zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Aerosmith, Łódź "Atlas Arena" 12.06.2014

14.06.2014  autor: Robert "Sierpiniak" Sierpiński
wystąpili: Aerosmith; Alter Bridge; The Treatment; Walking Papers
miejsce, data: Łódź, Atlas Arena, 12.06.2014

Polscy fani Aerosmith musieli czekać na wizytę swoich idoli ponad 20 lat... ale było warto! Panowie nie koncertują u nas zbyt często i wiekowo są już dosyć zaawansowani, dlatego koncert w łódzkiej "Atlas Arenie" był prawdopodobnie jedną z ostatnich, jeżeli nie ostatnią okazją, by zobaczyć ich w naszym kraju na żywo. Chociaż przekrój wiekowy fanów Aerosmith to parę dobrych pokoleń, na koncercie bardzo dopisała młoda publika. Większość widziała formację pewnie po raz pierwszy, co jednak nie przeszkodziło wszystkim w doskonałej muzycznej i scenicznej uczucie.

O godzinie 21:30, kiedy miał rozpocząć się koncert, na ekranach pojawiło się wideo zza kulis, pokazujące, jak członkowie grupy przygotowują się do występu. Ujęcia były kręcone z ręki na backstage'u i podkręcały atmosferę wydarzenia. Potem poszczególne kamery pokazywały twarze osób z publiki. Reakcje ludzi były najróżniejsze, ale wszystkie pełne emocji. Szczególnie dużą uwagę i aplauz zdobyła fanka, która zdecydowała się pokazać wszystkim w łódzkiej "Atlas Arenie" swoje piersi - pozdrawiamy! Tuż przed 22:00 na głównym telebimie ukazał się oczom wszystkich zebranych krótki klip promujący obecną trasę, po czym światła w całej hali zgasły.

Ze sceny prosto w publikę wychodził długi i szeroki podest, i to właśnie na nim pojawił się nagle Steven Tyler i Joe Perry. Zaskoczony tłum oszalał i rzucił się, by być jak najbliżej muzyków. Panowie jak na swój wiek trzymają się świetnie, przez co mocno odstają od reszty zespołu. Obaj wyglądali w swoich scenicznych strojach - wypisz wymaluj jak piraci z Karaibów. Poszarpane ciuchy, apaszki, dziesiątki bransoletek, kamyków, rozchełstane koszule i szalone fryzury. Reszta formacji wyglądała jak banda starych dziadków. Więc od razu było widać, kto tu gra pierwsze skrzypce. Z drobnymi wyjątkami tylko ten rockowy duet korzystał z podestu, by być jak najbliżej publiki. Pozostali byli jedynie tłem Tylera i Perry'ego. Trochę to smutne - jednak show rządzi się własnymi prawami.

Koncert zaczął się od "Eat the Rich". Następne w kolejności było "Love in Elevator", evergreen wszystkich miłosnych potańcówek, czyli "Cryin'", oraz nowość z ostatniej płyty, "Oh Yeah". Dźwięk był dobry, a na pewno lepszy niż dzień wcześniej na Black Sabbath. Poza tym scena była o wiele ciekawsza - dziesiątki różnokolorowych reflektorów rozświetlały halę i budowały nastrój każdego utworu. Filmy co chwila zmieniały się na głównym telebimie - skacząc od ujęcia do ujęcia. Momentami nie było wiadomo, w którym kierunku się patrzeć. Muzykom na scenie towarzyszył kamerzysta, który nagrywał z ręki każdy ruch Tylera i Perry'ego - czyli głównych postaci zespołu i całego show. Role były jasno podzielone, każdy wiedział, co ma robić. Można się było poczuć jak na profesjonalnym planie filmu z Hollywood. Wszystko było na swoim miejscu, dograne co do sekundy, bardzo żywiołowe - jednak w rzeczywistości było doskonale przemyślane, jakby na podstawie scenariusza. Najbardziej nieprzewidywalnym elementem był Steven Tyler - który w swoich dzikich, wręcz orgiastycznych ruchach rzucał się na publikę, machał mikrofonem jak szalony, a jego głos nic a nic nie tracił na sile i melodii.

Dalej wybrzmiało trochę popowe "Jaded", bardzo energiczne i z rockowym pazurem "Livin' on the Edge", "Last Child", bujające i rytmiczne "Rag Doll" i kolejna, ostatnia już nowość - "Freedom Fighter" wykonane przez Perry'ego. Gitarzysta raczej nie ma wybitnego głosu, ale mimo to piosenka bardzo wpadała w ucho i w sumie jest jedną z ciekawszych kompozycji na ostatnim albumie. Zespół nie zwalniał tempa ani na sekundę - hit gonił hit. Publiczność łapała dech na chwilę po to, by znów dać się porwać kolejnemu klasycznemu przebojowi. Tyler deklasuje setki frontmenów swoją energią, a ma przecież 66 lat. To jest po prostu niebywałe, ile w jego postaci i wokalu było mocy i seksu. Czasami miało się wrażenie, że swoim głosem uwodzi wszystkie kobiety, które były wpatrzone w niego jak w obrazek. Wydaje mi się, że ten sławny duet tak się właśnie dzielił - Tyler uwodził swoim głosem, a Perry rozgrzewał wprawnym ruchem palców po gryfie. Można się było tylko domyślać, co oni wyprawiali w latach 70...

Następny w kolejności było klasyczne "Same Old Song and Dance", trochę monotonne "Toys in the Attic" oraz chyba jedna z najlepszych ballad rocka lat 80 - "Janie's Got a Gun". Mogłoby się wydawać, że cała publika śpiewa, szczególnie panie, jednak apogeum nastąpiło, gdy zabrzmiała jedna z najpopularniejszych ballad lat 90, czyli pościelowe "I Don't Wanna Miss a Thing". Zrobiło się bardzo balladowo i romantycznie - wszystkie pary się ściskały, niektóre panie opanowywały łzy, a niektórzy fani cięższych brzmień odruchy wymiotne z przesłodzenia. Sytuację poprawiło trochę wykonanie "No More No More", jednak wszyscy dali się porwać dopiero bardzo energetycznemu "Come Together" zespołu The Beatles. Koncert zbliżał się powoli ku końcowi, więc tempo wzrosło. Jako kolejne usłyszaliśmy świetne i bardzo rockowe "Dude (Looks Like a Lady)" oraz bujające "Walk This Way". Tyler szalał, Perry wycinał ostre solówki, a publika była w ekstazie.

Zespół zszedł na chwilę ze sceny, a na środku podestu pojawił się biały fortepian. Zasiadł przy nim Tyler i zagrał przy akompaniamencie kolegów nieśmiertelne "Dream On". W kulminacyjnym momencie Joe Perry niczym Slash w "November Rain" wszedł na fortepian, by odegrać znaną wszystkim solówkę gitarową. Pod koniec dookoła duetu wybuchły kilkumetrowe słupy pary. Wszystko zgrane idealnie z każdą nutą - show idealne. Zespół zakończył koncert "Sweet Emotion" i milionem confetti rozsypanych pośród publiczności.

Nie na darmo Aerosmith to ikona stadionowego rocka. Ich występ to nie tylko przyjemność dla ucha, ale także uczta dla oka, doprawiona całym wachlarzem emocji i dzikiej, nieposkromionej energii. Koncert miał charakter the greatest hits - czyli tego, czego oczekiwał pewnie każdy, kto kupił bilet. Wejściówki oczywiście nie należały do tanich, jednak jestem przekonany, że każdy, kto o północy opuszczał halę, nie żałował ani złotówki.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Aerosmith, Łódź "Atlas Arena" 12.06.2014
ufo-besides (gość, IP: 83.2.187.*), 2014-06-20 14:53:01 | odpowiedz | zgłoś
To już wiadomo, co to była za fanka ;)
re: Aerosmith, Łódź "Atlas Arena" 12.06.2014
STRUTY (wyślij pw), 2014-06-20 11:53:50 | odpowiedz | zgłoś
Świetna recenzja. Dokładnie tak było :)
re: Aerosmith, Łódź "Atlas Arena" 12.06.2014
Wojto (wyślij pw), 2014-06-18 11:24:24 | odpowiedz | zgłoś
Media donoszą, że rzeczoną w artykule fanką była osobiście sama sławetna Doda :)
re: Aerosmith, Łódź "Atlas Arena" 12.06.2014
aerob (gość, IP: 109.206.193.*), 2015-07-24 00:03:04 | odpowiedz | zgłoś
to prawda, przyznała sie nawet ....ale jakoś mnie sztuczne nie porwało hehe
re: Aerosmith, Łódź "Atlas Arena" 12.06.2014
Anielka85
Anielka85 (wyślij pw), 2014-06-18 11:24:15 | odpowiedz | zgłoś
To było coś! Żałuję, że tym razem mi się nie udało, jednak kolega mi relacjonował na bieżąco!

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?