zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 21 listopada 2024

relacja: Alan Parsons Live Project, Warszawa "Sala Kongresowa" 16.03.2010

23.03.2010  autor: Meloman
wystąpili: Alan Parsons Live Project
miejsce, data: Warszawa, Sala Kongresowa, 16.03.2010

Alan Parsons - producent, muzyk i kompozytor. Początkowo pracował jako inżynier dźwięku w wytwórni EMI przy albumie "Abbey Road" The Beatles. Później współpracował między innymi z Paulem McCartneyem, The Hollies, z Johnem Milesem czy też zespołami Cockney Rebel i Pilot. Oprócz tego odegrał bardzo ważną rolę w tworzeniu "The Dark Side of the Moon" grupy Pink Floyd, za co nawet był nominowany do nagrody Grammy. W 1975 roku wraz z Ericem Woolfsonem założył własną grupę pod nazwą The Alan Parsons Project. Formacja ta do roku 1987 wydała dziesięć płyt studyjnych. Charakterystycznym wyznacznikiem stylu APP były brzmienia instrumentów klawiszowych, harmonie wokalne, orkiestrowe aranżacje utworów, sporo kompozycji instrumentalnych i obecność kilku wokalistów na każdym albumie.

Alan Parsons Live Project, Warszawa 16.03.2010, fot. Katarzyna Zaręba
Alan Parsons Live Project, Warszawa 16.03.2010, fot. Katarzyna Zaręba

Później drogi artystyczne muzyków rozeszły się, ale obydwaj dalej tworzyli muzykę, tyle że Parsons pod skróconą nazwą The Alan Parsons. Pod tym szyldem wydał cztery płyty, ostatnią - zatytułowaną "A Valid Path" - w roku 2004. Właśnie przy okazji trasy koncertowej promującej to wydawnictwo widziałem go w "Sali Kongresowej" po raz pierwszy i, jak miało się okazać, nie ostatni. Życie od tego czasu dopisało nowy rozdział, gdyż w grudniu ubiegłego roku po chorobie na raka, w wieku 64 lat, Woolfson odszedł do Wielkiej Niebiańskiej Orkiestry. Ten fakt ostatecznie zamknął spekulacje o możliwej ponownej po latach współpracy obydwu muzyków.

Przed koncertem do określenia były dwie niewiadome. Czyli - z jakim zespołem w porównaniu z poprzednią wizytą w Polsce wystąpi bohater wieczoru oraz co zagrają. Pierwsze muzyczne takty zabrzmiały kilka minut po dziewiętnastej. Zapełniona "Sala Kongresowa" usłyszała na wstępie instrumentalny kawałek "I Robot" ze spacerującymi po całej widowni światłami w niebieskiej poświacie. Od razu spostrzegłem, że tylko dwóch z piątki muzyków widziałem w tym miejscu sześć lat temu. To znaczy: lidera a także klawiszowca - Manny Forcarazzo. Bo to, że za chwilę w następnym kawałku pojawi się szósta postać (a właściwie wpadnie jak wicher) - wokalista P. J. Olsson, było mi wiadomo. Wyskoczył zza sceny i zaskoczył nas swoim ekstrawaganckim, luzackim ubiorem z fajnym kapelusikiem na głowie. Poszło "Doctor Tarr and Profesor Fether" z pierwszej płyty.

Alan Parsons Live Project, Warszawa 16.03.2010, fot. Katarzyna Zaręba
Alan Parsons Live Project, Warszawa 16.03.2010, fot. Katarzyna Zaręba

Dosyć szybko, bo już jako trzeci z kolei, usłyszeliśmy jeden z najbardziej znanych i rozpoznawalnych przebojów, czyli "Don't Answer Me". Na głównym wokalu Parsons, a w chórkach pozostała ekipa. W pewnym momencie utwór ten zabrzmiał na cztery gitary (oprócz basowej i solowej - P. J. i Alan na akustycznych) oraz na sześć głosów męskich. Ale niestety numer ten na koncertach nie wypada tak magicznie, jak w wersji studyjnej. Choć oczywiście robi wrażenie i wyraźnie poruszył widownię. Mnie także. Kolejna świetna instrumentalna propozycja, czyli połączone ze sobą "Lucifer" i "Mammagamma", nazywane "Luciferama". Absolutnie rewelacyjnie zabrzmiał "Time" z fantastyczną głosową interpretacją Olssona, która zaparła dech. Co prawda nikt nie jest w stanie zaśpiewać tego tak pięknie, jak niegdyś Woolfson, ale do oryginału było bardzo blisko. Wielkie brawa i poruszenie na sali. Potem mój ulubieniec zrzucił marynarkę a także kapelusz i okazało się, że pod spodem ma na głowie chustkę - ot, dowcipniś! Dalej wśród propozycji także utwór premierowy "All Our Yesterday" - lecz niczym specjalnym się nie wyróżniał, za wyjątkiem krótkiej solówki basisty. Po wyśmienicie wykonanym "Don't Let It Show" (Olsson śpiewa bajecznie) niespodziewanie zapowiedziano krótką przerwę. A na zegarku mijała właśnie godzina dwudziesta.

W czasie przerwy, jak i w chwilach oczekiwania na początek występu, z głośników dobiegały utwory z "Ciemnej Strony Księżyca" Pink Floyd, lecz w wersji reggae. Nawet ciekawie to zabrzmiało. Minęło piętnaście minut i muzycy powrócili na estradę. Po delikatnym intro, orkiestrowych klawiszach, znowu wokalista zabłysnął swym talentem i umiejętnościami w "Damned If I Do". Po tej pozycji Alan powiedział coś w tym sensie, że ma niespodziankę dla tych, którzy widzieli jego pierwszy występ w "Kongresowej". I zapowiedział... "Turn of the Friendly Card". Właśnie staliśmy się świadkami premiery tej kompozycji na żywo. Do tego wykonali całą trwającą około dwudziestu minut suitę, która składa się z pięciu części. Na początku Parsons zagrał nawet na flecie. Solówki gitarowe, migające ciekawie światła, melodyjne wokale, instrumentalne partie. To była muzyczna uczta, po zakończeniu której wybuchła owacja. Następnie popłynęła wiązanka trzech utworów, to znaczy: przecudowne "Days Are Numbers", potem fragment "Breakdown" (na wokalu - perkusista) i "Raven" z niesamowitą solówką gitarzysty, którym był Alastair Greene, grający w bluesrockowy sposób. Pokazał się znowu z najlepszej strony w kolejnym, znakomitym, trochę rozszerzonym o krótką improwizację, "Prime Time", gdzie dodatkowo pełnił rolę głównego wokalisty, po raz drugi tego wieczoru.

Alan Parsons Live Project, Warszawa 16.03.2010, fot. Katarzyna Zaręba
Alan Parsons Live Project, Warszawa 16.03.2010, fot. Katarzyna Zaręba

Właśnie przy tej kompozycji "Sala Kongresowa" wstała. Co bardziej porywczy słuchacze wręcz pobiegli w miejsce pomiędzy sceną a pierwszymi rzędami, by być bliżej wykonawców. Ostatni numer głównego seta to połączone ze sobą legendarne "Syrius / Eye in the Sky", przyjęte niesamowicie gorąco przez publiczność. Wyklaskane i wyśpiewane. A co mogło (czytaj: musiało) zabrzmieć na bis? Oczywiście "Old and Wise". To niezwykły utwór, zawsze w moim przypadku powodujący wzruszenie. Tak więc najpierw głos Olssona, a dalej fantastyczna solówka gitarowa Greene'a pozwoliły unieść się ponad rzeczywistość. Magia w czystej postaci. Jeszcze przebojowe "Games People Play" i po prawie dwu i półgodzinnym spektaklu trzeba zejść z obłoków na ziemię. Potem już tylko oklaski na stojąco, wielki bukiet kwiatów wręczony liderowi zespołu przez młodą dziewczynę. A gdy już wszyscy zniknęli za kurtyną, Alan Parsons powrócił i wyszedł na krawędź estrady. Przespacerował się wzdłuż niej i ściskał wyciągnięte dłonie tych, którzy stali przy scenie. Jeden z widzów przy okazji podał mu kartkę z jego podobizną, naszkicowaną zapewne w czasie występu.

Średnia wieku przybyłych z różnych zakątków kraju sympatyków muzyki rockowej - raczej wysoka, gdyż sporo widziało się ludzi mających do czynienia w swoim kalendarzu życia z ...siątkami. Tym niemniej niewątpliwie przyczyniłem się do jej obniżenia, gdyż po raz kolejny na koncert do Warszawy zabrałem ze sobą córkę. Aha - jeszcze jeden szczególik, mianowicie na obudowie jednego z zestawów klawiszowych widniał napis Poland, nie Roland (lornetka się przydała), czyli jak widać muzycy nie zapomnieli, że grają w Polsce i okazali to w bardzo sympatyczny sposób.

Lista utworów

1. I Robot (instrumental)
2. (The System Of) Doctor Tarr & Professor Fether
3. Don't Answer Me (wokal: Parsons)
4. Standing on the Higher Ground
5. Luciferama (instrumentalny)
6. Time
7. We Play the Game
8. I Wouldn't Want to Be Like You (wokal: Greene)
9. All Our Yesterday
10. Don't Let It Show

(przerwa)

11. Damned If I Do
12. Turn of the Friendly Card part 1
13. Snake Eyes
14. The Ace of Swords (instrumentalny)
15. Nothing Left to Lose (wokal: Parsons)
16. Turn of the Friendly Card part 2
17. Days Are Numbers / Breakdown (wokal: perkusista) / Raven
18. Prime Time (wokal: Greene)

(przedstawienie zespołu)

19. Syrius / Eye in the Sky (wokal: Parsons)

Bis:

20. Old and Wise
21. Game Peoples Play

Zobacz: zdjęcia z koncertu.

Komentarze
Dodaj komentarz »
swoje dwa grosze
karolasek (gość, IP: 212.244.241.*), 2010-03-31 12:45:10 | odpowiedz | zgłoś
Komentarz Melomana bardzo dobry. Ja na koncercie być nie mogłem a relacja pobudziła najgłębsze zakamarki mojej wyobraźni. Kilka lat temu słuchałem Parsonsa w Kongresowej i nie sądzę, że poziom AP obniżył się. U Niego może być tylko lepiej.
koncert
ladybird (gość, IP: 88.156.26.*), 2010-03-23 23:28:33 | odpowiedz | zgłoś
Magiczny! zgadzam się z każdym słowem, bo tak właśnie było, właśnie tak.. :)

Materiały dotyczące zespołu

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?