- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Yngwie Johann Malmsteen "Concerto Suite For Electric Guitar And Orchestra - in E-flat minor Op. 1 'The Millenium'"
Ręce mi się trzęsą, pocę się od kilku dni... Co jakiś czas ogarniają mnie drgawki... Gitarę wyrzuciłem...
Uuuuuuuuuuuuuf...
No wreszcie mogę pisać... Jeszcze trochę, niech odetchnę...
Takie objawy wystąpiły u mnie po posłuchaniu plyty... Ale czy można mówić o nagrywaniu płyt przez J.S. Bacha, W.A. Mozarta, A. Vivaldiego lub L. van Beethovena? Oni komponowali, tworzyli.
No cóż. Wpadła mi w ręce płyta, a raczej dzieło muzyczne, zarejestrowane na płycie: "Concerto Suite For Electric Guitar And Orchestra - in E-flat minor Op. 1 'The Millenium'" autorstwa Yngwiego Johanna Malmsteena. Trudno rozpatrywać ten CD w kategoriach płyty. Trudno mówić tu o jakimkolwiek stylu, czy gatunku muzycznym. Jedno jest pewne - to najprawdziwsza muzyka klasyczna. Gra orkiestra, jest chór, jest dyrygent. Tylko solista to jakiś dziwny - facet z gitarą elektryczną.
Tym dziełem Yngwie Malmsteen potwierdził swoją klasę - jako kompozytor, przez duże K (całość jest jego autorstwa) i jako gitarzysta, chociaż pewnie znajdą sie tacy, co powiedzą, że gra szybko, a to nic specjalnego... Ale czy ktoś zarzucał Vivaldiemu, że "Cztery pory roku" to nic nadzwyczajnego, tylko pomykanie smyczkiem i palcami po skrzypcach?
W przypadku omawianego wydawnictwa sprawa jest jasna. Jest to muzyka klasyczna i jako taką trzeba ją rozpatrywać. Muzyka utrzymana w tonacji utworów XVIII wiecznych. Słychać wyraźnie fascynację Yngwiego kompozytorami baroku. Nie będę się rozpisywał, że słychać wpływy tego albo tamtego pana. Są w tej materii lepsi ode mnie, chociażby Boguś Kaczyński, czy Jurek Waldorf (osobiście bardzo byłbym ciekaw opinii tych Panów).
Oczywistym jest to, że Yngwie Malmsteen przełamał tą kompozycją wszelkie wyobrażenia zwykłego człowieka o muzyce. Mam tu na myśli muzykę klasyczną vs. hard rockową - metalową. Nigdy nie ukrywał swoich fascynacji muzyką klasyczną, co było słychać w jego utworach. Jakby na to nie patrzeć raczej ostrych. Ale wykręcić COŚ TAKIEGO!? Mnie zwaliło z nóg i nie tylko (patrz wyżej).
Momentami przebijają się melodie zaczerpnięte z wcześniejszych płyt. W "Icarus Dream Fanfare" wykorzystany jest motyw z "Icarus' Dream Suite Op. 4" z pierwszej płyty. W części finałowej - "Finale" - pobrzmiewa wstęp do kawałka "Fire And Ice". Takie barokowe zagrywki są na każdej płycie Malmsteena, są kwintesencją stylu Maestra, a tu znalazły się, jeśli można tak rzec, na swoim - bardzo dobrym - miejscu.
Nie ma co opisywać możliwości i umiejętności technicznych naszego bohatera - są już przysłowiowe. W muzyce klasycznej jest to chyba sprawa podstawowa. Moge dodać... Ale co tu dodawać...
Płyta cały czas jest w odtwarzaczu... Gra... Znowu te drgawki... Klawiatura spadła na podłogę...
(Zapraszmy na stronę o Yngwiem Malmsteenie yngwie.rockmetal.art.pl, stworzoną przez autora recenzji - red.)