- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Agnostic Front, This Is Hell, Do Or Die, Call To Preserve, Wrocław "Alibi" 29.03.2010
miejsce, data: Wrocław, Alibi, 29.03.2010
"In our hearts and in our souls, gotta gotta gotta go! United we stand, divided we fall, gotta gotta gotta go!" Ten kawałek z napełniającego serce siłą hymnu nowojorczyków pięknie podsumowuje przesłanie grupy - tylko razem jesteśmy w stanie przetrwać, zjednoczeni przeciwko innym, a nie skłóceni ze sobą. Nic więc dziwnego, że pionierzy hardcore'u gromadzą pod swym sztandarem zarówno metalowców, jak i skinheadów, punków oraz oiów. Nie inaczej było i tym razem - 29 marca 2010 r. we wrocławskim klubie "Alibi".
W zeszłym roku światło dzienne ujrzała reedycja najwcześniejszego długograja Agnostic Front - "Victim in Pain" z 1984 roku - w zestawie z EP-ką "United Blood" z roku 1983. Okazja zacna, bo "Victim in Pain" to wszak jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy, hardcore'owy album w historii. 25-lecie wydania tak klasycznego dzieła to też nie w kij dmuchał, a ponadto obie wspomniane pozycje nie były tłoczone już od wielu lat. W celu promocji swego jubileuszowego wydawnictwa grupa ze wschodniego wybrzeża ruszyła w trasę po Europie i Stanach. Amerykanom się poszczęściło, albowiem na ich odnodze tournee miał miejsce koncert z oryginalnym składem, wyłączając, rzecz jasna, świętej pamięci Raybeeza. Na stary kontynent panowie Stigma i Miret zawitali już w towarzystwie obecnych członków formacji. Od czasów ich ostatniej wizyty w naszym kraju, ze stanowiska bębniarza odszedł Steve Gallo, zaś jego obowiązki przejął Pokey Mo z crossoverowego Leeway.
Na gwiazdę wieczoru trzeba było jednak trochę poczekać, ponieważ wcześniej atmosferę rozgrzać miały aż trzy supporty. Pełen werwy Call to Preserve, pochodzący ze słonecznej Florydy kwintet, gdzie nocami grasuje Dexter Morgan, wkroczył do akcji o godzinie 19:30. Chłopaki dali czadu, aż miło - konkretnie, brutalnie i na temat. Niestety, podczas ich występu pod pudłem bawiło się bardzo nieliczne grono ludzi; większość okupowała stoliki bądź stała w pewnym oddaleniu od źródła błogiego łomotu. Call to Preserve ma naprawdę niemały potencjał i szkoda, że otrzymali do swej dyspozycji jedynie pół godziny. Na ich setliście znalazło się: "Empty Promises", "Sinking Sun", "So Low", "You Broke Down", "Functionary", "Thick as Blood", "Shameless" i "Unsinkable".
Drugie w kolejności klub zawojowało Do or Die - absolutnie fantastyczny hardcore, jadący na dwa wokale. Muzycy pokazali, co oznacza czysta, bezpardonowa rzeźnia. Gołym okiem widać u nich szczerą radość z grania, mimo iż do żółtodziobów nie należą. Wypada im również pogratulować świetnego kontaktu z publiką, która ochoczo odpowiedziała na wezwanie do wspólnej zabawy. Pod sceną zakotłowało się przede wszystkim od skinheadów i... walecznych panień, siejących grozę i dorównujących dzielnością Boadicei, królowej Icenów. Jeśli ktoś uważa dziewczyny za słabą płeć, to powinien był odwiedzić w poniedziałek "Alibi". Ze swojego repertuaru Do or Die zaprezentowało: "Breakthrough", "Pray for Them", "Die for One Die for All", "The Meaning of Honor", "Blackened Soul", "The Winning Card", "Proved Wrong", "Bella Famiglia" i "Darkened Skies". Panowie łoili trochę ponad pół godziny - jak dla mnie, mogłoby być przynajmniej dwa razy dłużej, zwłaszcza kosztem następnej kapeli.
A kapela, o której mowa to This is Hell z nowojorskiego Long Island. Nazwa całkiem adekwatna, gdyż wraz z grzmotami perkusji i zaśpiewem gitar rozpętało się prawdziwe piekło... nudy. Na parkiecie ostało się tylko paru zapaleńców - nikogo innego koncert nie porwał. Brak zaangażowania i miałki wokal wypadły wybitnie blado w porównaniu z tym, co jeszcze paręnaście minut wcześniej zgotowało widowni Do or Die. Co prawda, frontman podał browara jednemu z fanów, który za mocno wyrżnął w barierkę, lecz ten miły gest pozostał bez wpływu na jakość występu Amerykanów. This is Hell okazało się najsłabszym punktem programu imprezy i w zasadzie to oni powinni byli otrzymać rolę pierwszego otwieracza. Na ich setlistę złożyło się dziesięć wałków: "Prelude", "Reckless", "Permanence", "Forever Discontent", "Retrospect", "The Search", "Moving Targets", "Shadows", "Polygraph Cheaters" i "Broken Teeth".
Wreszcie, kilka minut po 22:00, oczom zebranych ukazali się wyczekiwani hardcore'owcy. W tamtym momencie stan dusz w klubie wynosił już około 300, a pod pudłem zrobiło się znacznie ciaśniej. Nowojorczycy weszli z "Eliminatora" i od razu młyn poszedł w ruch, wzmagając się z każdym kolejnym numerem. Muzycy pokazali rewelacyjną formę i choć ich występ trwał ledwie niecałą godzinę, to udało im się zagrać bardzo przekrojowo. Na listę utworów trafiły, oprócz wspomnianego już "Eliminatora", "New Jack", "Dead to Me", genialne "For My Family", "Friend or Foe", "Victim in Pain", "Your Mistake", "United Blood", "All Is Not Forgotten", miażdżący "Peace", "Crucified", "Something's Gotta Give", "Believe", "Blind Justice", "Last Warning", "Hiding Inside", "Fascist Attitude", "Warriors", "Black and Blue", nieśmiertelne "Gotta Go", "Riot, Riot, Upstart", "Police State" i w formie szybkiego bisu "Take Me Back", "Outro" oraz "Addiction".
Gdzieś na początku koncertu w tłum zaplątał się starszy pan z kamerą zdobną w logo TVN. Zdziwiłem się niepomiernie, co też wysłannik tak dużej stacji robi zawodowo na popisie zespołu takiego jak Agnostic Front. Odpowiedź przyniósł następny dzień, kiedy to wyemitowano materiał sugerujący, jakoby biedni, nieustannie krzywdzeni przez los polscy Samarytanie musieli w Wielki Piątek cierpieć obecność nowojorskich, "nawołujących do przemocy" monstrów w Bydgoszczy. Po obejrzeniu owego reportażu z lubością wspominałem, jak wyposażony w kamerę sługus Waltera przypadkiem dostał się w tryby szalejącego młyna, grożącego mu pochłonięciem niczym wiecznie wygłodniały sarlacc na morzu diun w "Powrocie Jedi".
W całokształcie impreza wypadła mocarnie i chyba żaden złakniony hardcore'u słuchacz nie opuścił tej nocy "Alibi" nieukontentowany. Pomijając przeciętne This is Hell, mnie zaserwowane combo zaspokoiło w zupełności. Zabawa pełną gębą! "This is a message, this is for you, never forget the Lower East Side crew!"
1)Call to Preserve: Zuch chłopaki !- żal, że set taki krótki, iże grali jako pierwsi, do przysłowiowego kotleta...
2)Do Or Die- Brawo!! - Porwali, wgnietli w ziemię, zabili, na pięć!!
3) This is hell- powinni grac pierwsi ( zgadzam się z autorem)- słabiutki wokal, muza nie porwała ( choć ciekawe czemu na 1 gitare grali skoro oryginalny skład to 5 typa, a było 4)- rozczarowanie !
4) AF- Bosko, pięknie,crucifiedd!! - Starzy ale jarzy, trzymają fason, że łeb urywa- nie żałuję ani złotówki !!!