej niż na płycie, a wygrywany beat sprawiał, że głowa sama kiwała się w rytm muzyki. Sam beat zresztą momentami był tak potężny, iż odnosiłem wrażenie, że ściany i ziemia się trzęsą i wszystko niechybnie runie jak domek z kart. Dziw tylko bierze, że po taki zmasowanym ataku sonicznym nikt nie został wyniesiony na noszach. No ale w końcu ci, co przyszli, wiedzieli, czego się mogą spodziewać... Na koniec zostaliśmy potraktowani combo w postaci "Addicted To You", "Kiss Of Death" i "On Fire", co wywołało szaleńczy entuzjazm i ogromne poruszenie zebranych pod sceną. Jeśli ktoś to przeżył i powiedział wam, że wcale go to nie ruszyło to wierzcie mi - kłamał! Tak intensywnej mieszanki elektroniki, noise'u, industrialu, ocierającej się momentami o kakofonię nigdy na żywo nie przeżyłem i przyznać muszę, że było to ciekawe doświadczenie. Publiczność była bardzo usatysfakcjonowana i wywołała zespół na jeden bis w postaci spokojnego i stonowanego "1000 Eyes", który był przeciwnością tego, co działo się przez cały występ. Po tym muzycy podziękowali raz jeszcze zebranym i pożegnali się.
Trochę szkoda, że tak mało było utwórów z innych płyt Aleca, bo naliczyłem ich tylko trzy. Po cichu liczyłem na coś z repertuaru Atari Teenage Riot, jednak nie doczekałem się. Mimo wszystko koncert muszę uznać za udany i uważam, że warto było tego wieczoru być w "CDQ", by móc przekonać się, jak digital hardcore brzmi w wykonaniu króla Aleca Empire.