- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Zwartketterij "Cult of the Necro-Thrasher"
"Cult of the Necro-Thrasher" to druga duża płyta pochodzącej z Holandii (i niestety już nieistniejącej) kapeli Zwartketterij. Album ujrzał światło dzienne pod koniec 2007 roku. Całość tworzy 8 kompozycji. Tyle jeśli chodzi o formalności. Dziwna nazwa. Śmieszna okładka. Głupi tytuł. Dziesiątki naszywek na katanach. Wybitna zawartość.
Płyta różnorodna, wyciągająca esencję z tego, co najlepsze w metalowej sztuce. Całą zabawę rozpoczyna krótkie intro, w trakcie którego następuje eksplozja, która trwać będzie nieustannie przez 37 minut. Po pierwsze powalające na kolana brzmienie. Mięsiste, soczyste, selektywne i klarowne, ale nie przesłodzone. Równo osadzona sekcja rytmiczna napędza tę piekielną machinę. Jest różnorodnie i bardzo kreatywnie. Gitary brzmią ciężko i zadziornie, a w partiach solowych czuć przestrzeń i swobodę ("Titans Of Torment 666"). Tym, co czyni to przedsięwzięcie wybitnym i wynosi na niepenetrowane obszary, jest wspaniale odśpiewana warstwa tekstowa. Choć sama w sobie do tych filozoficznych nie należy. Różnorodność wokaliz przyprawia o zawrót głowy. Podręcznikowymi przykładami niech będą "Hammer Of Hardrock" i "Heavy Metal, Raise Hell!".
Nadmienić należy, że "Cult of the Necro-Thrasher" z jednej strony jest surowa i dzika, a z drugiej całość ujarzmiona została fantastycznymi umiejętnościami muzyków. Jedno nie jest kosztem drugiego. Żywy przykład arystotelesowskiego "złotego środka".
Obłędna miłość do metalu, czerpanie pełnymi garściami z tego wszystkiego, co hutnicza muzyka wytworzyła. Blackmetalowa furia, thrashowa rytmika, heavymetalowa precyzja i rock 'n' rollowy luz. Tak chyba można pokrótce zdefiniować to, co czyni ten album tak wyjątkowym.
Dostając ten krążek w ręce, ostatnią rzeczą, jaką ma się ochotę zrobić, to posłuchać jego zawartości. Okładka śmieszy, ksywki muzyków śmieszą, zdjęcia śmieszą. Ten, kto pokona obawy i uspokoi śmiech, nie zawiedzie się. Jeśli jednak jesteś taką osobą i się zawiodłeś, umów się na wizytę u laryngologa.